czwartek, 25 października 2012

i jeszcze jeden

- Przepraszam - w nasze kontemplowanie głupoty własnej wdarł się przemocą głos odźwiernego - Pań Towarzysze przybyli. Pozwoliłem sobie posadzić ich przy naszym najlepszym stoliku.
- Dziękuję Ci - odpowiedziała mu Magda - jesteś nieoceniony.
Wyszłyśmy z biura i przeszłyśmy przez kuchnię. Magda pomachała do kucharzy. Jeden odmachał, dwóch skinęło tylko głowami.
"Madzia...ty mój szczycie tajemniczości. Otarta książka to przy Tobie enigma"
Wyszłyśmy na salę.
- Piotruś w areszcie! - krzyknął na nasz widok Mikołaj.
- Ciebie także miło widzieć. - odpowiedziała w naszym imieniu moja genialna przyjaciółka.
- Przyznał się i podał numery spraw. - Pan Władza okazał się nieugięty w kwestii savoir-vivre'u.
- Ale w sprawie tego kto go naciskał, milczy? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Mikołaj pokiwał głową.
- Back to square one - postanowiłam być światowa.
- No niezupełnie. Wyniuchałem smród z Ministrem Finansów w epicentrum. W sensie skrzypaczka wcześniej się z nim, a w zasadzie z jego synem spotykała. Zazdrość?
- I z tego powodu jej grozili? Miej litość. Od razu wzywaj GROM może...a już milczeniem pominę fakt, że jego syn to ten genialny projektant. Gej!
- Ups...racja.
- Miejsce pracy jej byś obczaił. Ja jutro na posterunek przyjadę do ciebie. Poczytamy akta tych spraw.
- Nie ma potrzeby - odpowiedział mi Stróż Prawa - mamy to w formie elektronicznej. Poczytamy sobie bez mieszania w to naszych policyjnych lokalizacji.
- Nie wiem gdzie się spotkacie, ale nie u nas - wtrącił się, nagle, milczący dotychczas Maciek - odmawiam sprzątania i gotowania!
- Sprzątałam wczoraj, a jedzenie przywiozą goście. Napoje też w swoim zakresie. - moje asertywne ja poczuło, że nie ma ochoty ruszać się z miejsca - Nie masz picia to będziesz o suchym pysku siedzieć.
- Darmowe żarcie i picie mnie przekonuje. - zgodził się mój PM.
- W bidulu byłeś? - spytałam Mikołaja patrząc na kelnerów którzy zaczęli przynosić przystawki.
- Byłem. - przytaknął  - Nawet z ich byłym opiekunem rozmawiałem. Podobno chłopaki byli nierozłączni. Ręce za siebie by dali sobie poucinać. Niespokojne dusze, jak to wychowawca ujął.
- Rozrabiaki? - spytała Magda
- Tak. Ale Ci z kategorii niegroźnych. Bardziej rzucanie błotem w nielubianych kolegów niż podpalanie koleżankom warkoczy. - Mikołaj wycelował we mnie ociekającym sosem nożem. Nie zrozumiałam tego gestu, chyba że groźbę ciskania we mnie błotem.
- Rozumiemy! - ojciec moich dzieci spojrzał wymownie na gest policjant. Akcent na MY położył taki, że obawiałam się, że zaproponuje zaraz jakieś wieloosobowe praktyki seksualne.
- Aleeee....- Miki niestrudzenie pchał konwersacje we wcześniej obranym przez siebie kierunku -....byłem w zakładzie karnym u tego trzeciego.
- Intryga się zagęszcza – dziwnie przyciszył głos mój ukochany. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Mamusi Cię w dzieciństwie po głowie biła? – spytałam z miną jakbym poczuła, że ktoś narobił w portki – Ta intryga jest gęsta jak twoja ostatnia wersja kisielu z papierka.
- A co zrobił? – zainteresowałam Magdę.
- Dał dwie torebki. – skrzywiłam się ponownie. Zaczęłam się obawiać, że niedługo dostanę od tego zmarszczek.
„ - Mamo, mamo…czemu masz takie straszne zmarszczki?
  - Bo Twój tatuś lubi bredzić jakby młotkiem kilka razy w głowę dostał, skarbie.”
- Na ile wody? – dociekliwa Madzia nie odpuszczała
- Pół  litra. – podsumowałam z uśmiechem wariata na twarzy
- Nigdy nic więcej nie ugotuję – skwitował Maciej.
- Amen! – wrzasnął Mikołaj.
- Jeżozwierz Ci tyłek zaatakował? – nie wytrzymałam
- Nie. – patrzył na mnie zdziwiony.
- To czego ryja drzesz? Mów lepiej dalej co z tym w więzieniu.
- Magia z nim!
- Milczy skurkowany? Kumpli wydać nie chce!
- LEPIEJ! On to nie On!
- Nie rozumiem?
- Przysłał kogoś żeby poszedł za niego siedzieć. Figuranta mamy. Pierdolnik w ciupie zrobiłem tymi swoimi odwiedzinami.
- Nieźle! Ale są tego plusy: partnera w zbrodni już mamy – podsumowałam zadowolona.
- Wiemy kim jest, a nie mamy. Połowa stołecznej policji teraz ich szuka. – Miki zawiesił głos.
- Efekt do bólu przewidywalny?
- Ależ oczywiście! Nic nie znaleźli. Kamień w wodę. Zapadli się pod ziemię. Rozpłynęli w powietrzu….
- Czy Ty NAS obrażasz? – spytał nagle mój Przyszły Małżonek
- Czemu? – wybełkotał przedstawiciel prawa zajadając się sałatką.
- Podkreślasz wszystko tyle razy jakbyśmy byli upośledzeni umysłowo.
- Oj no bo…ja w policji pracuje – zaczął Miki
- Nie pocieszasz mnie stary. Ani trochę.
Poczułam, że Maciej podziela mój punkt widzenia w kwestii IQ Mikołaja. No bywa. Nie wszyscy mogą mieć umysły błyskotliwe, przenikliwe i genialne.
- Ej, a hurtownie i sklepy zaopatrujące w sprzęt do tatuowania sprawdzaliście? – spytałam w przypływie mojego powszechnie uznanego geniuszu
- A po co? – myślałam, że trzepnę debila – Przecież wiemy kim są nasi zbrodniarze.
- Kretyn. – starałam się być delikatna – Tobie by się chciało jechać pół miasta za jedną fiolką farby?
- Myślisz, że nie wpadli na to żeby kupić gdzie indziej? Albo w serwisie aukcyjnym?
- Skoro nie wpadli na to, żeby lepiej się kamuflować...obawiam się, że nie tłukli by się przez całe miasto po maszynkę czy tusz. A jeśli kupili na aukcji to jeszcze lepiej, bo musieli podać dane do wysyłki. Nawet jeśli to skrytka to tam może coś być, mogą tam wracać, skrytka musi być na kogoś i tak dalej. Zawsze to jakiś trop. Ja się dobrze nie znam, ale wydaje mi się, że....
- ....poczują się osaczeni! – poczułam przebłysk u policjanta – i popełnią to czego nam potrzeba do szczęścia. Błąd! Potkną się! Zapomną o czymś!
- Reggie? – zwrócił się do mnie narzeczony – Mogę mu ryj obić? Ja go proszę, a on nie słucha!
- Próbuj. – wzruszyłam ramionami.
- Mam czarny pas w karate – uśmiechnął się szeroko Mikołaj.
- To się na nim powieś. – nigdy nie widziałam Macieja równie zadowolonego z tego, że był dla kogoś niemiły.
„Wysoki Sądzie, pragnę się rozwieść albowiem ten człowiek z wiekiem robi się coraz bardziej do mnie podobny. A ja ledwo samą jedną siebie znoszę...z dwoma nie wytrzymam!”

niedziela, 21 października 2012

Thir.TY.

Dopadłam knajpy po jakiś 15 minutach.
- Gdzie...? - nie zdążyłam dokończyć pytania
- Szefowa jest w kuchni. Czy wziąć Pani płaszcz?
- Arkadiuszu jak zwykle napełniasz mnie tym błogim spokojem. - pochwaliłam Arka podając mu swój płaszcz.
Arek miał lat nieokreśloną ilość. Ubierał się jak brytyjski kamerdyner, mówił jak lord, a uśmiechał się jak pięciolatek. Miał metr osiemdziesiąt, szpakowate włosy i postawę oraz urodę serialowego dr Daniela Pierce'a. Mogłabym patrzeć na niego godzinami.
- Dziękuję, staram się specjalnie dla Naszych wyjątkowych gości - uśmiechnął się, a ja pomyślałam że mógłby kandydować na prezyenta. Na pewno bym na niego głosowała - Pani Magda czeka na Panią od wczesnego popołudnia, więc myślę że pośpiech jest wskazany.
Powiedziawszy to wskazał mi aby szła i ruszył za mną. Zawsze odprowadzał gości. Nawet tych stałych.
Podeszliśmy do drzwi kuchennych, Arek uchylił je przede mną i oświadczył, że tu mnie zostawia. Podziękowałam. Magda podbiegła do mnie galopem. Dosłownie.
- Chodź. - powiedziała i wyciągnęła mnie do swojej kanciapy. - Musisz to przeliczyć. Mieliśmy wczoraj spory ruch. Nie narzekam. Nazbierało się tego teoretycznie zae dwadzieścia dwa tysiące razem z wpłatami z kart. I jest problem, bo jak podliczyłam wpływy, zużycie i odjęłam to co zapłaciliśmy rano dostawcom to i tak wciąż mi półtora tysiąca brakuje.
- Dawaj rachunki. I coś do jedzenia, bo muszę nas nakarmić.
- Jak to nas? - spytała Magda i zaczęła intensywnie myśleć.
"Uwaga. Blondynka przetwarza."
- O matko! - zatrybiła - Czyli na pewno? Gratuluję. A co na to Maciek?
- Oszfak! Maciek. Muszę zadzwonić! - złapałam za telefon
- Ja myślę.
- Raz Ci się zdarzyło. Wielkie mecyje.
- Dzwoń, a ja idę po jakieś jedzenie i picie. - powiedziała
Zadzwoniłam, dowiedziałam się że ojciec moich dzieci przybędzie za godzinę, a także że wiedział o ciąży bo się zachowywałam dziwnie.
Ja się ogólnie, dziwnie zachowuję więc zdziwiło mnie że mogę dziwniej, ale fakt - wystawienie Mikiego za drzwi nawet jak na moje zdolności było dość egzotycznym pomysłem.
Wzięłam się do liczenia. Albo ja szybko wykryłam błąd, albo moja przyjaciółka postanowiła zdobyć najświeższe produkty i właśnie wzięła się za hodowanie sałaty, żniwa lub ubój prosiaka. Podeszłam do sejfu. Znałam szyfr na pamięć więc otworzyłam go, przeliczyłam gotówkę. Podeszłam do zapisanej na kartce kwoty, która według mnie powinna zostać a potem wzięłam w rękę zapiski Magdy. Panie miej litość - pomyślałam.
- Kanapka dla Ciebie - podała mi talerz z apetycznie pachnącym cudem
- Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą. - zaczęłam z kamienną miną.
- Najpierw zła
- Zgodnie z tym stanem kasy co tu napisałaś brakuje więcej o półtora tysiąca
- A dobra?
- Jesteś debilem.
- Zainteresowałaś mnie. Rozwiń?
- Nie wiem jak liczyłaś to co do kasy wkładasz, ale zgubiłaś kilka złotych.
- Włożyłam więcej niż policzyłam?
- Ano. - pokiwałam głową potakując.
- Ile jestem do tyłu?
- Nic.
- Nic?
- Jesteś - zerknęłam na kartkę - ponad dyszkę do przodu. Dokładnie dziesięć złotych i dwadzieścia jeden groszy.
-To idzie do puli napikwowej dla ekipy kelnerów.
- Serio?
- Serio. Wszelkie niezgodności wynikające z różnic między stanem faktycznym a prawidłowym należą do obsługi sali. Bez odźwiernego, bo to byt niezależny.
- Sprawiedliwie. - przeżułam do końca kęs kanapki, przełknęłam i dodałam - A to nie był mój pomysł z czasów suba?
- Był.
- A pamiętasz jak wtedy te dwie stówy zgubiłaś i się po szyję obsrałaś?
- Do końca świata mi tego nie zapomnisz?
- Bo znów zrobiłaś dokładnie to samo - pokazałam jej język. - Ja wtedy co Cię MatGeniuszem ochrzciłam.
Magda się skrzywiła jakbym jej lewatywę przez ucho zaproponowała. Wszyscy pamiętali chyba jak Madzia zagubiła kiedyś 200 zł swojemu pracodawcy, potem się okazało że zgubiła jednak 500. A prawda była taka, że ona po prostu źle wypłatę utargu wpisała i wypłaciwszy 2500 napisała 2000. Szef odnalazł brakujące pieniądze w sejfie. Śmiał się z niej trzy dni. I teraz powtórka z rozrywki.
- Ej - zreflektowała się moja przyjaciółka - Bo ja na studiach tylko statystykę miałam. I umiem te wariancje i tak dalej tylko
- I znowu błąd - zripostowałam - tego też nie umiesz. Mnie nie oszukasz.
- Też racja.
- Miki wspominał, że chcecie dzisiaj do nas wpaść.
- No tak, ale mu powiedziałam że wy do knajpy wpadniecie to powiedział, że się z Maćkiem zgada.
- Jeden mózg.
- Też kazałaś im w parze tu przyjechać?
- Ano.
- Jeden mózg na dwie to mało. - przyznała mi przyjaciółka i wlepiła wzrok w moje obliczenia.

poniedziałek, 15 października 2012

Nowy trop

- Nie wiem jak ty to robisz? - oznajmił mi Mikołaj przez telefon
- Ja robię co?
- Zacząłem grzebać za tym nieszczęsnym aptekarzem. Dorwałem go nawet i pogroziłem, że jest następny. Nawet trochę pary puścił.
- A co dokładnie powiedział?
- Opowiedział mi o sobie i swoim młodszym bracie. A głównie o bracie. I to mi dało do myślenia. Bo młodszy brat to były komendant. I tylko dzięki jego odejściu Piotruś awansował. Tamten podobno go nie cierpiał. Długa historia, zresztą.
- To postaraj się mi ją jakoś streścić.
- Aptekarz zeznał, że leki nasenne były dla brata. Brat miewał problemy w tej materii: stresująca praca, dom, rodzina. I teraz, uważaj, bomba: KOCHANKA!
- Ka-bum?
- No właśnie. Zadzwoniłem do tego emerytowanego i on mi powiedział, że owszem miał kogoś na boku, ale to za zgodą żony było. I nie była to kochanka.
- Kochanek?!?
- Ha-ha! Dokładnie! I podobno ktoś z jego otoczenia się dowiedział o tych jego romansach i go szantażował.
- Jak mi powiesz, że kazali mu Piotrusia awansować to umrę.
- Nie...wcale nie. Kazali tuszować sprawy. Komendant wysyłał w tym celu Piotrusia, który łby sprawom ukręcał. Aż w końcu się wycofał jak tylko dało radę.
- Dobre!
- Genialne w swej prostocie! I ten Piotruś likwidator, ech...niesmowite. A najlepsze jest to, że mam te nieszczęsne listy z pogróżkami, bo komendant nigdy ich nie wyrzucił. Wyblakły trochę i liter prawie nie widać, ale nasi technicy dają radę.
- Ten Piotruś w tym wszystkim mnie martwi.
- Były Komendant twierdzi, że im na rękę jest, że Piotruś jest teraz u władzy, bo na niego też mają haka. W końcu to był tym "likwidatorem".
To brzmiało tak dziwnie, że prawie nierawdopodobnie
- Czyli badasz odciski i dopasowujesz w nadzei, że znajdziesz kogoś w bazie?
- Dokładnie tak.
- A pytałeś tego waszego EX czy ma podejrzenia kto to mógł być?
- Odburknął, że miał ale tamten był zszedł.
- A sam nie mógł wtedy odcisków sprawdzić?
- Niby mógł, ale baza była żadna, na wszystko patrzyła władza wyższa i ciągnęło by się to miesiącami. Podejrzewał każdego, więc nawet oddać te papiery, do analizy się bał.
- A ty się nie boisz?
- Ja to robię bardzo dyskretnie. Może na to nie wyglądam, ale wiem co robię.
- Mam nadzieję.  - powiedziałam lekko krzywiąc się do słuchawki. - Najgorsze to te dowody. Jakbyś je miał to pół biedy.
- Wacek już szuka dziur we wskazanych przez byłego sprawach. Jak coś dostaniemy to jego zeznania mam nagrane, oświadczenie podpisane i potwierdzone notarialnie. A potem wsadzę swojego obecnego i go przycisnę najwyżej. Bo już po tym co przejrzeliśmy widzę, że Piotruś mistrzem kamuflaż i subtelności nigdy nie był. Z tydzień się nam zejdzie.
- Tak naprawdę wystarczą Wam dwa epickie potknięcia i możecie lecieć do prokuratury.
- Jedno już mamy. - usłyszałam niemalże ten uśmiech na twrzy Mikiego.
- Tylko wszystko po cichu. Pamiętaj.
- Tak jest, matko chrzestna - zaśmiał się - wpadnę wieczorem z Magdą. Na razie!
- Paaaa.... - rzuciłam do słuchawki i się rozłączyłam.
Smród będzie niesamowity jak wszystko wyjdzie na jaw. Lepiej niech go nie zabijają, bo Magda mi tego nie daruje. Telefon zadzwonił ponownie.
- Słucham - spytałam
- Zostaw to. - usłyszałam w słuchawce, spojrzałam na wyświetlacz.
- Ale zdajesz sobie sprawę Piotruś, że mi się Twój numer wyświetlił.
- Piotr, a nie Piotruś! - głos poczuł się wyraźnie urażony.
- Piotruś, Piotruś...Piotr by dzwonił z zastrzeżonego.
- Było trzeba z tej roboty wcześniej, kurwa, zrezygnować. Mam dość. Rezygnuję. Powiedz mi Mikołajowi żeby do mnie przyszedł.
- Sam mu powiedz, nie jestem Twoją sekretarką. A ode mnie się odpimpaj, bo wiem o tym tyle co o balecie współczesnym. - wrzasnęłam i rzuciłam słuchawką.
Dziwne...
Wzięłam komórkę do ręki i napisałam sms treści: "Nie idź do Piotrusia dzisiaj. Dzieje się coś dziwnego.
Pożyjemy, zobaczymy.
Zadzwoniłam do Magdy.
- Cześć Słońce - usłyszałam wściekły głos w słuchawce - Miałam dzwonić. Bo są dwie opcje: albo jestem debilem i mów mi Stefan albo u mnie w knajpie ktoś kradnie.
- Dobra Stefan, wpadnę po szóstej bo mam przegląd podwozia!
- Idziesz w absurd. Dowiem się w końcu czy będę ciotką? To napisz czy pijemy do kolacji wino czy sok winogronowy.
- Spoko Stefan. Się zrobi.
- Nie denerwuj mnie, bo zacznę na Ciebie Ziutek wołać.
Wyobraziłam sobie siebie w kombinezonie roboczym, z bułką, kiełbasą oraz tak zwaną ćwiarą i zabulgotałam do słuchawki starając się zdusić w zarodku rechot.
- Spoko Stefciu. Podpisano Twój Ziutek - wydusiłam przez łzy śmiechu napływające mi do oczu.
- Słyszę Twój wyraz twarzy.
- Spadaj. Widzimy się wieczorem.
- Paaaa.... - usłyszałam w telefonie zanim się rozłączyłam.
Usiadłam przy biurku i spojrzałam na Michałowy kącik chwały. Wysyłałam mu te paczki trzy razy w tygodniu w różnych poczt w mieście zmuszając różne osoby na pocztach różnymi metodami do adresowania ich i pisania liścików. Wmawiałam ludziom miłość i połamane kończyny. Ciche wielbicielstwo wygrywało. Dorabiałam do tego takie historie, że scenarzyści telenowel to, przy mojej chorej fantazji, mróweczki.
Wykonałam 70% planu. Jako ostatni przyjdzie list ze mną i każdym z tych cudów, a każda fotogrfia wklejona będzie na stronie w gwiezdnym zeszycie od Mikiego.
- Co się gapisz jakbym Ci pięć złotych obiecał? - jak zwykle subtelnie zwrócił się do mnie Michał.
- Patrzę nie na Ciebie, bo to grozi ślepotą lub trwałym kalectwem, ale na te gwiazdki. Nie masz co z gotówką robić? Chętnie przyjmę w ilości każdej!
- Nie kupiłem tego. Dostałem.
Skrzywiłam się teatralnie.
- Mam takie świecące gwiazdki przyklejane na ścianę. Mogę Ci odstąpić jeśli chcesz - powiedziałam ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Też takie mam. Nie imponujesz mi - zrobił ruch głową mający imitować modelkę odrzucającą włosy na plecy. Wyglądał jakby miał zaraz dostać ataku padaczki. Ponownie się skrzywiłam, ale tym razem uniosłam przy tym prawą brew.
- Masz minę jakby Ci się srać chciało - zauważył subtelnie.
- Ty się, z kolei, tak ruszasz.
- Ha-ha-ha - wykrzywił twarz w udawanym uśmiechu.
- Uważaj, bo ci tak zostanie. - powiedziałam, pokazałam mu język i wyszłam z pokoju.
Wkroczyłam na korytarz mało nie zderzając się z kobietą ciągnącą za sobą potwornie dziwaczny odkurzacz piorący i przepraszając ją weszłam do studia. Maciek siorbał herbatę do mikrofonu.
- Co ty robisz? - spytałam
- Czekam aż skończą się reklamy.
- Idę do lekarza potwierdzić Twój strzał i potem do Magdy. Przyjedziesz nam potowarzyszyć?
- Tylko jak Miki da się przekonać, bo tak to zaczniecie o hormonach i wrastających włoskach, a ja tego nie przeżyję.
- Jesteś pewien, że mnie z kimś nie mylisz?
- Przykład dałem. Chodzi o to, że wy zawsze na jakieś babskie tematy zejdziecie.
- Oj tam, oj tam
- Jak skończę i ogarnę nową ramówkę to się zgłoszę - Maciek wstał, pocałował mnie i pokazał palcem drzwi. Zasalutowałam i wyszłam. Znowu wjechałam na kurs kolizyjny z kobietą i odkurzaczem. Przeprosiłam, choć Pani miała minę jakby oczekiwała, że padnę przed nią i pokłony zacznę jej bić.
Poszłam do Pana specjalisty, który na moje pytanie o diagnozę odparł: "To teraz zagramy w grę o enigmatycznej nazwie Czy Ktoś Mnie Zapłodnił?". Nie zrozumiem nigdy ginekologów ani ich kloaczno-waginalnego poczucia humoru. Jest to o tyle zabawne o ile niezręczne. Zaśmiałam się głupkowato i spojrzałam na lekrza wyczekującym wzrokiem.
- Ja bym to ujął tak: płci jeszcze nie podam, ani ilości ale z Pani kartu wróżę bliźniaki płci męskiej za jakieś osiem miesięcy. Będzie Pani płakać?
- Czemu miałabym płakać.
- Proszę Pani. Ja jestem ginekologiem, nie takie rzeczy widywałem w swojej lekarskiej karierze.
Ubrałam się, odbyłam pouczającą pogaduszkę. Dostałam uroczą rozpiskę co, kiedy i jak badać, jak się odżywiać i list dziękczynny od Państwa z zapewnieniem urlopów, pomocy przy opiece i tym podobnych pustych obietnic bez pokrycia. To się, bodjaże, polityka prorodzinna nazywa. Generalnie wyszło na to, że od dziś moje potrzeby są nieistotne i na kolejne kilka miesięcy staję się żywym inkubatorem. Wszystko we mnie się skrzywiło z niesmakiem i odetchnęło z ulgą na myśl o tym, że mam pieniądze i dzięki nim staję się także bankomatem. A bankomaty trzyma się przy życiu bardziej.
Wyszłam z gabinetu, zapłaciłam za poradę i pognałam do Magdy przeliczyć jej pieniądze. Dla mojej przyjaciółki matematyka to niebezpieczna broń obosieczna. A czułam, że dzisiaj była bliska wydłubania sobie nią oka.

niedziela, 14 października 2012

Oddech

Przez kolejne kilka dni nie działo się nic. Ja się wdrażałam do pracy w radio. Szło mi to opornie, bo tak między Bogiem a prawdą to wcale nie miałam ochoty pracować z Maciejem. Jak będę z nim przebywać dwadzieścia cztery na dobę to oszaleję. Niby audycja jest raz w tygodniu, ale należy ją przygotować. A ja mam manię kontroli i jak się czymś zajmuję to całą sobą, może i szybko się nudzę i zmieniam obiekt zaangażowania, ale i tak mamy problem. Biorąc pod uwagę moje humory związane z tym co mnie czeka za trzy kwartały było mi strasznie szkoda Macieja. W związku z moim zaciążeniem postanowiliśmy wziąć ślub możliwie szybko, żebym wystąpiła jeszcze bez zbędnego bagażu lub tuż po wypluciu obcego. Wszystko zależy od terminów. Osobiście wolałabym w ogóle z tego, póki co zrezygnować, i zacząć się tym martwić jak dziecko zacznie raczkować. Albo pójdzie na studia.
Mikołaj dzwonił po kilka razy dziennie informując mnie o postępach w śledztwie. Przestałam odbierać telefon. Syla usiłowała mnie namówić na kabałę w sprawie przyszłości mojego potomstwa. Magda zaczęła mnie prawidłowo odżywiać. A Michał z Maćkiem stali się moimi osobistymi ochroniarzami. Jedynie moja matula zachowała resztki rozsądku.
- Kiedy idziesz do lekarza - spytała któregoś wieczoru
- Jutro - westchnęłam - I modlę sie o to, żeby test był przeterminowany
- Nie chcesz swojej starej matki wnukiem uszczęśliwić?
- Mamo! Oni mnie zamęczą. Jedno mnie karmi, drugie kupuje śpiochy, trzecie pilnuje, czwarte głaszcze. Mam ochotę wysłać ich wszystkich na księżyc. I niech wrócą jak dzieciak skończy dwudziesty piąty rok życia.
- Muszą się oswoić z myślą, że powijesz potomka
- Co to właściwie miało znaczyć? - skrzywiłam się nad doborem słownictwa - Może w ogóle zaczniesz mi tu waćpannami rzucać. Powić? Potomka?!? To nie średniowiecze!
Moja mama zachichotała.
- Kochana. Największy cyrk dopiero przed Tobą. Teraz nie ważne co powiesz i tak zostaniesz potraktowana jako humorzasta ciężarna.
- Zabiję ich.
- Ja z nimi pogadam. - zaoferowała się.
- Słusznie. Magda Cię posłucha, Mikołaj i Syla się Ciebie boją, Maciej uważa Cię za najmądrzejszą na planecie....
- Zmiłuj się. Mi się mądrość ze starym dziadem z brodą do pasa kojarzy. Czy ja Ci na druida wyglądam?
Rozbawiła mnie.
- Tak z profilu...- zaczęłam i oberwałam za karę jaśkiem. - Dobrze przynajmniej, że Ty i Młody traktujecie mnie normalnie.
- Nie jesteś niepełnosprawna. Jesteś w ciąży.
- O ile w ogóle.
- O ile w ogóle - potwierdziła. - To co kawy?
- Tylko nie inki!
- Mam taką bezkofeinową z M&S. Nie wiem jak oni to robią, ale to usuwają kofeinę z normalnych ziarenek. Magia - zamachała niby-mistycznie rękami.
- Jak tak mielisz powietrze to wyglądasz bardziej jakbyś nie umiała makareny tańczyć... - znów dostałam jaśkiem.
Wypiłyśmy i wróciłam do mojego gniazdka. Pierwszy raz od dłuższego czasu usiadłam do komputera i zaczęłam pisać. Postanowiłam, że skoro rozwiązujemy sprawę tak abstrakcyjną to być może moje fikcyjne rozwiązanie jakie zastosowałabym w książce byłoby tym właściwym. Siedziałam ze cztery godziny przy klawiaturze. Napisałam ze 100 stron i stanęłam w miejscu w którym obecnie się znajdowałam. Spojrzałam na tekst na monitorze. Nigdy bym nie przypuszczała, że uda mi się napisać coś co będzie mieć jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistego, mojego życia. Z reguły pisałam zmyślone rzeczy budując pokręcone osobowości moich bohaterów na podstawie pokręconych osobowości moich znajomych.
"Z pamiętnika wariatki. Misja: Morderca"
- Jestem genialna - powiedziałam do siebie i poszłam do kuchni po puszkę Coli.
Michał zabronił mi jej pić, ale litrowa butelka zawiera tyle co jedna kawa. W tych tańszych wersjach jeszcze mniej. Niech mnie pocałują w d...uży pokój. Nie zamierzam rezygnować z tej pyszności na rzecz domniemanej ciąży. W końcu porcja tego napoju to nie jest pół litra wódki. Nic się nie stanie.
Wróciłam do pokoju, zadzwonił telefon. Zignorowałam to. Wiedziałam że dzisiaj przekroczę bezkarną ilość nieodebranych połączeń i czeka mnie nalot. Mieszkanie miałam sprzątnięte, kota nakarmionego a lodówkę wypełnioną po brzegi. Nie myliłam się. O osiemnastej z hakiem przyjechał tercet egzotyczny czyli Anka, Michał i Maciek. O dwudziestej dojechała jej wysokość restauratorka. A chwilę po niej podjechali radiowozem Miki z Wackiem i Sylwią. Jedyną zaletą mojego domniemanego stanu błogosławionego był fakt, że ktoś mnie wiecznie w czymś wyręczał. To wygodniejsze i tańsze niż kamerdyner. - I jak tam Twoje dochodzenie? - spytałam Mikiego łypiąc chciwie na przyniesione przez Magdę pyszności - Magda, o Boże....kocham Cię. Trzymałam w ręku moją ulubioną kanapkę. Moja przyjaciółka nie robiła tego typu kanapek od lat, od czasu jak rzuciła pracę w subwayu. - I nawet maszs te swoje zielone oliwki, i chleb sama robiłam. Niech moje chrzestne wie, że ciotka się troszczy. - Ale wiesz, że my nie będziemy chrzcić? - spytał Maciek - Będę honorową chrzestną. Taką od prezentów, tuczenia za plecami rodziców i robienia głupich dowcipów.  
"Taram taram! Super Ciotka w natarciu" 
- Spoko - odparłam - To Michał? Honorowy chrzestny?
- Zgadzam się - odpowiedział - Będę od demoralizowania, tatuaży, koncertów i dobrej muzyki.
- A ja? - zapytała Sylwia robiąc smutną minkę.
- Ty zostaniesz tą ekscentryczną ciotką, której każde spotkanie to przeżycie większe niż koncert Metallici. - Wacek bluźnił.
Ja, Adam i Maciek spojrzeliśmy na niego takim wzrokiem jakby powiedział, że to on ukrzyżował Chrystusa 2000 lat temu.
- Jak nie wiesz o czym mówisz to się nie odzywaj - ponuro podsumował mój młodszy brat.
- Miki, to jak śledztwo - szturchnęłam policjanta.
- Jak przełknie to Ci pewnie odpowie - pouczyła mnie Magda.
- Okey. Więc...miałaś rację. Ten nasz żyjący chłopak znał tego zaginionego. Oni się z trzecim takim zadawali jeszcze. - Mikołaj mówił jedząc z takim zapałem jakby nie miał nic w ustach od miesiąca. Co najmniej. - Ten trzeci, siedział w pierdlu.
- Zabił kogoś? - nie udało mi się ukryć radości w głosie.
- A gdzie tam? - odparł - Fałszerz. Bardzo zdolny. Świetnie malował.
- A jak pobyt? - spytała Sylwia wyczuwając mojej myśli
- Wzorowo. Podobno bardzo aktywnie uczestniczył w zajęciach dodatkowych. - Miki niewzruszony wcinał tartę z malinami.
- Czyli się zgadza - powiedziałam - Tam się nauczył tatuażu. I mamy zabójców.
- Czyli teraz tylko ich złapać. - Pan Władza był zadowolony.
- Tak uważasz? A jak ty ich powiążesz z tym wszystkim? No znali się, no jeden umie tatuować, no ma maszynkę, no zakrwawioną...a jak inaczej. Nie odda bo czym będzie tatuował. On tak zarabia. A ty? - wskazałam na mojego głównego rozmówce palcem - jak mu to udowodnisz i skąd nakaz wytrzaśniesz.
- Zabijasz wszelką radość życia we mnie - skrzywił się popijając ciasto mlekiem Mikołaj.
- Taka prawda. Mamy ich tak samo jak oni mieli zabójców tej skrzypaczki. Wiedzą o tym. I co z tego? - podsumowałam nieco sceptycznie.
- Ja bym tropem tego aptekarza i jego leków podążała - wtrąciła Syla. - On nie bez powodu przyszedł na komisariat. Chciał, żebyśmy to wiedzieli. Może to jest jakiś punkt zaczepienia? Niby po co by się fatygował? - To czemu wcześniej sam dupy nie ruszył? - wtrącił się Michał - A co? Miał przyjść i oznajmić "Bry! Bo ja bym chciał o takich lekach opowiedzieć..."? Akurat by go wysłuchali! Nie myśl czasem. Oni tam na Policji mają tyle do roboty, że potrzeba nimi czasem wstrząsnąć - skwitowałam. - No to im chłopaki załatwili wstrząs.
- Fajnie Wam tak gadać, ale do aptekarza to muszę dokopać się Ja. - przedstawiciel aparatu porządku był wyraźnie niezadowolony.
"Jak na gatunek posiadający zorganizowane grupy zajmujące się utrzymaniem porządku społecznego to mamy wyjątkowy pierdolnik w tej materii."

czwartek, 11 października 2012

Duchota

Poranek był jakiś dziwny. Wstaliśmy, zjedliśmy, pojechaliśmy do radia. Raptem kilka godzin i udało się. Nagraliśmy dżingiel. Wobec moich wątpliwości i żądań w jednym kawałku. Nie będę potem siedzieć z panem od cięcia i klejenia ścieżek dźwiękowych w celu ustalenia co i jak pokroić i posklejać.
Potem zakupy, przygotowanie całego cyrku na przyjazd znajomych i krótka drzemka. Wstałam przed osiemnastą, ogarnęłam siebie i swojego Przyszłego Męża. Ludzie przyjechali. A ja czułam się nadal jakoś dziwacznie z tą całą konspiracją. Michał od samego wejścia oświadczył, że musi się z moją mamą i bratem przywitać. Popędził po schodach mało nie wybijając sobie zębów. Zaczynałam podejrzewać, że się zakochał. Albo w Adamie albo w mojej mamusi. Obie perspektywy wydały mi się równie przerażające.
Po pół godzinie ściągnął siebie i Młodego na dół.
- Gramy - oświadczył, kiedy pomógł zainstalować na stole bilardowym blat.
Młody przytaszczył ze spiżarni kilogramowy pojemnik makaronu.
- W co gracie? - dopytywał się Mikołaj.
- Poker na makaron. - odparł Michał.
Mikołaja zatkało, a na mnie nie zrobiło to wrażenia. Grywali jeszcze na cukierki. Nigdy na pieniądze.
- Wchodzę w to.
- To ja też - powiedziała Anka.
Zaczęli grać.
- Ja się strasznie zastanawiam nad całą tą sprawą - powiedziała Syla - Niby fajnie wszystko, ale pytań za dużo. Co ona takiego wiedziała. I kto się mści
- Może rodzice - podsunęła Magda
- Nie miał rodziców. - sprostował Miki
- Jak to? - zatkało mnie.
- No wychował się w domu dziecka. - z każdym słowem Mikołaja czułam jak agresja we mnie narasta.
- Kolegów musiał tam mieć, nie? - powiedziałam - Z kim się trzymał? Zadawał?
- Co? - zapytał ale czułam, że mnie nie słucha.
- Jesteś idiotą - nie wytrzymałam - Jak można nie sprawdzić koneksji w domu dziecka?!? Wiadomo, że takie znajomości utrzymują się bardzo długo.
- No tak, tak - machnął na mnie zapatrzony w karty Miki
Nie wytrzymałam. Wstałam, podeszłam do niego i wrzasnęłam "WYNOCHA! WON! WYJDŹ". Pan Władza wstał, a ja dosłownie, wystawiłam go za drzwi. Byłam tak wściekła, że kompletnie uszło mojej uwadze, że wystawiłam za drzwi człowieka bez butów i kurtki. Moi przyjaciele patrzyli na mnie w milczeniu. Nawet szafę grającą zatkało. Wedle mojej najlepsze kreskówkowej wiedzy powinnam teraz usłyszeć cykanie świerszcza. Zabrakło. Zamiast tego Maciek wstał, podszedł do mnie, wziął za rękę i przepraszając gości zaciągnął mnie na piętro.
- Widziałam jak pokazałeś Magdzie żeby wzięła Mikołaja z dworu. - powiedziałam z pretensją
- Przecież nie będzie sam tak tam siedział. Bez butów odarł.
- Gdzie ty mnie ciągniesz - próbowałam się szarpać.
- Idziemy nasikać na patyk - Maciek nie puszczał mojej ręki.
- Chcesz sikać ze mną?
- Przestaniesz? Idź - wprowadził mnie do łazienki. Był śmiertelnie poważny. I zdeterminowany.
"Co za szczęście, że zakochana jestem w swoim najlepszym przyjacielu"
Posiedziałam gapiąc się na patyk tyle ile kazali. Wyszłam i zastałam przy drzwiach Mojego Ukochanego z miną jakbym mu sto tysięcy złotych obiecała.
- I co? - spytał - Dobre czy złe wiadomości?
- Chyba dobre.
- A jak definiujemy dobrą wiadomość?
- Czeka Cię dziewięć miesięcy gehenny.
Trzeci raz z życiu widziałam go płaczącego.
- A ty? Nie cieszysz się? - spytał mnie
- Nie postrzegam tego w tych kategoriach. - powiedziałam i się rozpłakałam
- Nie wiem czy to dobrze czy źle, że płaczesz ale zaczynasz wyglądać jak Joker z Batmana.
- Dzięki o subtelny.
- Chyba jednak się cieszysz skoro się uśmiechasz.
- Nie wiem. Muszę się z tą myślą oswoić.
- Powiemy im?
- Nie, po co? Sami się za kilka miesięcy zorientują - zrobiłam głupią minę i pokazałam mu język.
Zeszliśmy na dół. Na kanapie siedział już Miki, a jego mokre skarpety suszyły się na zimnym kaloryferze. Wstał.
- Słuchaj, ja... - zaczął
- Zamilcz. Już wiesz do czego zdolna jest kobieta w furii. Nigdy tego numeru więcej nie powtórzę o ile ty swojego też nie.
- Zgoda - podszedł i uścisnął mnie serdecznie.
- A teraz cisza albowiek chcemy Wam coś ogłosić. - powiedział Maciek
- Ja wiem co. Ja wiem - wrzasnęła Syla.
- Tak Twoim zdaniem wygląda cisza? - warknęłam
- Dobra już - zakończył Maciek - Mów.
- Kochani. Forma zalana. Jestem w ciąży.
Wrzask który wyindukowali po tej informacji moi znajomi przyomniał mi, że nie mieszkam sama. Usłyszałam łomot na schodach i o chwili w drzwiach sali objawiła się moja rodzicielka.
- Co wy wyczyniacie?!? Zapytała z cechującą ją, porażającą subtelnością w głosie
- Zostaniesz babcią! - wrzasnął mój brat - Cieszysz się?
- Pogłaskać Cię, Młody, po głowie - wrzasnęłam - KRZESŁEM?!?
Moja mama dobiła do mnie poprzez mój podręczny wściekły tłum, pogratulowała i zabrała siebie oraz Adama na górę. Moi znajomi wespół z ojcem dziecka usiłowali nadal mnie udusić.
"Hura...Maciek Cię zapłodnił. Chyba, że jesteś wiatropylna?"
- Koniec tej fety na cześć mojej macicy. - odepchnęłam prących na mnie ludzi - Siadać.
Usiedli.
- Dobra to trzeba sprawdzić z kim on się w bidulu trzymał - rozkazałam Mikiemu
- Dobrze by było wiedzieć co ona takiego wiedziała, że ją usunięto. - odpowiedział mi przedstawiciel ramienia sprawiedliwości.
- A pamiętacie, że oni się z niej śmiali, że ją syn ówczesnego premiera ubiera. NO CO?!? Oglądam informacje. Tyle - Maciek i jego bezcenna pomoc.
- Zawsze jakiś trop. - przytaknął Mikołaj - Czekam teraz na jakieś szalone teorie na temat.
- Może ona odkryła, że syn-projektant to gej? - zaoponowała Anka
- Bo to JEST gej - zwrócił jej uwagę Michał
- No teraz to już wszyscy o tym wiedzą - odpysknęła z nadzieją na nasze poparcie.
Jaka szkoda że go jej nikt nie udzielił.
- Wiem! - Magda postanowiła nas skąpać w promieniach swojego geniuszu. - On jest gejem a ma trójkę nieślubnych dzieci z jednoręką bezdomną.
- Magda, jesteś niespożytym źródłem wszelkich debilizmów. Ale spokojnie nie jesteś sama. Chętnie i dzielnie dotrzymam Ci towarzystwa. - uśmiechnęłam się do koleżanki.

niedziela, 7 października 2012

Ćwierć setki

Wróciłam do pokoju, zabrałam swoich znajomych i wychodząc zaproponowałam ciastka w pobliskiej kawiarni. Zgodzili się, więc kiedy tylko przekroczyliśmy próg komisariatu podałam Mikołajowi kartkę. Przeczytał ją w milczeniu, spojrzał na mnie, potem na Sylwię i zrobił minę jakby Wszechmocny go opuścił.
- Co to właściwie ma znaczyć? – spojrzał na mnie pytająco
- To ma znaczyć, że kto inny na Twoim świadku, a kto inny na umarlakach malował – odpowiedziała za mnie wróżka.
- Dokładnie – skinęłam głową – gościłeś tego, którego ścigasz. Musi mu zależeć.
- Żeby mnie wkurwić? – spytał
- Żebyśmy doszli prawdy. Mamy dwa tygodnie, a ja mam pomysł na rozpoczęcie poszukiwań, ale będziesz musiał ukraść akta. Albo ich zawartość.
- Nic Ci nie odpowiem, bo mnie osłabiasz – odparł – Kiedy się zorientowałyście, że on to On?
- Jak tylko zobaczyłam jego tatuaże – podpowiedziała mi wróżka, pokiwałam z aprobatą głową.
- Jak to? – Miki wyraźnie dostał jako dziecko w głowę czymś ciężkim
- Głupie pytanie! Każdy robi inaczej. A tu była różnica. Niby jedna szkoła, ale te jego były ładniejsze i robione w większych odstępach czasu.
- Sam się otruł? – skrzywił się Pan Podkomisarz
- Owszem. On to traktuje bardziej jak teatr. Dziś przyszedł na nasz akt. Stwierdził, że jesteśmy niegłupi i dał nam czas. Poza tym, mój drogi, nie słyszałeś jak on mówił?
- Jak mówił?
- No miejże litość! – westchnęłam – raz mówił jakby ledwo gimnazjum skończył, a potem używał słów których znaczenia osoby bez mózgów nie znają. Brzmiał jakby starał się nie wychodzić z roli, ale jego zasób słownictwa był zbyt bogaty, żeby utrzymać rolę półgłówka.
- Muszę Cię na stałe zatrudnić. – patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem
- Nie stać Cię – podsumowałam.- Jejku, jak ja kocham kawowe bezy w tej kawiarni. Wy to co zwykle? – nawet nie poczekałam na odpowiedź - Super! Stawiam. Idźcie sobie usiąść.
I tym pytaniem zakończyłam temat zbrodni i kary. Przynajmniej do przyszłego wieczoru.
„Co to za morderca piękny i młody co to przy nim za pisarka-wariatka”
- Poproszę bezę z nadzieniem kawowym, szarlotkę, podwójną porcję sernika truskawkowego i dzbanek kawy – zwróciłam się do kasjerki.
- Trzy filiżanki do tego jak rozumiem – uśmiechnęła się
- Dokładnie tak. Śmietanka i cukier wliczone, zgadza się? – spytałam podając kasjerce swoją kartę.
Spojrzała na nią, potem na mnie, potem znów przyjrzała się uważnie kawałkowi plastiku i przestała robić cokolwiek.
- Coś nie tak? – spytałam cicho
- Pani Regina – wyszeptała kasjerka – uwielbiam Pani książki.
- Chce Pani autograf?
- Nie mogę prosić klientów o takie rzeczy.
- Ale ja mogę podpisać się na jakimś paragonie, prawda?
- Ale ja go muszę schować.
- Ale mogę podpisać obie kopie i jedną oddać Pani – spojrzałam na tabliczkę z imieniem – Pani Aniu.
Dawno nie wiedziałam kogoś tak szczęśliwego. Załatwiła szybko transakcję, jeden paragon schowała a na drugim się jej podpisałam.
- Dziękuję i zapraszam ponownie. Podamy zamówienie do stolika.
- To ja dziękuję – puściłam jej oko i poszłam szukać moich towarzyszy.
Znalazłam odpowiedni stolik i usiadłam przy nim.
- Jutro idę do radia, więc jak się umówimy, żeby się nie minąć? – zagadnęłam
- Po osiemnastej jestem wolny – Miki spojrzał w stronę kelnerki niosącej nasze pyszności.
- To ja też mogę tak być. – potwierdziła Sylwia zdejmując torbę i chustę ze stolika
Kelnerka postawiła filiżanki, dzbanek kawy, mleczarkę, cukiernicę i ciastka na stole. Położyła sztućce, uśmiechnęła się tak szeroko, że miałam ochotę ją zapytać o dentystę i zniknęła wraz z tacą.
- A co mam gotować – nagabnęłam wpychając sobie w otwór gębowy potężny kawałek ciastka.
- Ja uważam, że na wieczór musi być lekko, chyba że Pan Władza zamierza bić się z Goliatem i będzie potrzebował wzmocnienia po bitwie. - zaproponowała wróżka
- Spoko, sałatki są dobre. – pokiwał głową Miki - O ile będą z mięsem.
- A niemiecką ziemniaczaną znasz?
- Lubię. A sznycle masz zamiar do tego serwować? – spytał
- LEKKO – Syla położyła taki nacisk na to słowo, że aż ja poczułam presję.
- To warzywna z oliwkami nadziewanymi serem feta, niemiecka ziemniaczana i do tego sznycelki drobiowe. – zaproponowałam
- Będę się toczyć – oznajmiła mi przyjaciółka – a skoro tak to przyniosę cos słodkiego. Jak ktoś nie lubi bez lub bitej śmietany to ma pecha, bo tort Pavlova to jedyne co mi wychodzi. Zwłaszcza w wersji wczesno-jesiennej z brzoskwiniami i ostatnimi malinami.
- Gdybym nie jadł to bym zrobił się głodny – oświadczył nasz towarzysz pastwiąc się nad truskawką w galaretce.
- Miki, bierzesz Magdę?
- A ty bierzesz Maćka, Ankę i Michała? – zadrwił
- To może wezmę Wacka? – zaczęła Sylwia,
- NIE! – wrzasnęliśmy równo. Miki machał jakbym rozrzedzał powietrze rękami, a ja stukałam się w głowę
- Co ty? Wacek spoko chłopak, ale wszyscy mogą być w tym umoczeni. Poza tym jakby się wydało że ja z wami uprawiam zabawę w detektywa po godzinach pracy to mógłbym mieć nieprzyjemności.
W sumie miał rację. Kawa poszła nam błyskawicznie. Sylwia spojrzała na zegarek, doszła do wniosku, że czeka ją robienie się na bóstwo więc wezwała sobie taksówkę. Ja poszłam spacerkiem do radia w nadziei że znajdę tak któregoś z moich ukochanych kolegów, a Miki wrócił świecić oczami przed swoim szefem.
Pogoda dzisiaj była jeszcze znośna, więc spacer był mi nawet przyjemnym. Zaczęłam układać sobie krótkie haiku na temat zalet pieszej turystyki, ale zabrakło mi stosownego rymu jak ilość zgłosek się zgadzała, więc pozostawiłam wiersz niedokończony. Wpadłam na pomysł, że najlepszym sposobem radzenia sobie z brakiem weny jest pisanie wszelkich głupot, które człowiekowi przyjdą do głowy. Podobno w ciągu roku wpadamy około czterech razy na pomysł, który zrobiłby z nas milionerów. Ja mam tyle pomysłów, że nie wiem które to te genialne a które kretyńskie. Warto więc zapisywać wszystkie. Chociaż te lepsze, z reguły, ze mną zostają. W jednej z książek użyłam sformułowania „opadła ciężko na łóżko i pomyślała że skrzyżowanie fortepianu ze słoniem ma w sobie więcej gracji i lekkości”, która wzięła mi się po jednej z wizyt w toalecie, kiedy siadłam tak zgrabnie że tylko cudem nie urwałam pobliskiej umywalki i nie oberwałam toalety.

czwartek, 4 października 2012

The conversation is over

 Mikołaj zrobił swoją marsową minę. Zmarszczył czoło. Moim zdaniem złościł się komicznie. Jakby jego brwi poszły na randkę i teraz usiłowały się pocałować.

- Dziś widzimy się na komendzie ostatni raz, bo jak to czytam co wy tu wypisujecie to mi słabo! – podszedł, wziął telefon i włączył jakąś aplikację. – Jutro o siódmej widzimy się u Regie.
- Co ty wyczyniasz? – zapytałam zaskoczona – myślisz, że to Piotruś?
- Bez żartów. To się odbywa wyżej. Ja się zawsze zastanawiałem czemu został tutaj szefem. Już wiem. Ktoś chciał mieć pewność, że jest bezpieczny. Moim zdaniem on już coś wcześniej majdrował przy kilku sprawach, ale nic nie mówiłem. Nie miałem pewności.
- A zeznania tego chłopaka? – zapytała Sylwia.
- Zdążymy. – skinął lekko głową - Ja udam, że rzucam to w sto diabłów. Odłożę akta do szafy i zacznę ganiać jak głupi za widmem mordercy-tatuażysty.
- A ja gdzie będę spać? – zapytała Syla.
- U siebie. – odparł zaskoczony Mikołaj
- Sama?!? – wróżka była oburzona.
- Jak patrzę na stan naszego Wacusia, to raczej samotność Ci nie grozi. Chyba, że ty nie z tych.
- Namówiłeś mnie – wyszczerzyła się
Przerażali mnie oboje, ale przyznam, że perspektywa tajnego śledztwa mnie kusiła.
- Mamy spreparować efekty pracy? – zapytałam
- Wypadałoby!!! – wyłączył cudo w telefonie - …w związku z tym proszę, żebyście przepisały to na kartki, które dołączę do swoich notatek służbowych.
- Dobra – jęknęłyśmy. 
Nie będę się chwalić, że w udawanym jęczeniu mam mistrzostwo, bo mi Maciek potem nie daruje, ale umiem pojękiwać mistrzowsko. Siadłam do pracy. Tylu bzdur w życiu nie wymyśliłam, a zmyślam za pieniądze. Starałam się z całych sił, żeby bzdury były prawdopodobne. Wykręcanie kota ogonem powinno być konkurencją olimpijską
- Co ty tam tak kaligrafujesz? – zapytałam zerkając na Sylwię.
- Skoro i tak nic z tego nie będzie to przynajmniej ozdobię akta – i podniosła do góry kartkę. Cała była wymalowana jakimiś runami i znakami.
- Eeee….- trochę mnie zatkało – śliczne?
- Dziękuję - odparła rozpoczynając pracę nad kolejnym, podobnym dziełem.

Moja własna twórczość wyczerpała mnie doszczętnie, już miałam zrezygnować z czekania na świadka, kiedy nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam z nadzieją na podnoszącego słuchawkę Mikołaja. Nie zawiódł mnie. Pomruczał do aparatu i skrzywiony rozłączył się.
- Naszemu niedoszłemu trupowi grożono - oświadczył
- Odmówił zeznań? - spytałam rozczarowana
- Dokładnie odwrotnie! Tak go to wkurwiło, że przyszedł. - Miki znowu włączył zagłuszacz.
Raczej bym ich o podsłuchy elektroniczne nie podejrzewała. Prędzej, że będą ślęczeć ze szklanką przy ścianie. Ale mogłam się mylić.
Wściekły jak osa ofiaro-świadek wszedł, trzasnął drzwiami i stanął jak wryty.
- Nikt mnie nie uprzedził, że Podkomisarz to Pani. - wydukał spoglądając na mnie wystającą znad wielkiego biurka i stosu papierów na nim.
- Może dlatego, że Podkomisarz to on - wskazałam palcem nalewającego sobie kawę Pana Władzę
- To po kiego wała Pani tutaj? - uprzejmość wylewała się z każdego otworu ciała tego człowieka.
- To się zdziwi jak mnie zobaczy - powiedziała wstając znad, schowanego za plecami bezczela, biurka Syla - Kawy się może napije?
Świadek zbaraniał do reszty.
- W co wy gracie? - zaczął pokrzykiwać.
- Osobiście grywam rzadko. Więcej pisuję. - postanowiłam nie dać szansy chamstwu - Koleżanka wróży, a kolega zaraz może Pana za obrazę funkcjonariusza i utrudnianie śledztwa przymknąć.
- Nic mi nie zrobicie - trochę spuścił z tonu niedoszły nieboszczyk
- To na czterdzieści osiem do wyjaśnienia? - Miki był wyraźnie rozbawiony swoim własnym pytaniem
- Co? Dlaczego? Nie chcę! - zaczął tamten
- To niech się Pan uspokoi, usiądzie i powie co wie. - poczułam, że byłabym świetnym sędzią.
- Strasznie Pani policyjna jak na nie-policjanta. Ta kawa nadal aktualna? - zapytał
- Jasne. Regie? - Syla spojrzała na mnie
- Poproszę, jeden cukier na pół z mlekiem. - odpowiedziałam i zwróciłam się do świadka - Proszę Pana, nigdy nie powiedziałam, że nie jestem policjantem. Nie jestem Podkomisarzem.Tyle w tej materii. Zacznijmy może od sprawy sprzed kilku lat.
Opowiedziałam mu o przypuszczeniach policji. Słuchał z otwartymi oczami i ustami, jakby nieco zszokowany. Kiedy skończyłam spojrzał na mnie.
- Bo widzi Pani, ja młody i głupi byłem. Nikt się mnie o nic nie pytał, a ja nikomu nic nie mówiłem. Zresztą zorientowałem się dopiero po czasie. Pomagałem w aptece. Rozklejałem ceny, rozkładałem na półkach i segregowałem. Bardziej takie fizyczne prace. Przynieś, podaj, pozamiataj. Ale już po miesiącu ogarnąłem, że ktoś podprowadza leki. I to nie byle jakie, ale żółte.
- Kolorystycznie? - Mikołaj mnie rozłożył na łopatki tym pytaniem
- Żółte, Panie Podkomisarzu - zwróciłam się do niego - czyli oznaczone na żółto. Psychotropy po prostu. Na niebiesko znaczy się, na przykład, te które mają iść do lodówki.
- Pani kiedyś pracowała w aptece? - ucieszył się świadek.
- Owszem, zdarzyło się - uśmiechnęłam się - I jak, doszedł Pan kto to wyprowadzał?
- Ano pewnie, że tak! Kierownik apteki. Ale wyprowadzał je tak, może pół roku, a potem przestał. Z moich wyliczeń wynikało, że może 6 opakowań tego zabrał. To za mało jak na handel. Myślałem, że on to dla kogoś z rodziny bierze. Wie Pani jak jest. Czasem nie ma recepty, a czegoś brakuje i chory nie może czekać.
- A jak uniknął kontroli? - spytałam - przecież to pod nadzorem jest.
- Wystarczy napisać, że mniej czegoś przywieźli, w końcu w hurtowniach też pracują ludzie. Pomyłki to rzecz normalna. Czasem numery pudeł się nie zgadzają, bywa że numery serii są nie te. No błędów jest mnóstwo. To raz zwracaliśmy nie swoje dostawy? Szkoda gadać. Sama Pani wie - machnął ręką, a ja pokiwałam głową. - Potem dostałem lepszą robotę i się przeniosłem. Nie minęły dwa tygodnie, a w mediach piać o tej dziewczynie zaczęli. Pamiętam to jak dzisiaj, bo pomyślałem, że pewnie nielegalnie kupiła od kogoś takiego jak mój były szef jakieś leki. - wzruszył ramionami.
- Rozumiem, niech Pan kontynuuje. - skinęłam głową.
- Pamiętam też, że pewnego dnia policja dała takie, bo ja wiem, jakby ogłoszenie, że szukają kogoś kto coś o sprawie wie. Podali do wiadomości, że we krwi denatki wykryto benzodiazepiny, a tego się tak łatwo nie kupuje. I pomyślałem, że przy samobójstwie świadków się nie szuka, a jeśli to morderstwo było to ja wiem kto taki środek mógł wprowadzić do obiegu. Ale nie poszedłem, bo myśl wydała mi się absurdalna, a wręcz szalona. W końcu to było tylko sześć sztuk.
- I dlatego nie zgłosił Pan przestępstwa? - mało nie pogryzł go Miki
- Podejrzenia - poprawił go świadek.
Mój policyjny znajomy podszedł do biurka i kliknął coś na telefonie. Skinęłam głową.
- Myśli Pan, że nasz przestępca mógł Pana śledzić od jakiegoś czasu?
Mojego rozmówcę nagła zmiana tematu zupełnie nie wzruszyła.
- Ja w ogóle nie wierzę, że kiedykolwiek komukolwiek coś takiego się może udać wyczuć. Jakbym coś wiedział to przynajmniej kazałbym zmienić sobie miejsce tych wzorków.
- Miejsce też było istotne - zauważyła milcząca dotychczas Sylwia. - A mogę obejrzeć te tatuaże z bliska? Chciałam wcześniej, ale dyszenie komuś do ucha to jedna z tych rozrywek, których staram się unikać.
- Pani jest przedziwna... - zaczął gość.
- Niech się Pan nie podlizuje - przerwałam mu w połowie zdania.
Uśmiechnął się. A jednak potrafi.
- Niech Pani się przygląda. Proszę bardzo. Mam się rozebrać? Mnie nie trzeba długo zachęcać. Ja koszulkę zdejmę nawet bez istotnej przyczyny.
- Można Pana na imprezy okolicznościowe wynajmować? Bo jak tak, to brałabym. - słuchając słów Sylwii zastanawiałam się czy ona jakieś szkolenie z flirtu przeszła czy jej to tak naturalnie przychodzi. Świadek rozpromienił się tak, że blaskiem oświetlić by mógł przynajmniej trzy okoliczne gminy.
- Pani jest tak urocza, że nie wydaje mi się aby musiała Pani kogokolwiek wynajmować. - moja dusza jęknęła nad tym potokiem głupoty, który z siebie wylewali tu obecni. - Pani pstryknie i tłum pędzi. To widać!
Powiedziawszy to ściągnął z siebie koszulę. Moim zdaniem pobił rekord w zdejmowaniu koszuli na czas.  Zrozumiałam tą ekshibicjonistyczną chęć jak tylko spojrzałam na jego tors. A było na co popatrzeć. Moim zdaniem te tatuaże dodawały mu uroku.
- Piękne wykonanie! - z uznaniem pokiwałam głową.
- Bez żartów - spojrzał na mnie z wyrzutem Pan Wytatuowany.
- Powinien Pan dostać zakaz chodzenia w koszulce. Widoki cudowne!
- Stanowcza przesada.- zaprotestował 
- Ja mam narzeczonego całego w tatuażach. Kobiety to uwielbiają. - skwitowałam
- Szkoda, że mnie nike nie zapytał co ja uwielbiam.
"Touche!"
- Też racja, ale przyzna Pan, że bycie żywym dowodem to ciekawa sprawa. - uśmiechnęłam się - Ale póki koleżanka dyszy nad Panem to mam jeszcze pytanie.
- Niech Pani pyta, kto wie ile pożyjemy.
- Bądźmy realistami. Jeśli by Pan tyle wiedział to pewnie byśmy dziś tu nie rozmawiali. Właściwie czemu zdecydował się Pan zeznawać skoro twierdzi, że Panu grożono?
- Bo ja z natury niepokorny jestem. Poza tym chciałbym być jakoś przydatny, odrzuca mnie na myśl o tym że komuś można zasznurować usta groźbami. Ja czuję, że nie można pozostawać biernym wobec prób zastraszania, a już zwłaszcza, że ten debil, co do mnie telefonował, dzwonił od Was z posterunku.
- Identyfikacja numeru? - spytałam z pełną świadomością, że jeśli nas podsłuchują to wiedzą że zaraz się wyda.
- Owszem. Oddzwoniłem i odebrał ktoś w kancelarii Komisarza.
- Nie wydaje mi się aby to telefonował Pan Piotr - nie wiem czy myliłam tropy Piotrusiowi, ale on sam sobie nigdy jeszcze nie pomógł - wydaje mi się, że ktoś musiał przekierować sygnał.

- Może mieć Pani dużo racji. Pewnie nigdy się nie dowiemy. - wzruszył ramionami - Dobrze, to ja się ubiorę i będę szedł. - naciągnął na siebie koszulę.
- Wszystko co miłe szybko się kończy - uśmiechnęła się do niego szeroko moja przyjaciółka.
- Zostawię do siebie jakiś bezpośredni kontakt może.
- Będzie nam miło - powiedział Mikołaj podając mu coś do pisania.
Chłopak nabazgrał swoje dane na kartce papieru i podał mi ją. Wyszedł mniej teatralnie niż wszedł, ale równie barwnie, bo mało na progu zębów nie stracił tak cudownie się potknął.

- Dobra, dzieciarnia, szykujemy się do wyjścia. Ty - wskazał na mnie - do łazienki! Wypiłaś tyle, że powinno ci uszami ciurkać.
Potruchtałam do toalety ściskając papier w ręku. Usiadłam na desce i odczytałam zawartość kartki.
Napis głosił: "Wiem, że wiecie. Macie dwa tygodnie. To nie może się tak skończyć"
"Jak na mordercę był całkiem sympatyczny"

poniedziałek, 1 października 2012

20 i trzy



- W oparciu o moją wiedzę mistyczną, miejsce odnalezienia zwłok, ofiary płeć, ułożenie ciała oraz tatuaże, wnoszę, co następuje. Ofiara reprezentować ma zaginionego ukochanego naszej ofiary ze sprawy sraty-taty-sami-sobie-wpiszecie-numer. Tatuaże prezentują łączące go z kobietą więzi. Moim zdaniem oboje byli bardzo mocno zaangażowani w związek, układało się im bardzo dobrze mimo częstych Jego wyjazdów za granicę. Chłopak miał brata. Nie wiem czy byli rodzeństwie przyrodnim, ale tak wnioskuję. Tamten był starszy. Z zapisanych wzorów wynika że zmarł krótko przed zaginięciem młodszego, po jakiejś długiej chorobie. Czy miał dzieci? Nie wiem, ale nie wykluczam. Warto sprawdzić. Ukochany ofiary ze starej sprawy był osobą zaradną, światową, inteligentną. Nawet bardzo. Lubił niebezpieczeństwo. Cechowało go męstwo oraz odwaga, ale nie miał skłonności do przeceniania swoich sił. Miał ciemne włosy i jasne oczy, regularne rysy twarzy. Jego linia życia urywa się w wieku lat siedemdziesięciu z czego wnioskuję, że nadal żyje. Między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia widzę straszną tragedię, która przewróciła jego świat do góry nogami. Po tym momencie tatuaż linii papilarnych zmienia kolor z czarnego na czerwony. Czerwony jest tajnym odpowiednikiem czarnego. Symbolizuje to zmianę duchową, jednak nie widzę tutaj skłonności sadystycznych czy potrzeby wendetty. Podejrzewam raczej chorobę o podłożu psychicznym lub zaburzenia osobowości. Nasz podróżnik wie bardzo dużo o skrzypaczce i zgodnie z tym co ofiara miała wytatuowane na ciele może się przydać jako źródło informacji prowadzących do rozwiązania zagadki.
- I nie mamy jego nazwiska, bo ktoś namieszał w aktach - spuentowałam.
- I nikogo za to nie pociągnę, bo w aktach wszystko gra i buczy, a moje notatki to moje notatki. Nie są ani podstawą do czegokolwiek ani pismem urzędowym. Takie tam karteczki. Równie dobrze ktoś przenosząc je z szafy do szafy mógł upuścić i coś zgubić. - zajęczał policjant.
- A znalazłeś je w innej szafie niż powinny być? - wtrąciła się Syla
- Tak. A to istotne.
- Wszystko może być istotne. I co teraz? - nie mogłam się nadziwić, że powiedziałam to na głos
- Idę po książkę telefoniczną. - powiedział Miki - Przebiegnę wszystkie nazwiska to może mi się przypomni jak ten człowiek się nazywał.
- Jest to jakaś metoda - pokiwałam głową - ale ja bym na Twoim miejscu poczekała na tego chłopaka, bo myślę że on może być kluczem. Na którą go zaprosiłeś?
- Powiedział, że będzie koło trzeciej. Nie był zadowolony, że po tym co przeszedł chcemy znów z Nim gadać, ale powiedziałem że wpadliśmy na nowy trop i mam trochę inne niż ostatnio pytania. Bardzo skłamałem?
- Moim zdaniem powiedziałeś prawdę. - uśmiechnęłam się do niego.
- Dobra dzieciaki - przerwała ciszę Dyżurna Czarownica - biorę się na pozostałe ofiary. Mam dziś dobry dzień i szybko mi idzie. Ale za godzinę chciałabym coś zjeść, najlepiej żeby było bez mięsa i na ciepło. Jak Was znam to zamówicie to tutaj i Mikołaj od dziś będzie chował dowody w szafie pancernej, do której zapewne, zmieni dziś kod. Nie dziwię się, też by mi było dziwnie jakby mnie ktoś z mojej pracy okradał. A ja nie szukam zawodowo morderców.
- Damy radę. - przytaknął Mikołaj. - A z szafą to dobry plan jest.
- Spisałam wszystkie osoby, które w mogły być przyszłymi ofiarami i postanowiłam ustalić czemu raz zbrodniarz zajmuje się osobą która zeznawała a raz kimś z jej łamane na jego rodziny. Mikołajowi kazałam szukać kontaktów do tych ludzi, bo ich numery i adresy z notatek też zniknęły. Magia.
Po pół godzinie czytania zeznań i notowania doszłam do wniosku, że ich treść wpływa na to jak, czym i kto zostanie zamordowany.
Pierwsza nie zeznawała matka zamordowanej Paciorkiewicz, ale za to ona odmówiła zupełnie zeznań. Jak zanotował Miki, ona wiedziała zapewne najmniej. Pracowała w filharmonii, gdzie skrzypaczka grywała. Coś słyszała jak się tamta z kimś kłóciła, ale koniec końców wyparła się tego co mówiła wcześniej twierdząc, że nic jednak nie słyszała. Notka na marginesie: "Bała się o dzieci". No to dostała.
Potem ta właścicielka galerii. Nasze cudowne dziecko skrzypiec miało uszlachetnić jakiś pokaz swoją osobą, ale nie przyszło. Potem się tłumaczyło i występowało karnie kilkanaście razy za darmo w owej galerii. Pani z Galerii mówiła, że wie czemu tamta nie przyszła i że ona wszystkie podejrzenia rozumie, ale nie będzie "tych bredni co jej ta mała powiedziała powtarzać, prędzej zmieni się w obraz Mondriana....a zresztą i tak ich dokładnie już nie pamięta". Zaśmiałam się w duchu nad przewrotnością mordercy z maszynką do tatuażu w ręku i jednocześnie zastanowiłam nad źródłem jego informacji. Przypomniał mi się film "Vidocq".
Czwarta ofiara czyli taksówkarz zeznał, że słyszał jak Pani od Skrzypiec straszliwie kogoś przez telefon przepraszała. "Pewnie właścicielkę Galerii" - dopisane na marginesie w notatkach ręką mojego ulubionego stróża sprawiedliwości. A potem ktoś do niej zadzwonił i chyba jej groził, bo zaczęła szeptać do słuchawki i prosić żeby przestał, bo ona się i tak nie przestraszy. W notatkach znalazłam zapisane zdanie: "Morderca musi siedzieć na dużym stołku - najpierw taryfiarz mówi że to jakaś gruba ryba musiała być ten co jej groził, a potem wypiera się tych zeznań wnosząc, że to były tylko przypuszczenia i do dyktafonu tego nie powie."
- Co za ludzie?!? - pomyślałam na głos
- I weź tu śledztwo prowadź. Pewnie dla tego Piotruś mi to zlecił. Śmierdzące jajo.
- Możesz mieć rację, zamówmy może coś do jedzenia, bo i ja się robię głodna.
- Mamy taką wegańską knajpę, skoczę po coś i zaraz wracam.
Skinęłam głową z aprobatą, wstałam i poszłam do automatu z napojami, żeby kupić sobie Colę. Pijałam tylko tę bez cukru, bo mi lepiej smakowała i kaloryczność nie miała tu nic do rzeczy, ale i tak zawsze musiałam się tłumaczyć że nie jestem na diecie.
- Ty znowu się odchudzasz? - usłyszałam, kiedy weszłam z puszką napoju z powrotem do gabinetu.
- No błagam Cię...zjadłam dziś już z pięćset kilokalorii, to takie nie-seksowane.
Sylwia spojrzała na mnie i zaczęłyśmy się śmiać.
- Coś tam mądrego wymyśliłaś z tymi ofiarami? - zapytałam spoglądając na bałagan, który stworzyła na swoim stanowisku pracy.
- Z tą pierwszą to wiele więcej nie mam, ale ten czwarty, moim zdaniem, jest kluczem.
- Do znalezienia mordercy, jak rozumiem.
- Owszem, ale z małym zastrzeżeniem.- nie przerywała pisać Syla.
- Z jakim? - stałam siorbiąc zimny napój.
- Bo chodzi o tego kto zamordował tę kobietę trzy lata temu, a nie o tego kto zabija świadków tamtej sprawy.
- Czyli sprawa jest prosta.
- Uważasz, ze to proste?
- Owszem. Dostajemy podpowiedzi w pewnych odstępach czasu i albo on wyrżnie wszystkich świadków wieńcząc swoje dzieło tamtym mordercą albo my go uprzedzimy, uratujemy kilka istnień i zamkniemy tamtego sprzed lat.
- A potem tego obecnego.
- Myślę, że temu obecnemu można z moralnego punktu widzenia wybaczyć. I liczy na to, że zagłębiając się w sprawę dostrzeżemy tę jego sprawiedliwe oblicze.
- I zapomnimy o socjopacie, który w nim mieszka. - dokończyła za mnie wróżka.
Genialna puenta Sylwii kończyła naszą rozmowę bo wszedł Mikołaj z jedzeniem. Zapachniało czosnkiem. Może to było mało romantyczne albo przynajmniej wampiry się na nas nie rzucą.
- Mam jakieś wegetariańskie coś. Nie wiem jak się nazywa, ale właściciel twierdzi że jego klienci to kochają i na pewno my też się zakochamy – podał mi styropianowe pudełko i widelec.
Jedząc dyskutowaliśmy nad  przebiegiem sprawy:
- Moim zdaniem musimy dotrzeć do kolejnej osoby i dowiedzieć się co ona wie i czego nie powiedziała. – zaczęłam
- Myślę, a w zasadzie jestem pewna, że mam opis kolejnej ofiary – odpowiedział mi Mój Osobisty Pomost Duchowości między jednym a drugim kęsem.
- Mnie najbardziej jednak martwi fakt, że to ktoś od nas może być winny. Nie mogę teraz mówić nic nikomu, bo się może rozejść.
- Będziesz symulował impas w dochodzeniu? – zapytałam przełykając ryż z warzywami.
- A mam wyjście? Powiem, że wróżka – pokazał widelcem na Sylę – wyczuwa przełom, ale twierdzi, że wizje są zbyt słabe więc na razie zająłem się badaniem rodzin i ponownym przejrzeniem tropów.
- Zwal na mnie – odezwała się z pretensją amatorka Wacława Policjanta.
- Daj żyć – uspokoiłam ją – wątpię, abyśmy dotrwali do następnego żyjącego świadka. Za późno na to wpadliśmy.
- Jesteś urocza – wypomniał mi Miki.
- Taka prawda. Co ja Ci poradzę, że na moje oko jeszcze ze dwa trupy nas czekają nim znajdziemy mordercę. Było trzeba zeznawać zgodnie z prawdą.
- To co mówisz jest okropne – nie odpuszczał
- Temida jest ślepa, a raczej powinna być.
- Przecież oni się wtedy bali o siebie i swoje rodziny – Mikołaj zaczynał działać mi na nerwy
- To teraz będą mogli umierać w spokoju ducha. – odparłam.
- Ona ma rację – powiedziała Sylwia – Uznali, mylnie, że ich komfort psychiczny ważniejszy jest od aresztowania mordercy. To nie jest przechodzenie przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Tu chodzi o czyjeś życie. Jaką mieli pewność zeznając nieprawdę, że nie będzie kolejnych ofiar. Ba! Jaką my mamy, że nie było?
- Czekajcie – olśniło mnie – a może były?
- Jak to? – czasem Mikołaj mnie zaskakiwał tymi głupimi pytaniami
- No powiedz. Jeśli dany sposób jest skuteczny do osiągnięcia celu czy nie będziesz powielał schematu? Po co się pocić nad nową metodą usuwania niewygodnych osób?
- Skąd wiesz, że niewygodnych? – dobił mnie do reszty.
- Pomyśl. To ktoś z policji. Jakoś te testy przeszedł, wnioskuję więc że nie jest osobowością psychotyczną, ale ktoś doprowadził go na skraj wytrzymałości. Jeśli mógł to znaczy, że sprawa była poważna. A jeśli była poważna to szczerze wątpię aby skrzypaczka była jedyną wtajemniczoną w to osobą. Ona była płotką.
- Raczej złotą rybką – sprostował – Bo gdyby nie ta sprawa i ten psychopata od mazania po ludziach to bym do tej starej sprawy nie wrócił. Ale żeby czekać trzy lata?
- Być może trzy lata zajęło osobie postronnej dotarcie do faktów. – rzuciła Syla.
- Być może. – przytaknęłam. – Zjadłam. Wtajemniczysz nas w treść tego co odcyfrowałaś?
- Niech może ja skończę jeść, dobrze?
- Zezwalam łaskawie.- ponownie wyszłam z gabinetu, tym razem z Mikołajem, w celu nabycia czegoś zimnego do picia. Kupiłam sobie cztery puszki dietetycznej Coli i herbatę mrożoną dla wróżki. Miki w międzyczasie zdążył przynieść dzbanek świeżej kawy i skombinował jakieś ciastka.
- Będę się po tych wizytach na komendzie toczyć – spojrzałam na paterę czekoladowych mini-babeczek.
- To szybko bierz ślub, póki jeszcze widać ci talię.
- Ciocia Dobra Rada – mruknęłam pod nosem.
Weszliśmy do gabinetu. Syla siedziała wgapiona tępo w ścianę jakby się zawiesiła. Ocknęła się wraz z naszym wejściem.
- Wiecie, że wszedł tu Piotruś i zrobił mi awanturę, że Wam pomagam? Twierdził, że podważam autorytet śledczych wtykając swój pseudo magiczny autorytet w sprawy zupełnie
z magią niezwiązane.
- Kiedy wyszedł? – spytał Mikołaj
- Przed sekundą. – odparła – Nie podobał mi się ten jego ton. Nie wiem co on wie, ale ja dzisiaj sama w domu spać nie zamierzam.
- Myślisz, że to on namieszał a aktach? – zapytałam.
- Nie, nie myślę… – już miałam odetchnąć z ulgą, kiedy Sylwia wziąwszy głęboki oddech powiedziała cicho – …ja to po prostu wiem.

Brand New

Wstałam rano obudzona subtelnie przez Ozyrysa, który siedział przy mojej głowie, przykładał swój nos do mojego i wpatrywał się we mnie. Kiedy otworzyłam jedno oko zamiauczał, jak na niego, dość głośno. Spojrzała w kierunku nocnej miski mojego kociątka i ustaliłam cel tych zabiegów.
- Już wstaję to dam ci w kuchni - wymamrotałam zwierzakowi do ucha.
Wstałam, ubrałam się i poszłam, prowadzona przez moją pociechę poszłam do kuchni, do miski dziennej nakarmić bydlaka. Mój kot miał dwie miski z przyczyny czysto technicznej. Żeby w nocy sobie mógł coś zjeść musiałabym wstawać, rozbrajać system alarmowy i iść z nim, a potem wracać, uzbrajać system i dopiero iść spać. Kocham mojego sierściucha, ale bez przesady.
Nasypałam głodomorowi jedzenia do dozownika i zabrałam się na robienie sobie i Maćkowi kawy. Zerknęłam na zegar na ścianie. Ósma dwadzieścia. Włączyłam radio i zaczęłam trzaskać garami w ten charakterystyczny sposób mówiący: "Musisz wstać, bo ja wstałam, ale Cię nie obudzę tylko będę walić naczyniami żebyś myślał, że sam wstałeś". Po piętnastu minutach rozsiewania pysznych śniadaniowych zapachów i robienia hałasu usłyszałam ruch w pokoju. Ozyrys spał na parapecie, a to oznaczało powodzenie mojej misji.
- Ale walisz tymi garami - powiedział zaspany Maciek wchodząc do kuchni - jak chciałaś żebyśmy dziś jechali razem samochodem to było trzeba mi dać znać wczoraj, Na którą jesteś tam umówiona?
- Na jedenastą.
- To wyjdziemy o dziesiątej. - mówił całkiem przytomnie - A właśnie, stary wczoraj dzwonił i o dżinglu jakimś mi coś mówił. O co chodzi?
- Mamy nagrać krótkie info o audycji, a raczej o muzyce jaką chcemy puszczać.
- Napiszesz tekst?
- Napiszę, ale mamy pewien problem. Bo ja nie wiem o czym jest audycja.
- Konwencja jest prosta. Zapraszamy gościa lub nie i gadamy o muzyce. Z Michałem mieliśmy tematy typu: "dzisiaj tamburyny"  albo "rok 1990".
- No to bez problemu. - przerzuciłam wege-kiełbaski w piekarniku i zamieszałam jajecznicę. - Kawy?
- Sikać najpierw. Kawa potem.
Skończyłam robić śniadanie, zastawiłam stół, wyrzuciłam kota na podwórze, żeby nie marudził potem o spacer i usiadłam z kawą w ręku. Maciek wrócił po kilku minutach.
- Ręce myte?
- Tak jest Genarale!
- Jeść śniadanie i pić kawę proszę. - rozkazałam i zagłębiłam się w komponowanie kilku zdań na temat audycji. Maciek siedział z kawą i słuchał wiadomości. Potem zaczął udawać, że umie czytać i wcisnął nos w jakąś książkę.
- O czym ty tak rozmyślasz? - nie wytrzymał w końcu mojego milczenia.
- Co o tym myślisz: "Jesteś przekonany, że wysłuchałeś już wszystkie melodie we wszechświecie? Wierzysz, że o muzyce i muzykach wiesz wszystko? Chyba czas żebyśmy wyprowadzili Cię z błędu."? - zamilkłam z wyczekującą miną.
- Jestem za. - skinął głową na potwierdzenia swoich słów.
- To powie Michał. A teraz nasza kwestia: "Chcemy puszczać dobrą muzykę rockową - starą i nową, klasyczną i eksperymentalną, polską i zagraniczną, szybką i wolną, spokojną i buntowniczą. Każdą, której istnienie jest uzasadnione artystycznie!".
- Ej, to zdanie jest dobre! Długo nad tym myślałaś?
- Miliardy lat i wszystkie swoje poprzednie sto czterdzieści dwa wcielenia spędziłam nad dopracowaniem każdej literki tego zdania. - wylałam z siebie jad - a teraz cicho, bo kontynuuję...i na koniec Michał zapowie Ciebie i Mnie w nowej audycji w soboty po południu.
- Powiem to dziś Jego Wysokości.
- Świetnie
- A teraz się zbieraj, bo nas wieczór zastanie...
Wstałam, choć niechętnie, poszłam do łazienki i już po 25 minutach wyszłam umalowana, umyta i uczesana. Poszłam do garderoby i wybrałam sprezentowany mi sweter, legginsy ze skórzanym lampasem i buty na koturnie. Jak już biorę coś czemu bliżej do rajstop niż spodni to z płaskim obcasem się nie będę wygłupiać. Jestem niska i jak założę coś bez obcasów czy koturnów to będę wyglądać głupio.
Wyszliśmy za pięć dziesiąta. Przed drzwi komisariatu zajechałam dwadzieścia minut przed czasem. Weszłam do holu i zobaczyłam na miejscu dyżurnego przerażonego Wacka. Zauważył moje wejście, wykręcił numer, powiedział coś do słuchawki i podszedł do mnie.
- Widziałem czarownicę - powiedział
- Sylwia już przyszła?
- Ty ją znasz?!? - miał ton jakbym zadeklarowała konszachty z diabłem.
- Już kilka lat. Ona jest bardzo miłą i ciepłą osobą. Ale styl ma dość egzotyczny. - taka prawda - Poznam Cię z Nią!
- A ona nikogo nie ma? - oczy mu się zaświeciły, a ja szybko zrozumiałam czemu zrobiła na Nim takie piorunujące wrażenie.
- Nie ma.
- Chętnie poznam, w takim razie - uśmiechnął się Wacek.
Zauważyłam Mikołaja, który machał do mnie żebym wchodziła.
- Do której tu dziś jesteś? - zapytałam na odchodne.
- Do ósmej.
- Wpadniemy! - puściłam do niego oko zostawiając z miną zwycięzcy milionerów.
Podeszłam do Mikołaja, przywitałam się jak mnie mamusia w dzieciństwie uczyła i poszłam z nim do gabinetu. Syla już tam była, rozsiadła się na wielkim fotelu i grzebała Mikiemu w komputerze.
- Cześć Piękna - przywitała mnie - przeglądam zdjęcia fajnych facetów w necie, bo ten na bramce mi kogoś przypominał.
- A wiesz, że fakt - podeszłam do kompa i położyłam rękę na jej ramieniu - WIEM! Twojego pierwszego męża!
- To ilu ty ich miałaś, tych mężów? - wtrącił się Pan Władza 
- Ani jednego - uśmiechnęła się do Niego.
- To skąd ten szalony pomysł? - poczułam się jakby ktoś tu kogoś przesłuchiwał.
- Spytaj Wacka! Byył Sylwią zachwycony - spojrzałam w kierunku komputera - No nie mów mi?!? Ty też.
- Nom. - pokiwała głową - Mogę do Niego na chwilę pójść.
- Ale... - Mikołaj próbował protestować.
- Nie ma jeszcze jedenastej, leć! - odparłam.
Sylwia wybiegła.
- Wyskoczyła jak gazela.- spojrzał za nią Pan Podkomisarz przypominając mi tym samym dowcip o nogach jak sarenka. Zaśmiałam się w duchu.
- Nalejesz mi kawy? - zapytałam, żeby znaleźć mu jakieś zajęcie.
- Sama sobie nie możesz nalać?
- Dżentelmen, nie ma co.
- Pójdę po cukier, o ile Hrabina pozwoli - ukłonił mi się.
- Tylko na jednej nodze, parobku - pomachałam za nim pogardliwie dłonią niczym zmęczona możnowładczyni.
Po chwili wrócił dzierżąc w ręku cukiernicę oraz ciągnąc za sobą Sylę. Miała zamiast oczu dwie pięciozłotówki, uśmiech na twarzy i małą karteczkę w ręku.
- Zabierz ją - przekazał mi ją - Ona nam oficera dyżurnego demoralizuje.
- I vice versa - wyszeptała zadowolona Sylwia.
- Masz te akta? - zapytałam, bo doszłam do wniosku, że im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy.
- Tam - pokazał palcem Miki
- Daj jej coś do pisania. Zdjęcia ofiary, która przeżyła i niech pisze. - rozkazałam.
- Już przynoszę.
- Ty - zwróciłam się do Sylwii - siadaj tam, będziesz ciężko pracować. Chcesz kawy?
- Poproszę - odparła.
Miki wyszedł na chwilę, a ja w tym czasie nalałam jej kawy, opowiedziałam skąd go znam i dowiedziałam się że Wacek zaprosił ją dzisiaj na spacer po pracy. Mam cudowną moc łączenia w pary.
- Wróciłem, możecie już mnie nie obgadywać - oznajmił wchodząc nasz kolega przedstawiciel władz.- Masz kartki i coś do pisania, teczka leży po twojej prawej stronie. Poznasz, sygnatura napisana jest czerwonym markerem. Jest tam tylko jedna taka.
- Uhum, uhum....poradzę sobie. A ta pierwsza ofiara? Od razu bym sobie dokładnie wiedzę uporządkowała. - pokiwała głową
- Na tej samej stercie, sygnatura będzie miała ten sam numer z różnicą końcówki. Dla pierwszej ofiary jest łamane na zero siedem.
- Okey, zajmij się Regie. Ja potrzebuję teraz ze dwie godziny spokoju. Minimum. Więc proszę do mnie nie mówić i zapewnić mi stałą podaż płynów.
- Jak? - zapytał nieco oniemiały Mikołaj
- Postaw mi tu litrowy dzbanek z mrożoną herbatą i szklankę.
- Już kogoś proszę - złapał za słuchawkę i po kilku minutach w drzwiach stał Wacek z butelką zimnej herbaty i szklanką, a jakże, w serduszka.
Sylwia uśmiechnęła się, grzecznie podziękowała dodając że to jej ulubiony smak. Nacisk na słowo ulubiony podchodził pod pornografię, jak na moje ucho. Młodszy policjant wyszedł i zostaliśmy we trójkę.
Wzięłam się do odkopywania faktów starej sprawy. Wiele te wszystkie raporty były podejrzane. Jakby ktoś od samego początku chciał ukręcić sprawie łeb. Wszystkie testy przeprowadzone bardzo późno. I ten nieszczęsny chłopak o którym były, raptem, wzmianki.
- Mikołaj - zwróciłam się do policjanta - Masz jakiś zeszyt? Bo warto, to co myślę, zapisywać.
- Masz - wyciągnął z biurka brulion w gwiazdki
- A masz drugi taki? - zapytałam myśląc o zemście na Michale
- Po co ci dwa.
- Bo mi się podoba.
- A to masz. - podał mi drugi identyczny.
Wzięłam w dłoń długopis i zaczęłam pisać najładniej ja umiem. Strony podpisałam sobie: zbrodnia, ofiara, chłopak, rodzice, fakty, przypuszczenia. Na każdy dział zostawiłam sobie kilka kartek, bo "nigdy nie wiadomo".
Rozpoczęłam wyławianie informacji. Z informacją pisaną jest jak z książką. Zanim dasz ją komukolwiek do przeczytania i tak poprawiasz błędy tysiąc razy, wydawnictwo i tak ma poprawki, a ty i tak nawet z wersji finalnej nie jesteś w stu procentach zadowolona. Irracjonalna chęć policjantów do porządkowania i pisania po śledztwie wiele utrudnia. Chaotyczne notatki skrywać potrafią czasem więcej wiedzy niż uporządkowane sprawozdanie.
- Masz swoje notatki z tego dochodzenia? - zwróciłam się do detektywa.
- Mam, a po co Ci.
- Chcę poznać Twoje myśli i poglądy z tamtego czasu.
- Poszukam, ale to potrwać może, bo mam bałagan w aktach.
- To ja i tak na razie pracuję nad czym innym, ale pamiętaj o tym.
- Zostawiam Was, bo tu tego na pewno nie odnajdę. Pracujcie.- zabrał z biurka kilka kluczy i wyszedł.
Ślęczałam nad tymi wypocinami, ekspertyzami oraz sprawozdaniami i wyłowiłam tyle, że dziewczyna prawdopodobnie została zmuszona do spożycia trucizny lub spożyła ją nieświadomie. Aż doszłam do spisu świadków. Mało nie spadłam z krzesła. Ostatnią osobą, która zgodnie z ustaleniami z nią rozmawiała była właścicielka galerii malarstwa współczesnego. Wstałam i podeszłam do aktualnego pliku akt, sprawdziłam nazwisko - zgadzało się. Poczułam, ze robi mi się gorąco. Pierwsza ofiara - ta młoda dziewczyna. Jak się nazywała....zajrzałam Syli przez ramię. Paciorkiewicz. Jest i w moim spisie, ale imię się nie zgadza. Zaraz a matka? Znów zawisłam nad wróżką jak czarne chmury. Byłam pewna, że już robię się pąsowa na twarzy. Matka pierwszej ofiary! Zapisałam sobie. Młody chłopak! I tutaj - konsternacja. Nie ma go w spisie świadków. Zapisałam sobie. Czwarta ofiara, czwarta ofiara.... Czemu ja nic nie wiem o czwartej ofierze. Złapała świeżą teczkę z biurka Mikiego. Presto! Trafiony-zatopiony. Jerzy....mam Jerzego. Nazwisko też się zgadza. Zaraz przebrnę przez zeznania. Zanotowałam. Przebiegłam oczami po liście świadków: 17 osób. Czemu nie 18? Mózgu pracuj.
- Mam te swoje notatki. - Mikołaj właśnie wszedł do pomieszczenia - Co ci jest?!?
Właśnie z czerwonej cegły zmieniłam kolor na kredowo-śnieżny. Za dużo informacji! Jak ja mam mu to powiedzieć?!?! Ale jak on to sam? A może komuś zapłacił? Chyba, że też nic nie wiedział. Niemożliwe. Zerknęłam na Sylwię, która jakby rażona piorunem wstała, odwróciła się i spojrzała na mnie.
- Nigdy w to nie uwierzę! Nie odkopywał by tego - powiedziała - Przecież nie jest idiotą.
- Skąd u Ciebie taka pewność?!?!
- Inaczej by go sprzątnął. Bycie policjantem jest jak plucie pod wiatr i dobrze o tym wiesz - wróciła do swojego profilowania.
Spojrzałam na Mikołaja. Fakt.
- O czym wy mówicie? - zapytał
Odzyskiwałam swój normalny kolor
- O Tobie. Jako jedyny miałeś dostęp do tych wszystkich zeznań i informacji. Sprawie ewidentnie ukręcono łeb! Co mam myśleć?
Miał minę jakby ktoś dał mu w twarz.
- Moje notatki - podał mi teczkę.
- Przepraszam - pierwszy raz w życiu czułam się tak podle, ale nadal coś mi mówiło że dużo racji jest w moim przeświadczeniu o winie kogoś z komendy. Ktoś musiał maczać w tym palce.
- Coś ustaliłaś? - zapytał jakby ostatni kwadrans nigdy nie zaistniał
- Tak. Porównałam nazwiska osób w tej sprawie z nazwiskami osób z tymi od skrzypaczki. Osoby starsze były świadkami, pierwsza ofiara natomiast jest córką jednego ze świadków.
- A chłopak?
- Wśród świadków go nie ma. Pamiętasz może jak nazywał się partner tej skrzypaczki.
- Masz to w notatkach. Jako zaginiony nie wszedł do akt śledztwa, bo po co miałem śmiecić dodatkowymi pierdołami.
Otworzyłam teczkę i podniosłam jedną z kartek. Powąchałam. Lubię zapach takiego starego papieru i farby drukarskiej. Przenosi w przeszłość. Doznałam szoku, bo poczułam lawendę.
- Macie mole w szafach? - spytałam.
- Oryginalne masz dzisiaj pomysły - skrzywił się Pan Władza.
- To czemu ten papier pachnie jak środki uśmiercające ten typ robactwa? - skusiłam go swoim pytaniem, bo podszedł i powąchał.
- Nic nie czuję.
- Zapach jest ledwo wyczuwalny.  I bardzo interesujący - zapisałam sobie ten fakt w zeszycie i rozpoczęłam poszukiwanie nazwiska partnera skrzypaczki.
Przejrzałam papiery sześciokrotnie i nie znalazłam nic. Ani słowa o żadnych chłopakach. Były drzewa genealogiczne rodziny, zapiski na temat rodziców, kartki ze wstępnych ustaleń, a nawet jedna kartka z nutami należąca do ofiary.
- Nie ma - ogłosiłam podnosząc głowę znad  stosu celulozy.
- Musi być. - Miki podszedł do mnie z kubkiem kawy i kanapką w ręku. Widziałam, że to dzieło Magdy. Meg zaczynała od pracy w barze kanapkowym. Była mistrzem w przyrządzaniu tego typu smakołyków. Sama wypiekała bułki, szykowała sosy, układałam i kroiła warzywa, dobierała gatunki sera i mięso lub ryby. Jej sos marinara był tak cudowny, że można było go jeść łyżkami. Uwielbiałam jak robiła mi swoje kanapki na ciepło z grillowanym kurczakiem albo jej wersja falafela z sosem bałkańskim i warzywami. Poczułam że zaczynam się ślinić, więc przestałam myśleć o jedzeniu.
- Sam popatrz! NIE MA!
- Pokaż! - wyrwał mi teczkę, usiadł na krześle przy biurku obok i zaczął przeglądać.
- I co?
- Nie masz tam nic więcej? - wszedł między mnie a biurko unosząc każdą karteczkę jaka na nim leżała.
- Oddałam Ci wszystko!
- Jestem przekonany... - zamilkł i pobladł. Wstał, przeżuł, odłożył kanapkę na talerz i napił się kawy.- Wychodzi na to, że masz rację?
- Ja? - spytałam
- Tak. Niestety tak.
- A czemu?
- To nie ja maczałem w tym palce, ale ktoś z wewnątrz. Nie wiem kto, ale jeśli myśli że mu to ujdzie to się myli. Ja może nie jestem wyjątkowo bystry, ale jestem wyjątkowo dociekliwy.
- Skończyłam profil chłopaka - odwróciła się do nas Syla - czy wobec rewelacji związanych z mordercą pracującym dla policji mam przedstawiać wyniki mojej pracy czy wolicie trwać w milczącym przerażeniu nad ludzką niegodziwością?
- Czytaj - zachęciłam ją do deklamacji zebranych uwag, bo ona nie miała w zwyczaju mówić. Ona deklamowała albo wygłaszała.
"Och! Ach! Wielka, cudowna istoto...oświeć nasze płoche rozumki"