niedziela, 21 października 2012

Thir.TY.

Dopadłam knajpy po jakiś 15 minutach.
- Gdzie...? - nie zdążyłam dokończyć pytania
- Szefowa jest w kuchni. Czy wziąć Pani płaszcz?
- Arkadiuszu jak zwykle napełniasz mnie tym błogim spokojem. - pochwaliłam Arka podając mu swój płaszcz.
Arek miał lat nieokreśloną ilość. Ubierał się jak brytyjski kamerdyner, mówił jak lord, a uśmiechał się jak pięciolatek. Miał metr osiemdziesiąt, szpakowate włosy i postawę oraz urodę serialowego dr Daniela Pierce'a. Mogłabym patrzeć na niego godzinami.
- Dziękuję, staram się specjalnie dla Naszych wyjątkowych gości - uśmiechnął się, a ja pomyślałam że mógłby kandydować na prezyenta. Na pewno bym na niego głosowała - Pani Magda czeka na Panią od wczesnego popołudnia, więc myślę że pośpiech jest wskazany.
Powiedziawszy to wskazał mi aby szła i ruszył za mną. Zawsze odprowadzał gości. Nawet tych stałych.
Podeszliśmy do drzwi kuchennych, Arek uchylił je przede mną i oświadczył, że tu mnie zostawia. Podziękowałam. Magda podbiegła do mnie galopem. Dosłownie.
- Chodź. - powiedziała i wyciągnęła mnie do swojej kanciapy. - Musisz to przeliczyć. Mieliśmy wczoraj spory ruch. Nie narzekam. Nazbierało się tego teoretycznie zae dwadzieścia dwa tysiące razem z wpłatami z kart. I jest problem, bo jak podliczyłam wpływy, zużycie i odjęłam to co zapłaciliśmy rano dostawcom to i tak wciąż mi półtora tysiąca brakuje.
- Dawaj rachunki. I coś do jedzenia, bo muszę nas nakarmić.
- Jak to nas? - spytała Magda i zaczęła intensywnie myśleć.
"Uwaga. Blondynka przetwarza."
- O matko! - zatrybiła - Czyli na pewno? Gratuluję. A co na to Maciek?
- Oszfak! Maciek. Muszę zadzwonić! - złapałam za telefon
- Ja myślę.
- Raz Ci się zdarzyło. Wielkie mecyje.
- Dzwoń, a ja idę po jakieś jedzenie i picie. - powiedziała
Zadzwoniłam, dowiedziałam się że ojciec moich dzieci przybędzie za godzinę, a także że wiedział o ciąży bo się zachowywałam dziwnie.
Ja się ogólnie, dziwnie zachowuję więc zdziwiło mnie że mogę dziwniej, ale fakt - wystawienie Mikiego za drzwi nawet jak na moje zdolności było dość egzotycznym pomysłem.
Wzięłam się do liczenia. Albo ja szybko wykryłam błąd, albo moja przyjaciółka postanowiła zdobyć najświeższe produkty i właśnie wzięła się za hodowanie sałaty, żniwa lub ubój prosiaka. Podeszłam do sejfu. Znałam szyfr na pamięć więc otworzyłam go, przeliczyłam gotówkę. Podeszłam do zapisanej na kartce kwoty, która według mnie powinna zostać a potem wzięłam w rękę zapiski Magdy. Panie miej litość - pomyślałam.
- Kanapka dla Ciebie - podała mi talerz z apetycznie pachnącym cudem
- Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą. - zaczęłam z kamienną miną.
- Najpierw zła
- Zgodnie z tym stanem kasy co tu napisałaś brakuje więcej o półtora tysiąca
- A dobra?
- Jesteś debilem.
- Zainteresowałaś mnie. Rozwiń?
- Nie wiem jak liczyłaś to co do kasy wkładasz, ale zgubiłaś kilka złotych.
- Włożyłam więcej niż policzyłam?
- Ano. - pokiwałam głową potakując.
- Ile jestem do tyłu?
- Nic.
- Nic?
- Jesteś - zerknęłam na kartkę - ponad dyszkę do przodu. Dokładnie dziesięć złotych i dwadzieścia jeden groszy.
-To idzie do puli napikwowej dla ekipy kelnerów.
- Serio?
- Serio. Wszelkie niezgodności wynikające z różnic między stanem faktycznym a prawidłowym należą do obsługi sali. Bez odźwiernego, bo to byt niezależny.
- Sprawiedliwie. - przeżułam do końca kęs kanapki, przełknęłam i dodałam - A to nie był mój pomysł z czasów suba?
- Był.
- A pamiętasz jak wtedy te dwie stówy zgubiłaś i się po szyję obsrałaś?
- Do końca świata mi tego nie zapomnisz?
- Bo znów zrobiłaś dokładnie to samo - pokazałam jej język. - Ja wtedy co Cię MatGeniuszem ochrzciłam.
Magda się skrzywiła jakbym jej lewatywę przez ucho zaproponowała. Wszyscy pamiętali chyba jak Madzia zagubiła kiedyś 200 zł swojemu pracodawcy, potem się okazało że zgubiła jednak 500. A prawda była taka, że ona po prostu źle wypłatę utargu wpisała i wypłaciwszy 2500 napisała 2000. Szef odnalazł brakujące pieniądze w sejfie. Śmiał się z niej trzy dni. I teraz powtórka z rozrywki.
- Ej - zreflektowała się moja przyjaciółka - Bo ja na studiach tylko statystykę miałam. I umiem te wariancje i tak dalej tylko
- I znowu błąd - zripostowałam - tego też nie umiesz. Mnie nie oszukasz.
- Też racja.
- Miki wspominał, że chcecie dzisiaj do nas wpaść.
- No tak, ale mu powiedziałam że wy do knajpy wpadniecie to powiedział, że się z Maćkiem zgada.
- Jeden mózg.
- Też kazałaś im w parze tu przyjechać?
- Ano.
- Jeden mózg na dwie to mało. - przyznała mi przyjaciółka i wlepiła wzrok w moje obliczenia.

2 komentarze:

  1. i znow czuje niewyjaśnioną więź między mną a Magdą:D zwłaszcza po takim matematycznym błędzie... Jakże ja ją rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
  2. LOL...no proszę. I imię się zgadza!!!

    OdpowiedzUsuń