czwartek, 25 października 2012
i jeszcze jeden
- Dziękuję Ci - odpowiedziała mu Magda - jesteś nieoceniony.
Wyszłyśmy z biura i przeszłyśmy przez kuchnię. Magda pomachała do kucharzy. Jeden odmachał, dwóch skinęło tylko głowami.
"Madzia...ty mój szczycie tajemniczości. Otarta książka to przy Tobie enigma"
Wyszłyśmy na salę.
- Piotruś w areszcie! - krzyknął na nasz widok Mikołaj.
- Ciebie także miło widzieć. - odpowiedziała w naszym imieniu moja genialna przyjaciółka.
- Przyznał się i podał numery spraw. - Pan Władza okazał się nieugięty w kwestii savoir-vivre'u.
- Ale w sprawie tego kto go naciskał, milczy? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Mikołaj pokiwał głową.
- Back to square one - postanowiłam być światowa.
- No niezupełnie. Wyniuchałem smród z Ministrem Finansów w epicentrum. W sensie skrzypaczka wcześniej się z nim, a w zasadzie z jego synem spotykała. Zazdrość?
- I z tego powodu jej grozili? Miej litość. Od razu wzywaj GROM może...a już milczeniem pominę fakt, że jego syn to ten genialny projektant. Gej!
- Ups...racja.
- Miejsce pracy jej byś obczaił. Ja jutro na posterunek przyjadę do ciebie. Poczytamy akta tych spraw.
- Nie ma potrzeby - odpowiedział mi Stróż Prawa - mamy to w formie elektronicznej. Poczytamy sobie bez mieszania w to naszych policyjnych lokalizacji.
- Nie wiem gdzie się spotkacie, ale nie u nas - wtrącił się, nagle, milczący dotychczas Maciek - odmawiam sprzątania i gotowania!
- Sprzątałam wczoraj, a jedzenie przywiozą goście. Napoje też w swoim zakresie. - moje asertywne ja poczuło, że nie ma ochoty ruszać się z miejsca - Nie masz picia to będziesz o suchym pysku siedzieć.
- Darmowe żarcie i picie mnie przekonuje. - zgodził się mój PM.
- W bidulu byłeś? - spytałam Mikołaja patrząc na kelnerów którzy zaczęli przynosić przystawki.
- Byłem. - przytaknął - Nawet z ich byłym opiekunem rozmawiałem. Podobno chłopaki byli nierozłączni. Ręce za siebie by dali sobie poucinać. Niespokojne dusze, jak to wychowawca ujął.
- Rozrabiaki? - spytała Magda
- Tak. Ale Ci z kategorii niegroźnych. Bardziej rzucanie błotem w nielubianych kolegów niż podpalanie koleżankom warkoczy. - Mikołaj wycelował we mnie ociekającym sosem nożem. Nie zrozumiałam tego gestu, chyba że groźbę ciskania we mnie błotem.
- Rozumiemy! - ojciec moich dzieci spojrzał wymownie na gest policjant. Akcent na MY położył taki, że obawiałam się, że zaproponuje zaraz jakieś wieloosobowe praktyki seksualne.
- Aleeee....- Miki niestrudzenie pchał konwersacje we wcześniej obranym przez siebie kierunku -....byłem w zakładzie karnym u tego trzeciego.
- Intryga się zagęszcza – dziwnie przyciszył głos mój ukochany. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Mamusi Cię w dzieciństwie po głowie biła? – spytałam z miną jakbym poczuła, że ktoś narobił w portki – Ta intryga jest gęsta jak twoja ostatnia wersja kisielu z papierka.
- A co zrobił? – zainteresowałam Magdę.
- Dał dwie torebki. – skrzywiłam się ponownie. Zaczęłam się obawiać, że niedługo dostanę od tego zmarszczek.
„ - Mamo, mamo…czemu masz takie straszne zmarszczki?
- Bo Twój tatuś lubi bredzić jakby młotkiem kilka razy w głowę dostał, skarbie.”
- Na ile wody? – dociekliwa Madzia nie odpuszczała
- Pół litra. – podsumowałam z uśmiechem wariata na twarzy
- Nigdy nic więcej nie ugotuję – skwitował Maciej.
- Amen! – wrzasnął Mikołaj.
- Jeżozwierz Ci tyłek zaatakował? – nie wytrzymałam
- Nie. – patrzył na mnie zdziwiony.
- To czego ryja drzesz? Mów lepiej dalej co z tym w więzieniu.
- Magia z nim!
- Milczy skurkowany? Kumpli wydać nie chce!
- LEPIEJ! On to nie On!
- Nie rozumiem?
- Przysłał kogoś żeby poszedł za niego siedzieć. Figuranta mamy. Pierdolnik w ciupie zrobiłem tymi swoimi odwiedzinami.
- Nieźle! Ale są tego plusy: partnera w zbrodni już mamy – podsumowałam zadowolona.
- Wiemy kim jest, a nie mamy. Połowa stołecznej policji teraz ich szuka. – Miki zawiesił głos.
- Efekt do bólu przewidywalny?
- Ależ oczywiście! Nic nie znaleźli. Kamień w wodę. Zapadli się pod ziemię. Rozpłynęli w powietrzu….
- Czy Ty NAS obrażasz? – spytał nagle mój Przyszły Małżonek
- Czemu? – wybełkotał przedstawiciel prawa zajadając się sałatką.
- Podkreślasz wszystko tyle razy jakbyśmy byli upośledzeni umysłowo.
- Oj no bo…ja w policji pracuje – zaczął Miki
- Nie pocieszasz mnie stary. Ani trochę.
Poczułam, że Maciej podziela mój punkt widzenia w kwestii IQ Mikołaja. No bywa. Nie wszyscy mogą mieć umysły błyskotliwe, przenikliwe i genialne.
- Ej, a hurtownie i sklepy zaopatrujące w sprzęt do tatuowania sprawdzaliście? – spytałam w przypływie mojego powszechnie uznanego geniuszu
- A po co? – myślałam, że trzepnę debila – Przecież wiemy kim są nasi zbrodniarze.
- Kretyn. – starałam się być delikatna – Tobie by się chciało jechać pół miasta za jedną fiolką farby?
- Myślisz, że nie wpadli na to żeby kupić gdzie indziej? Albo w serwisie aukcyjnym?
- Skoro nie wpadli na to, żeby lepiej się kamuflować...obawiam się, że nie tłukli by się przez całe miasto po maszynkę czy tusz. A jeśli kupili na aukcji to jeszcze lepiej, bo musieli podać dane do wysyłki. Nawet jeśli to skrytka to tam może coś być, mogą tam wracać, skrytka musi być na kogoś i tak dalej. Zawsze to jakiś trop. Ja się dobrze nie znam, ale wydaje mi się, że....
- ....poczują się osaczeni! – poczułam przebłysk u policjanta – i popełnią to czego nam potrzeba do szczęścia. Błąd! Potkną się! Zapomną o czymś!
- Reggie? – zwrócił się do mnie narzeczony – Mogę mu ryj obić? Ja go proszę, a on nie słucha!
- Próbuj. – wzruszyłam ramionami.
- Mam czarny pas w karate – uśmiechnął się szeroko Mikołaj.
- To się na nim powieś. – nigdy nie widziałam Macieja równie zadowolonego z tego, że był dla kogoś niemiły.
„Wysoki Sądzie, pragnę się rozwieść albowiem ten człowiek z wiekiem robi się coraz bardziej do mnie podobny. A ja ledwo samą jedną siebie znoszę...z dwoma nie wytrzymam!”
niedziela, 21 października 2012
Thir.TY.
- Gdzie...? - nie zdążyłam dokończyć pytania
- Szefowa jest w kuchni. Czy wziąć Pani płaszcz?
- Arkadiuszu jak zwykle napełniasz mnie tym błogim spokojem. - pochwaliłam Arka podając mu swój płaszcz.
Arek miał lat nieokreśloną ilość. Ubierał się jak brytyjski kamerdyner, mówił jak lord, a uśmiechał się jak pięciolatek. Miał metr osiemdziesiąt, szpakowate włosy i postawę oraz urodę serialowego dr Daniela Pierce'a. Mogłabym patrzeć na niego godzinami.
- Dziękuję, staram się specjalnie dla Naszych wyjątkowych gości - uśmiechnął się, a ja pomyślałam że mógłby kandydować na prezyenta. Na pewno bym na niego głosowała - Pani Magda czeka na Panią od wczesnego popołudnia, więc myślę że pośpiech jest wskazany.
Powiedziawszy to wskazał mi aby szła i ruszył za mną. Zawsze odprowadzał gości. Nawet tych stałych.
Podeszliśmy do drzwi kuchennych, Arek uchylił je przede mną i oświadczył, że tu mnie zostawia. Podziękowałam. Magda podbiegła do mnie galopem. Dosłownie.
- Chodź. - powiedziała i wyciągnęła mnie do swojej kanciapy. - Musisz to przeliczyć. Mieliśmy wczoraj spory ruch. Nie narzekam. Nazbierało się tego teoretycznie zae dwadzieścia dwa tysiące razem z wpłatami z kart. I jest problem, bo jak podliczyłam wpływy, zużycie i odjęłam to co zapłaciliśmy rano dostawcom to i tak wciąż mi półtora tysiąca brakuje.
- Dawaj rachunki. I coś do jedzenia, bo muszę nas nakarmić.
- Jak to nas? - spytała Magda i zaczęła intensywnie myśleć.
"Uwaga. Blondynka przetwarza."
- O matko! - zatrybiła - Czyli na pewno? Gratuluję. A co na to Maciek?
- Oszfak! Maciek. Muszę zadzwonić! - złapałam za telefon
- Ja myślę.
- Raz Ci się zdarzyło. Wielkie mecyje.
- Dzwoń, a ja idę po jakieś jedzenie i picie. - powiedziała
Zadzwoniłam, dowiedziałam się że ojciec moich dzieci przybędzie za godzinę, a także że wiedział o ciąży bo się zachowywałam dziwnie.
Ja się ogólnie, dziwnie zachowuję więc zdziwiło mnie że mogę dziwniej, ale fakt - wystawienie Mikiego za drzwi nawet jak na moje zdolności było dość egzotycznym pomysłem.
Wzięłam się do liczenia. Albo ja szybko wykryłam błąd, albo moja przyjaciółka postanowiła zdobyć najświeższe produkty i właśnie wzięła się za hodowanie sałaty, żniwa lub ubój prosiaka. Podeszłam do sejfu. Znałam szyfr na pamięć więc otworzyłam go, przeliczyłam gotówkę. Podeszłam do zapisanej na kartce kwoty, która według mnie powinna zostać a potem wzięłam w rękę zapiski Magdy. Panie miej litość - pomyślałam.
- Kanapka dla Ciebie - podała mi talerz z apetycznie pachnącym cudem
- Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą. - zaczęłam z kamienną miną.
- Najpierw zła
- Zgodnie z tym stanem kasy co tu napisałaś brakuje więcej o półtora tysiąca
- A dobra?
- Jesteś debilem.
- Zainteresowałaś mnie. Rozwiń?
- Nie wiem jak liczyłaś to co do kasy wkładasz, ale zgubiłaś kilka złotych.
- Włożyłam więcej niż policzyłam?
- Ano. - pokiwałam głową potakując.
- Ile jestem do tyłu?
- Nic.
- Nic?
- Jesteś - zerknęłam na kartkę - ponad dyszkę do przodu. Dokładnie dziesięć złotych i dwadzieścia jeden groszy.
-To idzie do puli napikwowej dla ekipy kelnerów.
- Serio?
- Serio. Wszelkie niezgodności wynikające z różnic między stanem faktycznym a prawidłowym należą do obsługi sali. Bez odźwiernego, bo to byt niezależny.
- Sprawiedliwie. - przeżułam do końca kęs kanapki, przełknęłam i dodałam - A to nie był mój pomysł z czasów suba?
- Był.
- A pamiętasz jak wtedy te dwie stówy zgubiłaś i się po szyję obsrałaś?
- Do końca świata mi tego nie zapomnisz?
- Bo znów zrobiłaś dokładnie to samo - pokazałam jej język. - Ja wtedy co Cię MatGeniuszem ochrzciłam.
Magda się skrzywiła jakbym jej lewatywę przez ucho zaproponowała. Wszyscy pamiętali chyba jak Madzia zagubiła kiedyś 200 zł swojemu pracodawcy, potem się okazało że zgubiła jednak 500. A prawda była taka, że ona po prostu źle wypłatę utargu wpisała i wypłaciwszy 2500 napisała 2000. Szef odnalazł brakujące pieniądze w sejfie. Śmiał się z niej trzy dni. I teraz powtórka z rozrywki.
- Ej - zreflektowała się moja przyjaciółka - Bo ja na studiach tylko statystykę miałam. I umiem te wariancje i tak dalej tylko
- I znowu błąd - zripostowałam - tego też nie umiesz. Mnie nie oszukasz.
- Też racja.
- Miki wspominał, że chcecie dzisiaj do nas wpaść.
- No tak, ale mu powiedziałam że wy do knajpy wpadniecie to powiedział, że się z Maćkiem zgada.
- Jeden mózg.
- Też kazałaś im w parze tu przyjechać?
- Ano.
- Jeden mózg na dwie to mało. - przyznała mi przyjaciółka i wlepiła wzrok w moje obliczenia.
poniedziałek, 15 października 2012
Nowy trop
- Nie wiem jak ty to robisz? - oznajmił mi Mikołaj przez telefon
- Ja robię co?
- Zacząłem grzebać za tym nieszczęsnym aptekarzem. Dorwałem go nawet i pogroziłem, że jest następny. Nawet trochę pary puścił.
- A co dokładnie powiedział?
- Opowiedział mi o sobie i swoim młodszym bracie. A głównie o bracie. I to mi dało do myślenia. Bo młodszy brat to były komendant. I tylko dzięki jego odejściu Piotruś awansował. Tamten podobno go nie cierpiał. Długa historia, zresztą.
- To postaraj się mi ją jakoś streścić.
- Aptekarz zeznał, że leki nasenne były dla brata. Brat miewał problemy w tej materii: stresująca praca, dom, rodzina. I teraz, uważaj, bomba: KOCHANKA!
- Ka-bum?
- No właśnie. Zadzwoniłem do tego emerytowanego i on mi powiedział, że owszem miał kogoś na boku, ale to za zgodą żony było. I nie była to kochanka.
- Kochanek?!?
- Ha-ha! Dokładnie! I podobno ktoś z jego otoczenia się dowiedział o tych jego romansach i go szantażował.
- Jak mi powiesz, że kazali mu Piotrusia awansować to umrę.
- Nie...wcale nie. Kazali tuszować sprawy. Komendant wysyłał w tym celu Piotrusia, który łby sprawom ukręcał. Aż w końcu się wycofał jak tylko dało radę.
- Dobre!
- Genialne w swej prostocie! I ten Piotruś likwidator, ech...niesmowite. A najlepsze jest to, że mam te nieszczęsne listy z pogróżkami, bo komendant nigdy ich nie wyrzucił. Wyblakły trochę i liter prawie nie widać, ale nasi technicy dają radę.
- Ten Piotruś w tym wszystkim mnie martwi.
- Były Komendant twierdzi, że im na rękę jest, że Piotruś jest teraz u władzy, bo na niego też mają haka. W końcu to był tym "likwidatorem".
To brzmiało tak dziwnie, że prawie nierawdopodobnie
- Czyli badasz odciski i dopasowujesz w nadzei, że znajdziesz kogoś w bazie?
- Dokładnie tak.
- A pytałeś tego waszego EX czy ma podejrzenia kto to mógł być?
- Odburknął, że miał ale tamten był zszedł.
- A sam nie mógł wtedy odcisków sprawdzić?
- Niby mógł, ale baza była żadna, na wszystko patrzyła władza wyższa i ciągnęło by się to miesiącami. Podejrzewał każdego, więc nawet oddać te papiery, do analizy się bał.
- A ty się nie boisz?
- Ja to robię bardzo dyskretnie. Może na to nie wyglądam, ale wiem co robię.
- Mam nadzieję. - powiedziałam lekko krzywiąc się do słuchawki. - Najgorsze to te dowody. Jakbyś je miał to pół biedy.
- Wacek już szuka dziur we wskazanych przez byłego sprawach. Jak coś dostaniemy to jego zeznania mam nagrane, oświadczenie podpisane i potwierdzone notarialnie. A potem wsadzę swojego obecnego i go przycisnę najwyżej. Bo już po tym co przejrzeliśmy widzę, że Piotruś mistrzem kamuflaż i subtelności nigdy nie był. Z tydzień się nam zejdzie.
- Tak naprawdę wystarczą Wam dwa epickie potknięcia i możecie lecieć do prokuratury.
- Jedno już mamy. - usłyszałam niemalże ten uśmiech na twrzy Mikiego.
- Tylko wszystko po cichu. Pamiętaj.
- Tak jest, matko chrzestna - zaśmiał się - wpadnę wieczorem z Magdą. Na razie!
- Paaaa.... - rzuciłam do słuchawki i się rozłączyłam.
Smród będzie niesamowity jak wszystko wyjdzie na jaw. Lepiej niech go nie zabijają, bo Magda mi tego nie daruje. Telefon zadzwonił ponownie.
- Słucham - spytałam
- Zostaw to. - usłyszałam w słuchawce, spojrzałam na wyświetlacz.
- Ale zdajesz sobie sprawę Piotruś, że mi się Twój numer wyświetlił.
- Piotr, a nie Piotruś! - głos poczuł się wyraźnie urażony.
- Piotruś, Piotruś...Piotr by dzwonił z zastrzeżonego.
- Było trzeba z tej roboty wcześniej, kurwa, zrezygnować. Mam dość. Rezygnuję. Powiedz mi Mikołajowi żeby do mnie przyszedł.
- Sam mu powiedz, nie jestem Twoją sekretarką. A ode mnie się odpimpaj, bo wiem o tym tyle co o balecie współczesnym. - wrzasnęłam i rzuciłam słuchawką.
Dziwne...
Wzięłam komórkę do ręki i napisałam sms treści: "Nie idź do Piotrusia dzisiaj. Dzieje się coś dziwnego.
Pożyjemy, zobaczymy.
Zadzwoniłam do Magdy.
- Cześć Słońce - usłyszałam wściekły głos w słuchawce - Miałam dzwonić. Bo są dwie opcje: albo jestem debilem i mów mi Stefan albo u mnie w knajpie ktoś kradnie.
- Dobra Stefan, wpadnę po szóstej bo mam przegląd podwozia!
- Idziesz w absurd. Dowiem się w końcu czy będę ciotką? To napisz czy pijemy do kolacji wino czy sok winogronowy.
- Spoko Stefan. Się zrobi.
- Nie denerwuj mnie, bo zacznę na Ciebie Ziutek wołać.
Wyobraziłam sobie siebie w kombinezonie roboczym, z bułką, kiełbasą oraz tak zwaną ćwiarą i zabulgotałam do słuchawki starając się zdusić w zarodku rechot.
- Spoko Stefciu. Podpisano Twój Ziutek - wydusiłam przez łzy śmiechu napływające mi do oczu.
- Słyszę Twój wyraz twarzy.
- Spadaj. Widzimy się wieczorem.
- Paaaa.... - usłyszałam w telefonie zanim się rozłączyłam.
Usiadłam przy biurku i spojrzałam na Michałowy kącik chwały. Wysyłałam mu te paczki trzy razy w tygodniu w różnych poczt w mieście zmuszając różne osoby na pocztach różnymi metodami do adresowania ich i pisania liścików. Wmawiałam ludziom miłość i połamane kończyny. Ciche wielbicielstwo wygrywało. Dorabiałam do tego takie historie, że scenarzyści telenowel to, przy mojej chorej fantazji, mróweczki.
Wykonałam 70% planu. Jako ostatni przyjdzie list ze mną i każdym z tych cudów, a każda fotogrfia wklejona będzie na stronie w gwiezdnym zeszycie od Mikiego.
- Co się gapisz jakbym Ci pięć złotych obiecał? - jak zwykle subtelnie zwrócił się do mnie Michał.
- Patrzę nie na Ciebie, bo to grozi ślepotą lub trwałym kalectwem, ale na te gwiazdki. Nie masz co z gotówką robić? Chętnie przyjmę w ilości każdej!
- Nie kupiłem tego. Dostałem.
Skrzywiłam się teatralnie.
- Mam takie świecące gwiazdki przyklejane na ścianę. Mogę Ci odstąpić jeśli chcesz - powiedziałam ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Też takie mam. Nie imponujesz mi - zrobił ruch głową mający imitować modelkę odrzucającą włosy na plecy. Wyglądał jakby miał zaraz dostać ataku padaczki. Ponownie się skrzywiłam, ale tym razem uniosłam przy tym prawą brew.
- Masz minę jakby Ci się srać chciało - zauważył subtelnie.
- Ty się, z kolei, tak ruszasz.
- Ha-ha-ha - wykrzywił twarz w udawanym uśmiechu.
- Uważaj, bo ci tak zostanie. - powiedziałam, pokazałam mu język i wyszłam z pokoju.
Wkroczyłam na korytarz mało nie zderzając się z kobietą ciągnącą za sobą potwornie dziwaczny odkurzacz piorący i przepraszając ją weszłam do studia. Maciek siorbał herbatę do mikrofonu.
- Co ty robisz? - spytałam
- Czekam aż skończą się reklamy.
- Idę do lekarza potwierdzić Twój strzał i potem do Magdy. Przyjedziesz nam potowarzyszyć?
- Tylko jak Miki da się przekonać, bo tak to zaczniecie o hormonach i wrastających włoskach, a ja tego nie przeżyję.
- Jesteś pewien, że mnie z kimś nie mylisz?
- Przykład dałem. Chodzi o to, że wy zawsze na jakieś babskie tematy zejdziecie.
- Oj tam, oj tam
- Jak skończę i ogarnę nową ramówkę to się zgłoszę - Maciek wstał, pocałował mnie i pokazał palcem drzwi. Zasalutowałam i wyszłam. Znowu wjechałam na kurs kolizyjny z kobietą i odkurzaczem. Przeprosiłam, choć Pani miała minę jakby oczekiwała, że padnę przed nią i pokłony zacznę jej bić.
Poszłam do Pana specjalisty, który na moje pytanie o diagnozę odparł: "To teraz zagramy w grę o enigmatycznej nazwie Czy Ktoś Mnie Zapłodnił?". Nie zrozumiem nigdy ginekologów ani ich kloaczno-waginalnego poczucia humoru. Jest to o tyle zabawne o ile niezręczne. Zaśmiałam się głupkowato i spojrzałam na lekrza wyczekującym wzrokiem.
- Ja bym to ujął tak: płci jeszcze nie podam, ani ilości ale z Pani kartu wróżę bliźniaki płci męskiej za jakieś osiem miesięcy. Będzie Pani płakać?
- Czemu miałabym płakać.
- Proszę Pani. Ja jestem ginekologiem, nie takie rzeczy widywałem w swojej lekarskiej karierze.
Ubrałam się, odbyłam pouczającą pogaduszkę. Dostałam uroczą rozpiskę co, kiedy i jak badać, jak się odżywiać i list dziękczynny od Państwa z zapewnieniem urlopów, pomocy przy opiece i tym podobnych pustych obietnic bez pokrycia. To się, bodjaże, polityka prorodzinna nazywa. Generalnie wyszło na to, że od dziś moje potrzeby są nieistotne i na kolejne kilka miesięcy staję się żywym inkubatorem. Wszystko we mnie się skrzywiło z niesmakiem i odetchnęło z ulgą na myśl o tym, że mam pieniądze i dzięki nim staję się także bankomatem. A bankomaty trzyma się przy życiu bardziej.
Wyszłam z gabinetu, zapłaciłam za poradę i pognałam do Magdy przeliczyć jej pieniądze. Dla mojej przyjaciółki matematyka to niebezpieczna broń obosieczna. A czułam, że dzisiaj była bliska wydłubania sobie nią oka.
niedziela, 14 października 2012
Oddech
- Zgadzam się - odpowiedział - Będę od demoralizowania, tatuaży, koncertów i dobrej muzyki.
- A ja? - zapytała Sylwia robiąc smutną minkę.
- Ty zostaniesz tą ekscentryczną ciotką, której każde spotkanie to przeżycie większe niż koncert Metallici. - Wacek bluźnił.
Ja, Adam i Maciek spojrzeliśmy na niego takim wzrokiem jakby powiedział, że to on ukrzyżował Chrystusa 2000 lat temu.
- Jak nie wiesz o czym mówisz to się nie odzywaj - ponuro podsumował mój młodszy brat.
- Miki, to jak śledztwo - szturchnęłam policjanta.
- Jak przełknie to Ci pewnie odpowie - pouczyła mnie Magda.
- Okey. Więc...miałaś rację. Ten nasz żyjący chłopak znał tego zaginionego. Oni się z trzecim takim zadawali jeszcze. - Mikołaj mówił jedząc z takim zapałem jakby nie miał nic w ustach od miesiąca. Co najmniej. - Ten trzeci, siedział w pierdlu.
- Zabił kogoś? - nie udało mi się ukryć radości w głosie.
- A gdzie tam? - odparł - Fałszerz. Bardzo zdolny. Świetnie malował.
- A jak pobyt? - spytała Sylwia wyczuwając mojej myśli
- Wzorowo. Podobno bardzo aktywnie uczestniczył w zajęciach dodatkowych. - Miki niewzruszony wcinał tartę z malinami.
- Czyli się zgadza - powiedziałam - Tam się nauczył tatuażu. I mamy zabójców.
- Czyli teraz tylko ich złapać. - Pan Władza był zadowolony.
- Tak uważasz? A jak ty ich powiążesz z tym wszystkim? No znali się, no jeden umie tatuować, no ma maszynkę, no zakrwawioną...a jak inaczej. Nie odda bo czym będzie tatuował. On tak zarabia. A ty? - wskazałam na mojego głównego rozmówce palcem - jak mu to udowodnisz i skąd nakaz wytrzaśniesz.
- Zabijasz wszelką radość życia we mnie - skrzywił się popijając ciasto mlekiem Mikołaj.
- Taka prawda. Mamy ich tak samo jak oni mieli zabójców tej skrzypaczki. Wiedzą o tym. I co z tego? - podsumowałam nieco sceptycznie.
- Ja bym tropem tego aptekarza i jego leków podążała - wtrąciła Syla. - On nie bez powodu przyszedł na komisariat. Chciał, żebyśmy to wiedzieli. Może to jest jakiś punkt zaczepienia? Niby po co by się fatygował? - To czemu wcześniej sam dupy nie ruszył? - wtrącił się Michał - A co? Miał przyjść i oznajmić "Bry! Bo ja bym chciał o takich lekach opowiedzieć..."? Akurat by go wysłuchali! Nie myśl czasem. Oni tam na Policji mają tyle do roboty, że potrzeba nimi czasem wstrząsnąć - skwitowałam. - No to im chłopaki załatwili wstrząs.
- Fajnie Wam tak gadać, ale do aptekarza to muszę dokopać się Ja. - przedstawiciel aparatu porządku był wyraźnie niezadowolony.
"Jak na gatunek posiadający zorganizowane grupy zajmujące się utrzymaniem porządku społecznego to mamy wyjątkowy pierdolnik w tej materii."
czwartek, 11 października 2012
Duchota
Potem zakupy, przygotowanie całego cyrku na przyjazd znajomych i krótka drzemka. Wstałam przed osiemnastą, ogarnęłam siebie i swojego Przyszłego Męża. Ludzie przyjechali. A ja czułam się nadal jakoś dziwacznie z tą całą konspiracją. Michał od samego wejścia oświadczył, że musi się z moją mamą i bratem przywitać. Popędził po schodach mało nie wybijając sobie zębów. Zaczynałam podejrzewać, że się zakochał. Albo w Adamie albo w mojej mamusi. Obie perspektywy wydały mi się równie przerażające.
Po pół godzinie ściągnął siebie i Młodego na dół.
- Gramy - oświadczył, kiedy pomógł zainstalować na stole bilardowym blat.
Młody przytaszczył ze spiżarni kilogramowy pojemnik makaronu.
- W co gracie? - dopytywał się Mikołaj.
- Poker na makaron. - odparł Michał.
Mikołaja zatkało, a na mnie nie zrobiło to wrażenia. Grywali jeszcze na cukierki. Nigdy na pieniądze.
- Wchodzę w to.
- To ja też - powiedziała Anka.
Zaczęli grać.
- Ja się strasznie zastanawiam nad całą tą sprawą - powiedziała Syla - Niby fajnie wszystko, ale pytań za dużo. Co ona takiego wiedziała. I kto się mści
- Może rodzice - podsunęła Magda
- Nie miał rodziców. - sprostował Miki
- Jak to? - zatkało mnie.
- No wychował się w domu dziecka. - z każdym słowem Mikołaja czułam jak agresja we mnie narasta.
- Kolegów musiał tam mieć, nie? - powiedziałam - Z kim się trzymał? Zadawał?
- Co? - zapytał ale czułam, że mnie nie słucha.
- Jesteś idiotą - nie wytrzymałam - Jak można nie sprawdzić koneksji w domu dziecka?!? Wiadomo, że takie znajomości utrzymują się bardzo długo.
- No tak, tak - machnął na mnie zapatrzony w karty Miki
Nie wytrzymałam. Wstałam, podeszłam do niego i wrzasnęłam "WYNOCHA! WON! WYJDŹ". Pan Władza wstał, a ja dosłownie, wystawiłam go za drzwi. Byłam tak wściekła, że kompletnie uszło mojej uwadze, że wystawiłam za drzwi człowieka bez butów i kurtki. Moi przyjaciele patrzyli na mnie w milczeniu. Nawet szafę grającą zatkało. Wedle mojej najlepsze kreskówkowej wiedzy powinnam teraz usłyszeć cykanie świerszcza. Zabrakło. Zamiast tego Maciek wstał, podszedł do mnie, wziął za rękę i przepraszając gości zaciągnął mnie na piętro.
- Widziałam jak pokazałeś Magdzie żeby wzięła Mikołaja z dworu. - powiedziałam z pretensją
- Przecież nie będzie sam tak tam siedział. Bez butów odarł.
- Gdzie ty mnie ciągniesz - próbowałam się szarpać.
- Idziemy nasikać na patyk - Maciek nie puszczał mojej ręki.
- Chcesz sikać ze mną?
- Przestaniesz? Idź - wprowadził mnie do łazienki. Był śmiertelnie poważny. I zdeterminowany.
"Co za szczęście, że zakochana jestem w swoim najlepszym przyjacielu"
Posiedziałam gapiąc się na patyk tyle ile kazali. Wyszłam i zastałam przy drzwiach Mojego Ukochanego z miną jakbym mu sto tysięcy złotych obiecała.
- I co? - spytał - Dobre czy złe wiadomości?
- Chyba dobre.
- A jak definiujemy dobrą wiadomość?
- Czeka Cię dziewięć miesięcy gehenny.
Trzeci raz z życiu widziałam go płaczącego.
- A ty? Nie cieszysz się? - spytał mnie
- Nie postrzegam tego w tych kategoriach. - powiedziałam i się rozpłakałam
- Nie wiem czy to dobrze czy źle, że płaczesz ale zaczynasz wyglądać jak Joker z Batmana.
- Dzięki o subtelny.
- Chyba jednak się cieszysz skoro się uśmiechasz.
- Nie wiem. Muszę się z tą myślą oswoić.
- Powiemy im?
- Nie, po co? Sami się za kilka miesięcy zorientują - zrobiłam głupią minę i pokazałam mu język.
Zeszliśmy na dół. Na kanapie siedział już Miki, a jego mokre skarpety suszyły się na zimnym kaloryferze. Wstał.
- Słuchaj, ja... - zaczął
- Zamilcz. Już wiesz do czego zdolna jest kobieta w furii. Nigdy tego numeru więcej nie powtórzę o ile ty swojego też nie.
- Zgoda - podszedł i uścisnął mnie serdecznie.
- A teraz cisza albowiek chcemy Wam coś ogłosić. - powiedział Maciek
- Ja wiem co. Ja wiem - wrzasnęła Syla.
- Tak Twoim zdaniem wygląda cisza? - warknęłam
- Dobra już - zakończył Maciek - Mów.
- Kochani. Forma zalana. Jestem w ciąży.
Wrzask który wyindukowali po tej informacji moi znajomi przyomniał mi, że nie mieszkam sama. Usłyszałam łomot na schodach i o chwili w drzwiach sali objawiła się moja rodzicielka.
- Co wy wyczyniacie?!? Zapytała z cechującą ją, porażającą subtelnością w głosie
- Zostaniesz babcią! - wrzasnął mój brat - Cieszysz się?
- Pogłaskać Cię, Młody, po głowie - wrzasnęłam - KRZESŁEM?!?
Moja mama dobiła do mnie poprzez mój podręczny wściekły tłum, pogratulowała i zabrała siebie oraz Adama na górę. Moi znajomi wespół z ojcem dziecka usiłowali nadal mnie udusić.
"Hura...Maciek Cię zapłodnił. Chyba, że jesteś wiatropylna?"
- Koniec tej fety na cześć mojej macicy. - odepchnęłam prących na mnie ludzi - Siadać.
Usiedli.
- Dobra to trzeba sprawdzić z kim on się w bidulu trzymał - rozkazałam Mikiemu
- Dobrze by było wiedzieć co ona takiego wiedziała, że ją usunięto. - odpowiedział mi przedstawiciel ramienia sprawiedliwości.
- A pamiętacie, że oni się z niej śmiali, że ją syn ówczesnego premiera ubiera. NO CO?!? Oglądam informacje. Tyle - Maciek i jego bezcenna pomoc.
- Zawsze jakiś trop. - przytaknął Mikołaj - Czekam teraz na jakieś szalone teorie na temat.
- Może ona odkryła, że syn-projektant to gej? - zaoponowała Anka
- Bo to JEST gej - zwrócił jej uwagę Michał
- No teraz to już wszyscy o tym wiedzą - odpysknęła z nadzieją na nasze poparcie.
Jaka szkoda że go jej nikt nie udzielił.
- Wiem! - Magda postanowiła nas skąpać w promieniach swojego geniuszu. - On jest gejem a ma trójkę nieślubnych dzieci z jednoręką bezdomną.
- Magda, jesteś niespożytym źródłem wszelkich debilizmów. Ale spokojnie nie jesteś sama. Chętnie i dzielnie dotrzymam Ci towarzystwa. - uśmiechnęłam się do koleżanki.
niedziela, 7 października 2012
Ćwierć setki
czwartek, 4 października 2012
The conversation is over
Moja własna twórczość wyczerpała mnie doszczętnie, już miałam zrezygnować z czekania na świadka, kiedy nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam z nadzieją na podnoszącego słuchawkę Mikołaja. Nie zawiódł mnie. Pomruczał do aparatu i skrzywiony rozłączył się.
- Naszemu niedoszłemu trupowi grożono - oświadczył
- Odmówił zeznań? - spytałam rozczarowana
- Dokładnie odwrotnie! Tak go to wkurwiło, że przyszedł. - Miki znowu włączył zagłuszacz.
Raczej bym ich o podsłuchy elektroniczne nie podejrzewała. Prędzej, że będą ślęczeć ze szklanką przy ścianie. Ale mogłam się mylić.
Wściekły jak osa ofiaro-świadek wszedł, trzasnął drzwiami i stanął jak wryty.
- Nikt mnie nie uprzedził, że Podkomisarz to Pani. - wydukał spoglądając na mnie wystającą znad wielkiego biurka i stosu papierów na nim.
- Może dlatego, że Podkomisarz to on - wskazałam palcem nalewającego sobie kawę Pana Władzę
- To po kiego wała Pani tutaj? - uprzejmość wylewała się z każdego otworu ciała tego człowieka.
- To się zdziwi jak mnie zobaczy - powiedziała wstając znad, schowanego za plecami bezczela, biurka Syla - Kawy się może napije?
Świadek zbaraniał do reszty.
- W co wy gracie? - zaczął pokrzykiwać.
- Osobiście grywam rzadko. Więcej pisuję. - postanowiłam nie dać szansy chamstwu - Koleżanka wróży, a kolega zaraz może Pana za obrazę funkcjonariusza i utrudnianie śledztwa przymknąć.
- Nic mi nie zrobicie - trochę spuścił z tonu niedoszły nieboszczyk
- To na czterdzieści osiem do wyjaśnienia? - Miki był wyraźnie rozbawiony swoim własnym pytaniem
- Co? Dlaczego? Nie chcę! - zaczął tamten
- To niech się Pan uspokoi, usiądzie i powie co wie. - poczułam, że byłabym świetnym sędzią.
- Strasznie Pani policyjna jak na nie-policjanta. Ta kawa nadal aktualna? - zapytał
- Jasne. Regie? - Syla spojrzała na mnie
- Poproszę, jeden cukier na pół z mlekiem. - odpowiedziałam i zwróciłam się do świadka - Proszę Pana, nigdy nie powiedziałam, że nie jestem policjantem. Nie jestem Podkomisarzem.Tyle w tej materii. Zacznijmy może od sprawy sprzed kilku lat.
Opowiedziałam mu o przypuszczeniach policji. Słuchał z otwartymi oczami i ustami, jakby nieco zszokowany. Kiedy skończyłam spojrzał na mnie.
- Bo widzi Pani, ja młody i głupi byłem. Nikt się mnie o nic nie pytał, a ja nikomu nic nie mówiłem. Zresztą zorientowałem się dopiero po czasie. Pomagałem w aptece. Rozklejałem ceny, rozkładałem na półkach i segregowałem. Bardziej takie fizyczne prace. Przynieś, podaj, pozamiataj. Ale już po miesiącu ogarnąłem, że ktoś podprowadza leki. I to nie byle jakie, ale żółte.
- Kolorystycznie? - Mikołaj mnie rozłożył na łopatki tym pytaniem
- Żółte, Panie Podkomisarzu - zwróciłam się do niego - czyli oznaczone na żółto. Psychotropy po prostu. Na niebiesko znaczy się, na przykład, te które mają iść do lodówki.
- Pani kiedyś pracowała w aptece? - ucieszył się świadek.
- Owszem, zdarzyło się - uśmiechnęłam się - I jak, doszedł Pan kto to wyprowadzał?
- Ano pewnie, że tak! Kierownik apteki. Ale wyprowadzał je tak, może pół roku, a potem przestał. Z moich wyliczeń wynikało, że może 6 opakowań tego zabrał. To za mało jak na handel. Myślałem, że on to dla kogoś z rodziny bierze. Wie Pani jak jest. Czasem nie ma recepty, a czegoś brakuje i chory nie może czekać.
- A jak uniknął kontroli? - spytałam - przecież to pod nadzorem jest.
- Wystarczy napisać, że mniej czegoś przywieźli, w końcu w hurtowniach też pracują ludzie. Pomyłki to rzecz normalna. Czasem numery pudeł się nie zgadzają, bywa że numery serii są nie te. No błędów jest mnóstwo. To raz zwracaliśmy nie swoje dostawy? Szkoda gadać. Sama Pani wie - machnął ręką, a ja pokiwałam głową. - Potem dostałem lepszą robotę i się przeniosłem. Nie minęły dwa tygodnie, a w mediach piać o tej dziewczynie zaczęli. Pamiętam to jak dzisiaj, bo pomyślałem, że pewnie nielegalnie kupiła od kogoś takiego jak mój były szef jakieś leki. - wzruszył ramionami.
- Rozumiem, niech Pan kontynuuje. - skinęłam głową.
- Pamiętam też, że pewnego dnia policja dała takie, bo ja wiem, jakby ogłoszenie, że szukają kogoś kto coś o sprawie wie. Podali do wiadomości, że we krwi denatki wykryto benzodiazepiny, a tego się tak łatwo nie kupuje. I pomyślałem, że przy samobójstwie świadków się nie szuka, a jeśli to morderstwo było to ja wiem kto taki środek mógł wprowadzić do obiegu. Ale nie poszedłem, bo myśl wydała mi się absurdalna, a wręcz szalona. W końcu to było tylko sześć sztuk.
- I dlatego nie zgłosił Pan przestępstwa? - mało nie pogryzł go Miki
- Podejrzenia - poprawił go świadek.
Mój policyjny znajomy podszedł do biurka i kliknął coś na telefonie. Skinęłam głową.
- Myśli Pan, że nasz przestępca mógł Pana śledzić od jakiegoś czasu?
Mojego rozmówcę nagła zmiana tematu zupełnie nie wzruszyła.
- Ja w ogóle nie wierzę, że kiedykolwiek komukolwiek coś takiego się może udać wyczuć. Jakbym coś wiedział to przynajmniej kazałbym zmienić sobie miejsce tych wzorków.
- Miejsce też było istotne - zauważyła milcząca dotychczas Sylwia. - A mogę obejrzeć te tatuaże z bliska? Chciałam wcześniej, ale dyszenie komuś do ucha to jedna z tych rozrywek, których staram się unikać.
- Pani jest przedziwna... - zaczął gość.
- Niech się Pan nie podlizuje - przerwałam mu w połowie zdania.
Uśmiechnął się. A jednak potrafi.
- Niech Pani się przygląda. Proszę bardzo. Mam się rozebrać? Mnie nie trzeba długo zachęcać. Ja koszulkę zdejmę nawet bez istotnej przyczyny.
- Można Pana na imprezy okolicznościowe wynajmować? Bo jak tak, to brałabym. - słuchając słów Sylwii zastanawiałam się czy ona jakieś szkolenie z flirtu przeszła czy jej to tak naturalnie przychodzi. Świadek rozpromienił się tak, że blaskiem oświetlić by mógł przynajmniej trzy okoliczne gminy.
- Pani jest tak urocza, że nie wydaje mi się aby musiała Pani kogokolwiek wynajmować. - moja dusza jęknęła nad tym potokiem głupoty, który z siebie wylewali tu obecni. - Pani pstryknie i tłum pędzi. To widać!
Powiedziawszy to ściągnął z siebie koszulę. Moim zdaniem pobił rekord w zdejmowaniu koszuli na czas. Zrozumiałam tą ekshibicjonistyczną chęć jak tylko spojrzałam na jego tors. A było na co popatrzeć. Moim zdaniem te tatuaże dodawały mu uroku.
- Piękne wykonanie! - z uznaniem pokiwałam głową.
- Bez żartów - spojrzał na mnie z wyrzutem Pan Wytatuowany.
- Powinien Pan dostać zakaz chodzenia w koszulce. Widoki cudowne!
- Stanowcza przesada.- zaprotestował
- Ja mam narzeczonego całego w tatuażach. Kobiety to uwielbiają. - skwitowałam
- Szkoda, że mnie nike nie zapytał co ja uwielbiam.
"Touche!"
- Też racja, ale przyzna Pan, że bycie żywym dowodem to ciekawa sprawa. - uśmiechnęłam się - Ale póki koleżanka dyszy nad Panem to mam jeszcze pytanie.
- Niech Pani pyta, kto wie ile pożyjemy.
- Bądźmy realistami. Jeśli by Pan tyle wiedział to pewnie byśmy dziś tu nie rozmawiali. Właściwie czemu zdecydował się Pan zeznawać skoro twierdzi, że Panu grożono?
- Bo ja z natury niepokorny jestem. Poza tym chciałbym być jakoś przydatny, odrzuca mnie na myśl o tym że komuś można zasznurować usta groźbami. Ja czuję, że nie można pozostawać biernym wobec prób zastraszania, a już zwłaszcza, że ten debil, co do mnie telefonował, dzwonił od Was z posterunku.
- Identyfikacja numeru? - spytałam z pełną świadomością, że jeśli nas podsłuchują to wiedzą że zaraz się wyda.
- Owszem. Oddzwoniłem i odebrał ktoś w kancelarii Komisarza.
- Nie wydaje mi się aby to telefonował Pan Piotr - nie wiem czy myliłam tropy Piotrusiowi, ale on sam sobie nigdy jeszcze nie pomógł - wydaje mi się, że ktoś musiał przekierować sygnał.
- Może mieć Pani dużo racji. Pewnie nigdy się nie dowiemy. - wzruszył ramionami - Dobrze, to ja się ubiorę i będę szedł. - naciągnął na siebie koszulę.
- Wszystko co miłe szybko się kończy - uśmiechnęła się do niego szeroko moja przyjaciółka.
- Zostawię do siebie jakiś bezpośredni kontakt może.
- Będzie nam miło - powiedział Mikołaj podając mu coś do pisania.
Chłopak nabazgrał swoje dane na kartce papieru i podał mi ją. Wyszedł mniej teatralnie niż wszedł, ale równie barwnie, bo mało na progu zębów nie stracił tak cudownie się potknął.
- Dobra, dzieciarnia, szykujemy się do wyjścia. Ty - wskazał na mnie - do łazienki! Wypiłaś tyle, że powinno ci uszami ciurkać.
Potruchtałam do toalety ściskając papier w ręku. Usiadłam na desce i odczytałam zawartość kartki.
Napis głosił: "Wiem, że wiecie. Macie dwa tygodnie. To nie może się tak skończyć"
"Jak na mordercę był całkiem sympatyczny"