poniedziałek, 1 kwietnia 2013

What the -?

Nie zdążyłam włożyć nawet telefonu, kiedy odezwał się sygnał nadchodzącego połączenia. Kątem oka zauważyłam, że swoim dzwonkiem zafundowałam prokuratorce mikro-zawał.
"A masz, ty zła, zła kobieto"
- Halo? - zaszczebiotałam do słuchawki dziękując Bogu za pomysł ustawienia Godsmacka na sygnał połączenia.
- Hej, tu ja.
- Ja?
- Co? - odparł głos po drugiej stronie.
- Jajco. "Ja" co to właściwie za identyfikacja?!?!
Wyobraziłam sobie minę Mikołaja i od razu zrobiło mi się lepiej.
- To JA, Pan i Władca wszechświata.
- Super, Panie Władco. Złapaliście naszego bałwana zbrodni?
- Nom. Mamy kretyna.
- Wiem, że macie. Rozmawiam z nim.
- Nonononono....bo Cię każę aresztować.
- Panie władzo...chce mnie Pan przeszukać?
- A była Pani niegrzeczna? - nie wierzyłam własnym uszom....skąd takie wyzwolenie seksualne u stróża prawa.
- Bardzo, bardzo, bardzo niegrzeczna. Chyba będzie musiał mnie Pan skuć.
- Czy Pani mnie napastuje? - odpowiedział z udawanym oburzeniem
- A Pan jakąś pastę? - odparłam śmiejąc się.
Odpowiedział mi śmiech po drugiej stronie słuchawki.
Ta symfonia nieartykułowanych dźwięków trwała dłuższą chwilę aż w końcu Mikołaj uspokoił się i powiedział:
- Teraz został tylko ten drugi do odstrzału.
- No i trzeba wszystkich pracowników filharmonii przesłuchać. - dodałam
- Acha?
- Potem Ci wyjaśnię.
- A masz dziś czas, bo niby na obiad z Magdą jestem umówiony, ale...
- Namówiłeś mnie. A w ogóle to którego kretyna dorwaliście?
- Tego co u nas zeznawał. Chyba nie przypuszczał, że się domyślisz skąd dzwoni. Policja, w mojej osobie, jest Ci wdzięczna.
- Niech policja przestanie gadać i po mnie przyjedzie, bo chcę policji powiedzieć o tym co wiem.
- No dobra.
- A...możesz zabronić opuszczania budynku?
- Mogę. Masz tam prokuratora pod ręką.
- Już daję.
- Pani Tosiu, Naczelnik do Pani - powiedziałam.
- Od dwudziestu lat nikt do mnie Tosia nie powiedział.
- Przecież to urocze. - spojrzałam zaskoczona na Panią Prokurator.
- Ale ja jestem prokuratorem - zwróciła mi uwagę biorąc słuchawkę.
- A wygląda Pani jak kobieta. - dodałam
"A już dla mojego Szefa...jak ideał kobiety"
Gadała z Mikołajem jakby pojmali co najmniej Kubę Rozpruwacza, albo odkryli przemyt na skalę światową.
Kiedy skończyła spojrzała na mnie, oddała telefon i powiedziała:
- Jednak się cieszę, że mamy Panią po naszej stronie.
- Też się cieszę - odparłam z uśmiechem
I była to szczera prawda, bo jeśli bym nie była to musiałabym mordować ludzi, ale tak blisko zbrodni być.
Po bliżej nieokreślonym czasie oczekiwania na Mikołaja, zamknięciu drzwi na amen i kilku awanturach z pracownikami rozpoczęliśmy właściwe przesłuchanie. O tyle o ile.
Skończyliśmy czarną nocą.
- Już wiem - oświadczyłam Mikiem po siedmiu godzinach wysłuchiwania bredni
- Wiesz co?
- Znam motyw.
- To mnie oświeć, o Pani.
- To mnie może też - zauważyła Prokurator.
- Motywem są skrzypce.
- Nie rozumiem.
- Nie wiem kto, bo wszyscy mieli jej za złe te skrzypce, ale motywem były skrzypce.
- A skąd ten wniosek? Kto Ci tak powiedział. - Pan Władza chyba poczuł się lekko zaniepokojony moją spostrzegawczością.
- Nikt. W zasadzie ostatnie kilka godzin nie wniosło nic do mojej wiedzy, poza tym kto miał kontakt z instrumentem. A mieli wszyscy.
- To skąd te wnioski?
- Bo denat miał wytatuowane skrzypce na przedramieniu. Dość to znamienne.
- A nie uważa Pani, że to jakaś aluzja mogła być - spytała Pani Tosia.
- Pani Tosiu, ja Panią błagam. Ja wiem, że morderca ma fantazję. Zauważyłam, ale raczej nam pomagał niż przeszkadzał. Ja nie wiem co ten biedny człowiek wiedział, ale wiedział pewnie sporo skoro musiał zginąć....
Mój wywód przerwał telefon.
- Halo? - zapytał obok mojego ucha Mikołaj.
Tak, kochany, ty sobie porozmawiaj. Ciężarną się nie przejmuj.
Zamilkłam. Prokurator bombardowała mnie wzrokiem, ja gapiłam się na wiszącego mi otworem gębowym na wysokości głowy Magnificencji Policji.
- Panie pozwolą, że przerwę - zgłupiał czy nie zauważył, że nie rozmawiamy - ale nasz zbrodniarz do zamordowania ochroniarza się nie przyznaje.
- Fajnie. A teraz ja - przerwałam mu niewzruszona.
- Nie rusza Cię to, że to nie on?
- Dla nas lepiej. To znaczy, że to kto inny.
- GENIUSZ! - skrzywił się teatralnie Miki.
Te jego miny robiły się do zniesienia. Jakbym zasnęła i obudziła się w książce Gombrowicza.
- Ty, ty, Tygrysie Sprawiedliwości. Każ ślady biologiczne zabezpieczać i badać DNA. Jak rzecz się zadziała szybko to nie było czasu na sprzątania. A wiesz, że kto się spieszy....
- Dzwonię.
- To wyjdź - dodała Pani Tosia - a Pani Regino, niech kończy wywód.
- Zmierzam do tego, że ten człowiek wiedział coś lub widział coś czego nie był powinien. Ta zbrodnia nie pasuje do modus operandi naszego zbrodniarza.
- To czemu podłączono to pod tą, konkretną sprawę. - spytała tak jakby szukała bardziej potwierdzenia własnych przypuszczeń niż zadawała pytanie
- Proste. Skoro już mają winnego to czemu by się nie podłączyć i cudzymi rękami załatwić swoje problemy.
- Uważa Pani, że te sprawy mimo wszystko się łączą - kolejne stwierdzenie w miejscu pytania.
- Uważam.
- A coś na potwierdzenie przypuszczenia.
- Coś za dużo zbiegów okoliczności.
- Też tak myślę.
- Co on mógł wiedzieć? - zapytała ni to mnie ni siebie prokuratorka.
- Skrzypce. - odparłam
- Dlaczego?
- Bo ta skrzypaczka podobno "nie dbała o nie". - przejrzałam kilka kartek - A tak przynjamniej twierdzili zgodnie wszyscy świadkowie. Zostawiała je gdzie popadło, dawała komu popadło, pożyczała. Jedyne co robiła na ich korzyść to renowacja.
Miotałam się dalej w kartkach, bo czułam tę myśl. Kwitła mi w głowie tak straszliwie szybko
- Myśli Pani, że to ten facet od renowacji? - spytała mnie
- Każdy jest tak samo podejrzany. - odaparłam drapiąc się po głowie.
Poczułam się lekko poirytowana faktem, że większość tropów się rwie. Fakty się rozmywają, a ludzie mijają się z prawdą. Praca śledczego musi być strasznie irytująca. A raczej jest.
Miki podszedł do mnie, spojrzał pytająco i czekał. Wzruszyłam ramionami, co skojarzyło mi się, siłą rzeczy z filmem "Wiecznie Żywy" i wlepiłam wzrok w kartki.
- Coś mi umyka. - powiedziałam
- Czas. - odparł
- Głównie. Z tym bazarem nici, bo koleś nie żyje. Ten od tatuaży na dołku. Mafia się odczepiła. Naczelny wrócił. A ja rozumiem jeszcze mniej niż na początku tego całego cyrku.
- Zawiozę Cię do domu. - dodał
- Trudno - powiedziałam z żalem. Myśl z tyłu głowy gryzła mnie dalej po kręgosłupie. Przecież nie powiem tego przy tej babie....
Wstałam, pożegnałam Jej Wysokość Prokurator i wyszłam razem z Mikim z gmachu.
Ledwo trzasnęłam drzwiczkami a usłyszałam od niego:
- Każdy dostał ogon. Wiem, że podejrzewasz tego od renowacji. Pilnuje go trzech na zmiany. A teraz mi mów co uważasz.
- Mikołaj ?
- Noooo ? - zapytał niecierpliwie wtykając kluczyki do stacyjki.
- Ile zarabia taki Prokurtor, jak Pani Tosia.
- No kilka ładnych patyków miesięcznie.
- Uhum.
- A co?
- A bo miała na nogach najnowszy model butów od Blahnika.
- I co z tego?
- Niby nic, ale ich ceny w tysiącach nie policzysz.
Miki zdębiał.
- Mikołaj....?
- Tak? - tym razem zapytał z niepokojem.
- A co ona robiła tyle czasu na miejscu zbrodni?
- EEeeee...
- Mikołaj?
- Chcesz mnie wkurwić kobieto?
- Dlaczego ona mało nie padła na zawał jak zobaczyła Naczelnego?
- Bo tamten drugi był martwy?
- Niby tak, ale twarzy tamtego nie widziała.
- Skąd wiesz?
- Bo cały czas ta siedziałam i patrzyłam co się dzieje.
Mikołaja zmroziło.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Ja nie wiem - wzruszyłam ramionami - Ja w Policji nie pracuję.
- CBŚ!
- Mikołaj...?
- CO??!?!
- A jak ty długo ją znasz?
- No długo.
- No to Prokurator Generalny.
Kierowca mojej karocy pobladł.
- Myślisz. A to nie będzie strzelanie z armaty do wróbla?
- No to ogon.
- Nie zorientuje się.
Ponownie wzruszyłam ramionami.
- Mnie nie pytaj. To nie ja rządzę Policją w tym mieście.
- Akurat...- bąknął pod nosem Miki wykręcając numer do Wacka.

środa, 30 stycznia 2013

Whats her name?

Wyszliśmy z budynku we trójkę: ja, Wacek i mój Naczelny. Wciąż miałam szeroko otwarte oczy. Patrzyłam na swojego szefa jak zaczarowana. I to wcale nie dlatego, że się zakochałam. Już się miałam zapytać go jakim cudem w takim sci-fi brał udział i gdzie zgubił swoje wolkańskie uszy, ale zadzwonił mi telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałam i warknęłam do słuchawki:
- Halo!
- Yeah.... - westchnięcie po drugiej stronie - nice to hear your sweet voice.
- Dominic? - a ten czemu dzwoni...
- Si senorita. What's up?
- I'm pregnant.
- Woooo...- i chwila ciszy - I think I just died and been reborn. Well...congrats.
- You mad, bitch?
- Dah...! So...if it's a boy you're gonna name him Dominic, right? - usłyszałam uśmiech.
Bo Dominik miał ten dar. Nie wiem na czym to polegało, ale jego uśmiech wyczuwało się wszystkimi pięcioma zmysłami. Skoro Bóg urody mu oszczędził to przynajmniej pięknym uśmiechem obdarzył. Równowaga w przyrodzie musi być.
- Sure will. Wanna talk 'bout this brilliant idea with my future husband?
- Challenge accepted. But, hey, that's not the main reason of this call. You peole are still interested with this interview-thing?
- Sure.
- Your Boss must be delighted...
Sarkazm to najniższa forma inteligencji. Ale tak twierdzą tylko ludzie do niego niezdolni.
- He will be. As soon as he will get to know that.
Śmiech po drugiej stronie słuchawki.
- Okey, babe. Next week will do?
- You want to do it live?
- Yesss - o nie, powinnam uważać na słowa - in front of millions of listeners. That'd be so kinky.
- I'm terrified.
- Oh, girl, you know we adore you. We won't hurt you.
- I'm not affraid of you. - boję się siebie - but it starts at 1 pm CET.
- Will do. Can I get an address?
- Can I get your e-mail?
- Joan will send you, Ok?
Jaka znowu Joan. Aaaa...Haduś. Zawsze zapominam, że ona Aśka jest.
- OK.
- So, babe, I heard that you and the Lady of My Heart are planning a party at our house?
- Something in a way.
- Maybe right after the interview? Oh, right, can we play during the AUDYCJA.
Audycja? Po polsku mi nagle mówił. Coś mu się stało? Idę o zakład, że Haduś mu coś nagadała.
O, no tak, jeszcze mi brakowało, żeby zagrali.
- I need to talk to my boss about that. I mean we would love to hear you live but...we need a special studio. I must ask. I'll see what I can do.
- So, Jay will send you our rider, OK?
- Si senor! - o Boże...rider? Czego oni mogą chcieć?
- See you soon.
- Bye, bye!
 Rozłączyłam się. Szef patrzył na mnie pytającym wzrokiem.
- Oni chcą u nas dać wywiad i zagrać live.
- Rider. - powiedział nie pytając kto i czemu. Już mu Michał pewnie nagadał.
- Jutro.
- Kiedy program?
- Sobota, u mnie i Maćka na audycji.
- Załatwię studio, ogarnij ukochanego.
- Ogarnięty.
- On nigdy nie jest ogarnięty.
- Szefie? Ta historia z tym zabitym?
- Niech zostanie między nami. - powiedział grobowym głosem.
- Szef zdefiniuje "nami".
- Nie mów im. Idę ściemniać, że załatwiłem wywiad z gwiazdą. Mogę?
I weź im nie mów...ale o Syli i Mikołaju nic nie mówił.
- Ma szef moje błogosławieństwo. - odpowiedziałam.
- No to Alleluja. - pomachał ładując się do samochodu.
Ale żeby ukraść komuś połowę życia...
- I do przodu - zasalutowałam
Stałam na ulicy gapiąc się w odjeżdżające auto mojego przełożonego. Poczułam, że w mojej kieszeni wibruje telefon. Znowu. Raka mózgu od tej gadaniny dostanę.
- Halo? - spytałam lekko zniecierpliwiona
- Macie zwłoki? - odezwał się głos w słuchawce.
- Jakie "MY". Osobiście nie dysponuję żadnym truchłem czy jak wy to tam nazywacie. - zupełnie nie zauważyłam, że dzwonił do mnie morderca.
- Ty wiesz z kim rozmawiasz?
- Jakbym wiedziała to byś już pewnie dawno siedział.
Zbrodniarza chyba zatkało.
- A wiesz czemu? - drążył temat.
Debil.
- A skąd ty masz ten numer telefonu? - nagle mnie olśniło. Przecież on jest zastrzeżony. Dostępny tylko u operatora
"Boże, czemu czasem wyłączasz mi mózg?"
- Ty weź zadzwoń za kwadrans, bo muszę do toalety. - dodałam
- Co? - chyba go zaskoczyłam
- Zadzwonisz?
- No dobra. Do usłyszenia! - i rozłączył się.
Pobiegłam do drzwi, wpadłam do holu, dopadłam Mikiego i wyszarpując go ze szponów prokurator powiedziałam coś w stylu: "Dzwonił, BOK, Orange, Szybko". Spojrzałam jak Mikołaj potykając się biegł do Wacka. Wrzeszczał coś o adresie i nalocie.
- Który? - wrzasnął do mnie.
- Główny. On jest na Mokotowie gdzieś.
- Nasyłać - wrzasnął do Wacka - Mokotów. Pomarańczowe Call Center. 5 minut!
- Pani może usiądzie? - odsunęła mi krzesło prokurator.
- Może - usiadłam
- O co chodzi? - zapytała
- Dzwonił do mnie morderca.
- Groził Pani?
- Spróbowałby! Wie Pani - spojrzałam na nią - Ja się nie boję porykiwania na mnie przez telefon.
- Ani grożenia?
- Gadać to sobie mogą.
- A jak postanowią przejść do czynów.
- To lepiej niech uważają.
- A to niby czemu? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Bo atakowanie socjopaty to nie jest najlepszy pomysł.
- Zamordowała Pani kogoś kiedyś?
- Nie...ale nigdy nie wiadomo co wydarzy się jutro.
- Za takie słowa...no cóż...oby była Pani jak Dexter Morgan. Zawsze po dobrej stronie.
- I zawsze nieuchwytna.
- Będę mieć na Panią oko. - spojrzała na mnie podejrzliwie.
Bardzo mi się to nie spodobało.
- Lepiej oba. - powiedziałam - Nie chcemy, żeby nabawiła się Pani zeza.
I chyba zabrzmiałam jak rasowy psychopata.
Telefon w mojej kieszeni zawibrował.
- Morderca? - zapytała prokurator
Spojrzałam na wyświetlacz.
- Nie. Urząd Celny - odparłam i odebrałam - Halo?
- Cześć.
- No cześć Haduś. Dominik dzwonił.
- Słodko. A ja coś wiem o skrzypcach.
- Wal.
- Przez granicę przejechały jako falsyfikat. A raczej replika.
- O matko. Ona tak zadeklarowała?
- Tak.
- Ale wy to sprawdzacie?
- Tak.
- I?
- Replika.
- Ale jak?
- Mamy swoje metody.
- Ale czekaj? Czyli ona wiozła replikę?
- Falsyfikat. Znaczy ten nasz powiedział, że on się jej pyta czy oryginał a ona mu na to, cytuję: "falsyfikat, chyba, znaczy ta....no....replika, chyba"
Potem mu dała papiery, że jakby co to oryginał też ma. Tłumaczył mi, że jego zdaniem to był oryginał, ale dziewczyna papiery miała i wcześniej z tym instrumentem jeździła to ją puścił. Potem jak wracała z wycieczki to trafiła na kogo innego, ale pokazała papiery z ekspertyzy i wynikało z nich że to jednak kopia była...
- A po co ona to pokazywała? Mogła wywieść i wrócić z kopią.
- Mogła, ale jak to celnie ktoś powiedział: to co z tą kasą zrobiła?
- Przelewy?
- No chyba policja to sprawdziła. Nam zadeklarowała, że kopia i była to kopia. Się zgadza. Ma papiery na oryginał, ma. Poza tym żeby takie skrzypce idealnie podrobić to trzeba w nie godzinami się wpatrywać, każdą ryskę znać...
- Też racja. A wy je fotografujecie na granicy.
- Te akurat tak.
- I jak porównanie?
- Na moje oko te same wyjechały i te same wjechały.
- To gdzie jest oryginał?
- Poszukam w domu, może znajdę...
- Haduś, ale ty wiesz co to znaczy?
- Nie wiem czy wiem, a myślisz, że co?
- Że się ogarnęła, że to podróbka i doszła kto ma oryginał. I dlatego musiała zginąć.
- Bez jaj. Przecież tego na czarnym rynku się nie da sprzedać. To jest tak drogie i tak charakterystyczne, że musi być kradzione na zlecenie.
- Albo ktoś ukradł dla siebie.
- A po co mu?
- Właśnie.
- I czy umie o nie dbać?
- Właśnie.
- Na moje oko to jakiś muzyk musiał być. Znam takiego kumpla Dominika co by się posikał na sam widok tych skrzypiec.
- A ten znał skrzypce na wylot.
- Tak?
- Idealna replika? Musiał znać.
- Może konserwator.
- Albo ktoś z filharmoni.
- Uuu...intryga się zagęszcza.
- Dobra, kończę...czekam na telefon od mordercy
- No to pa! - powiedziała posłusznie Haduś.
Ona jest niesamowita. Nic jej nie zdziwi.
Chociaż to ona usidliła najzdolniejszego i najbrzydszego muzyka tego uniwersum.
Po takiej akcji też by mnie chyba nic nie zdziwiło.

sobota, 12 stycznia 2013

Panie Naczelniku

Nie minął kwadrans a usłyszałam głos Wacka dochodzący z ulicy:
- Panie Naczelnikuuuu....
- Noooo....- odwrzasnął Miki
"Jaka elokwencja, jaki dziejowy dobytek leksykalny. Słowacki się chowa"
- Jakiś kolo. Wygląda jak ten nieboszczyk. Twierdzi, że go jakaś wariatka sprowadziła, bo podobno nie żyje i zaczyna już lekko śmierdzieć. Wpuścić wariata? Przekonujący jest.
- Noooo!
"Bogactwo słownictwa Twego, mój miły Mikołaju, Reja mi na myśl przywodzi"
- Puszczam dziada. - uroczo wydarł ryja Wacuś.
- Ja Ci dam dziada ty zatroskany i inteligentny funkcjonariuszu służb porządku publicznego. - warknął mój naczelny na odźwiernego.
- Pan wybaczy tego palanta, każę mu skopać dupsko - powiedział Miki wyciągając rękę na przywitanie.
- Chłopcze, policja dzięki Tobie, odzyskała twarz. - odzwajemnił gest mój przełożony.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Szefie, daj spokój Wackowi. To taki szczeniak trochę: fiu-bździu w głowie pstro. - wtrąciłam się słodko
- Jak ty, słodka tak mówisz, to masz zapewne rację. - uśmiechnął się do mnie - a teraz pokażcie mi moje własne truchło.
Mikołaj podszedł i odsłonił nieco zwłoki. Mój szef zbaraniał do reszty.
- O Jezusie najsłodszy...ja go znam.
- Wacek, dawaj stoł i krzesła - wrzasnął Mikołaj - i ściągnij nam prokuratora.
- Się wkurwi, bo już tu był. - wrzasnął Wacek niosąc meble.
Ja nie wiem czy on jakieś składane przy sobie nosił czy czekał tylko aż mu Miki każe jakiś mebel przytachać, ale tempo w którym załatwił siedziska i stolik było porażające. Potem przyniósł jeszcze kawę i zdążył mnie wypytać o Sylwię. Mikołaj zniknął mi w tajemniczych okolicznościach. Burdel panował taki, że raczej trudno było się nie zgubić.
- Niby pyskaty, ale swoją robotę robi dobrze - popatrzył z aprobatą na uwijającego się Wacusia Naczelny - zupełnie jak Ty - dodał i wskazał na mnie palcem.
- Taaaa? - zrobiłam minę głupszą niż mi się wydawało, że potrafię.
- Michałek opowiadał. A swoją drogą to aż dziw bierze, że się nie domyślił że te wszystkie "gwiezdne" prezenty są od Ciebie.
- A Szef skąd wie? - zatkało mnie
- Szef nie był by dobrym szefem jakby nie wiedział co się z jego pracownikami dzieje. 
- No, ale to... - zająknęłam się
- A widzisz. Już ja Was znam.  - pokiwał na mnie karcąco palcem.
- Prokurator już jest - podbiegł do nas Pan Władza - ej...skąd macie kawę?
- Wacek. - odpowiedział Naczlny zaznajomiony już z imionami, chyba wszystkich kręcących się po terenie osób.
- Łe...bez sensu - wrócę za kwadrans - prokurator zaraz przyjdzie Was przepytać.
- A mnie z jakiej okazji?
- Bo rozpoznałaś ofiarę.
- Przecież źle rozpoznałam.
- Ale rozpoznałaś.
- Sprawiedliwość - westchnął mój Szef - ma być zgodnie z przepisami, a nie z logiką. Nic nie poradzisz.
Do holu wpadła mała kobietka w czapce z misiowymi uszami i eleganckim, ale nie krepującym ruchów kostiumie.
- Witam, Państwo wybaczą, ale bycie prokuratorem w tym kraju to jest udręka. Idź na prawo mówili. Będziesz mogła walczyć ze złem mówili. - usiadła na krześle, po czym wstała - Przepraszam najmocniej, gdzie moje maniery? - zdjęła czapkę - Antonina Barska, prokurator - wyciągnęła rękę do mnie, a potem do mojego przełożonego.
- Mikołaj - zwróciłam się do kolegi - miałeś, zdaje się zabrać tego nieboszczyka.
- Biorę, już biorę.
- Pannnnn....? - prokurator wskazała na mojego szefa
- Ja - odpowiedział
- Skąd ja Pana znam? I Panią chyba też.
- Mnie z radia, bo mam urodę radiową. A ją z książek. - odparł.
- Ale książkowej urody nie mam - dodałam.
Uśmiechnęła się, rozłożyła swoje graty na stole.
- Państwo wolą zeznawać osobno czy razem? - spytała
- Bez różnicy - odpowiedziliśmy równocześnie.
- Jako, że Państwa zeznania dotyczą czego innego to mogę Was przesłuchać tu razem, tylko proszę żeby jedno nie przerywało drugiemu i się nie wtrącało. Pobawimy się w szkołę, czyli jak ktoś chce coś powiedzieć to ręka w górę.
- Ja bym tam w lekarza wolał - uśmiechnął się zalotnie Naczelny.
- To potem - ku jego zaskoczeniu odparła prokurator.
Wyglądali na zadowolonych. Lekko mnie zemdliło na myśl o tym doktorze. Przełknęłam ślinę
- Dobrzeeee....- zaintonowała jak ksiądz w kościele Pani Antonina - zacznę od Pani.
I zaczęła, pytaniem czy znam denata. A niby skąd. A proszę odpowiadać na pytania. A co ja robię. A odpowiada Pani pytaniem na pytanie. A to tak nie można. A no nie. A no to przepraszam, nie znałam bo skąd miałam znać...z moimi zdolnościami trochę potrwało to odpowiadanie. Same pierdoły. Nie lubię jak się mnie pyta o pierdoły, więc mimowolnie stawiałam opór. Prokurator się spociła jakby usiłowała jakiś parowóz dźwignąć.
- O matko - powiedziała po skończonym przesłuchaniu -  najchętniej bym Panią o utrudnianie śledztwa oskarżyła, bo to przesłuchanie to było wyzwanie.
- Może Pani próbować - uśmiechnęłam się - byłoby zabawnie.
- Pani uważa sądy za zabawne? - zapytała z lekkim oburzeniem
- Ja uważam, że Ja kontra Sąd to mogłoby być zabawne. Jestem ciekawa ile osób w skład komisji by weszło, żeby to moje bełkotanie pojąć. Hmmm...
- Przpraszam - uniósł rękę Naczelny.
- Tak proszę - zarządziła przedstawicielka karcącego ramienia prawa.
- Możemy jechać z tym koksem, bo muszę do pracy wracać?
- Proszę - przytaknęła.
Zaczęła pytać. Szef zaczął odpowiadać. A mi zaczęły otwierać się coraz szerzej.

piątek, 4 stycznia 2013

The Last Shadow Puppet

Ku mojemu zdziwieniu audycja szła gładko. Michał krzywił się na każde moje wyjście po coś do picia czy do toalety. Wyszłam dwa razy, w trakcie utworu a potem reklam. Moje wkurwienie osiągnęło apogeum, kiedy po powrocie z toalety usłyszałam od Niego:
- Kobiety to jednak mają pęcherze wielkości orzeszka.
- Lepiej mieć w tym rozmiarze pęcherz, a nie mózg...jak to w Twoim wypadku ma miejsce - odparłam.
- Pamiętaj z kim rozmawiasz? - upomniał mnie nowy naczelnik tego burdelu.
- Pamiętam. Z debilem, któremu się wydaje że jak jest czyimś przełożonym to już może wymazać ze swojego słownika słowo "uprzejmość".
Odpowiedziała mi grobowa cisza. Michał wstał i wyszedł.
- Przegięłaś. - powiedział Maciej.
- Serio? Uważasz, że przegięłam? JA?!?
- No On zostawił Ci ostatnie słowo. Nie odezwał się.
- A to mało razy się do mnie nie odzywał?
- Jak to?
- Póki się nie przeprowadził do stolicy to w ciągu pięciu lat widzieliśmy się może ze trzy razy...
- Mój świat właśnie runął - wtrącił się pan M, ale go zignorowałam i ciągnęłam ten pseudo-monolog dalej.
- ...ten człowiek ma charakter cięższy niż ja, Jared Leto i Lars Ulrich razem wzięci. Jeśli coś nie idzie po jego myśli to odstawia sceny. Zakichana primadonna.
- Damy teraz Godsmack?
- Make Me Believe.
- Poleci. Ale zrozum, że on jest zdenerwowany.
- Ja wiem, rozumiem i pojmuję...ale gówno mnie to interesuje. Ma być grzeczny. Przypominam, że z naszej trójki to ja jestem w ciąży i to ja będę miewać humory.
- Nie wytrzymam nerwowo.
- Za późno.
Do studia wszedł Michał. Chciał się odezwać, ale zanim mu się to udało Maciej pokręcił głową i powiedział:
- Będziesz żałować. Poza tym pamiętaj, że ktoś tu jest w ciąży.
- Ty mnie prosisz o coś? - zapytał Jego Wysokość Naczelny.
- Ja Cię ostrzegam. Ale chyba wiesz, że wojna z moją ukochaną to strzał w kolano.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał mnie Michał
- Strofowana.
Drugi raz w życiu zobaczyłam TEN wyraz twarzy u Michała. Kompletna rezygnacja.
"Sygnał S.O.S odebrano, kapitanie... Pomoc nadchodzi"
- Będziesz miły? - zapytałam.
- Postaram się.
- Przytulisz nas?
- Nie przytulam z założenia, ale co to za wujaszek co nie przytula i nie demoralizuje.- uściskał mnie tak, że od razu pożałowałam prośby czyli absolutnie normalnie.
- Wielka rafa ominięta. - odetchnął ojciec moich dzieci
- Nie widziałeś rafy - powiedziałam - co z Anką?
- Co? Co bo co? A co ma być - zaskoczyłam Michała.
- Sama mam do niej zadzwonić czy idziecie dzisiaj na piwo?
- Dobra. Pójdziemy. - zgodził się tonem takim jakbym mu proponowała mu darmowe czyszczenie okrężnicy.
"Niby darmowe, ale jednak to okrężnica..."
- Mikołaj - przypomniał mi Maciej
- Trup. Sam Miki mało mnie interesuje. - odparłam zbierając graty.
- Byłaś świetna - wywalił nagle Michał
- Wiem. Ty byle kogo nie zatrudniasz. - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Przetransportowałam siebie i zawartość siebie na parter.
"Uwaga! Wkurwiony inkubator nadciąga!"
- Długo mam czekać? - przywitał mnie uroczo Mikołaj.
- Nie wrzeszcz, miałam mały problem tam na piętrze.
- Płód parł na pęcherz, co?
- Chcesz ze mną o ciąży i hormonach zaczynać. Jesteś pewien?
- Znaczy...tego...
- Powiem Magdzie żeby Ci zajechała patelnią przez łeb, może Ci ta resztka rozumku wróci.
- Oj weź....żartowałem.
- No to strasznie zabawny jesteś ostatnio. Kto umarł?
- Kogo zabili raczej.
- Patelnia....
- Oj, no co. Zabili portiera z szatni w filharmonii.
- Co napisali.
- Że ten jest ostatni.
- Jak to?
- Tak to.
- Czyli więcej nikogo nie zabiją?
- A tak...to nie....że to ostatnie takie ostrzeżenie i że od przyszłego tygodnia począwszy wszyscy zamieszani w tę sprawę powinni częściej się za siebie oglądać.
- No Moriarti z nich żaden, ale i my za Sherlocka nie zrobiliśmy. Napisali to na nim?
- Tak.
- Czyli dowody mamy. To po co go zabijali?
- Też był świadkiem.
- Gdzie go znaleźliście?
- W filharmonii.
- Ciekawe.
- Serio?
- Tak.
- Czemu?
- Bo to znaczy, że filharmonia jest kluczem.
- To znaczy.
- To znaczy, że potrzeba nam Syli.
- Po co?
- Bo nieistotne czy wierzysz czy nie, ale ona może pomóc.
- Niby jak.
- Ona twierdzi, że wyczuwa negatywne emocje.
- Ja twierdzę, że jest mentalistą i nawet sobie z tego nie zdaje sprawy.
- Grunt, że wie - skwitował
- Grunt. Acha...i niech wszyscy pracownicy się stawią.
- Po co?
- Bo raczej w upiora z opery nie wierzę. Tam gdzie jest zbrodnia jest i motyw. A tam gdzie jest motyw musi być morderca
- Brzmisz jak autor kryminałów - złośliwie zauważył Miki.
- Patelnia! - wrzasnęłam.
- ŁADNIE...- za szybą wyrosła twarz Wacka, a ja się zastanowiłam ile stoimy już na tym parkingu bo wychodzi na to, że przejazdu spod radia na miejsce zbrodni zupełnie nie zauważyłam - bawicie się w sado-maso?
- CO?!? - ocknęłam się
- No weź - spojrzał na mnie rozbawiony Wacuś - patelnia to wasze tajne hasło...przestajecie wtedy grać swoje role, co?
- Są dwie opcje - zwróciłam się do Mikołaja - albo Sylwia jest bardziej zboczona niż mogłabym ją o to podejrzewać...
- ...albo Wacek za dużo na stronach z porno siedzi - dokończył za mnie Miki
- Tam siedzi pod razu - prychnął policjant - Zboczona od razu...wy to macie pomysły. Nic więcej nigdy nie powiem....
"To nie Twitter Wacławie. Tu jak gadasz sam do siebie to ludzie biorą Cię za wariata..."Miki wysiadł z samochodu zachęcając mnie do tego dość żarliwie, więc wygrzebałam swoje coraz okazalsze jestestwo z auta i pognałam, co brzmi dość dumnie wobec ruchów jakie wykonałam, za Mikołajem. Weszliśmy do holu budynku, trup jeszcze leżał na podłodze. Z daleka wydał mi się dość okazały. Podeszłam bliżej i pociemniało mi przed oczami. O mało nie usiadłam.
- I to jest ten portier? - zapytałam Mikiego
- No ten. - Pan Władza spojrzał na mnie zdziwiniony - czemu jesteś taka blada?
- Bo....- aż zabrakło mi tchu
- Wody Ci odeszły?
- W tym miesiącu?!?! Zgłupiałeś?!
- To czemu wyglądasz jakbyś zobaczyła...no trupa to kiepskie słowo, ale wiesz o co mi chodzi!
- Bo to mój naczelny.
- Naczelny czego?!?!
- Raczej były Naczelny.
- Radia?
- Ale, żeby jako portier sobie dorabiał to nie słyszałam.
- Nie rozumiem.
- To jest nas dwoje. A jak opowiem to chłopakom to będzie nas jeszcze więcej.
- Może oni go przebrali?
- Tak, bo w każdym sklepie dostaniesz uniform portiera rozmiaru jak na wieloryba! - fuknęłam
- No niby, nie... - dziwnie wywinął twarz Miki
- A masz rysopis tamtego poprzedniego portiera? Albo zdjęcia?
- A nie sprawdzałem.
- Bo jak znam debili to....- nie zdążyłam dokończyć zdania bo zadzwonił mi telefon.
Odsunęłam się kilka kroków o ekipy i miejsca mordu i odebrałam:
- Słucham?
- Siema. Jest dobrze - odezwał się Michał po drugiej stronie
- Znaczy, że Cię zwolnili. - bardziej stweirdziłam niz spytałam.
- Nom. Właśnie Naczelny był i go przywrócą do pracy. Nie wiem co zrobiłaś, ale go przywrócili.
Zrobiło mi sie gorąco.
- Jak to był właśnie?
- Nawet jeszcze jest.
- Daj mi go do telefonu.
- Momento.
Usłyszałam wrzask w przestrzeń w stylu "Szefie wariatka na trójce", muzyczkę w słuchawce i dobrze znany mi głos w słuchawce:
- No Cześć śliczna, jak tam potomstwo?
- Potomstwo dobrze, dzięki Szefie. Cieszę się, że Szefa słyszę. Nawet BARDZO.
- A czemu.
- A Szef ma rodzeństwo?
- A nie mam.
- A może zaginiony brat bliźniak.
- A byłaś ostatnio u specjalisty.
- A może szef przyjechać do filharmonii.
- Warszawskiej?
"Nie, Krakowskiej! Albo jeszcze lepiej Gdańskiej..."
- Taaaak....
- A w jakim celu? - nie odpuszczał Naczelny
- W celu obejrzenia swoich własnych zwłok.
- Nie rozumiem.
- To zapraszam i szef zrozumie.
- Zabiorę Maćka, bo się boję o Twój stan.
- Michała też szef może, niech audycję poprowadzi sprzątaczka...
- Dobra, będę za 10 minut.
- Dzięki Szefie, rządzisz.
- No raczej.
Trzask słuchawki.
Podeszłam bliżej do zwłok i pokazując na nie palcem powiedziałam:
- Nie chowajcie, on żyje.
- Skarbie, jest martwy, uwierz. - odezwał się Miki
- On tak, ale Naczelny nie.
- JAK TO?!?
- Tak to. Właśnie z nim gadałam.
- Że co?!?
- Że to. Będzie za 15 minut.
- Po co?
- A ile razy w życiu masz szansę obejrzeć swoje własne zwłoki.
Stróż Prawa nie mówiąc nic odwrócił się do ekipy:
- Chłopaki nie chowajcie truchła, przyjedzie ktoś na rozpoznanie.
- A nie może do kostnicy? - spytał jeden z techników
- Będzie za 10 minut.
- To my skoczymy na kawę, dobra szefie? - powiedział drugi.
- Dobra. Jakby co to po Was kogoś wyślę.
Odwrócił się znów w moją stronę:
- Lepiej, żeby byli identyczni.- powiedział chłodno. - I w jakiś sposób spokrewnieni.
- Lepiej - powtórzyłam tępo.