piątek, 28 września 2012

Oczko

Jego Wysokość reprezentant władzy zawiózł mnie do radia, gdzie miałam spotkać się z Michałem. Nie wiem po co, ale Anka mi kazała. Dostałam od niej SMS. A to było już niesamowite, bo ona nie pisywała SMSów. Dzwoniła lub dobijała się na twitterze, ale SMS był jak Papieska pielgrzymka!  
- Widzimy się jutro - pogroził mi palcem
- Trudno - odparłam z nieskrywaną radością.
Mikołaj zrezygnowany pomachał mi ręką, wsiadł do radiowozu i odjechał. Nawiedziła mnie myśl, że jestem straszliwie złośliwym człowiekiem skoro tak odpowiadam tak sympatycznemu osobnikowi. Odpędziłam ten irracjonalny pomysł. W końcu jestem wspaniała, mądrą, piękna i skromność to moja główna zaleta. Pokiwałam w duchu, z politowaniem głową nad własnym bredzeniem. Wróciłam do żywych i yciągnęłam telefon komórkowy. W obawie przed rachunkiem zadzwoniłam do Michała. 
- Co tam, jak tam, gdzie tam? - zapytał głos w słuchawce.
- Ja na dole, czekam, zimno mi. - zawsze byłam nieco lakoniczna. Jakby się dało to mówiłabym tylko zero i jeden. System binarny w relacjach międzyludzkich, moim zdaniem, wiele by ułatwił.
- Jadę po Ciebie – odparł Głos i usłyszałam sygnał zajętości w słuchawce. 
Kocham jak Michał się tak, bez pożegnania, rozłącza. A chciałam się zapytać czy jedzie na swoim tęczowym jednorożcu. Patatajaj szybciej bo mi zimno i pragnę wlać sobie w otwór gębowy nieco gorącej kawy - pomyślałam. Drzwi windy rozsunęły się, wyskoczył z nich mój przyjaciel. Pomachał do portiera, usłyszałam zaproszenie ze strony pana za kontuarem i ruszyłam śmiało w głąb budynku. Wsiadłam do windy i jechałam bez słowa aż do siedziby radia. Przeszliśmy w milczeniu przez wszystkie dostępne na piętrze szklane drzwi.
- Do szefa - pokazał palcem koniec korytarza Michał - ja do studia - dodał i skręcił w prawo.
"Moja być mężczyzna, moja nie używać form osobowych".
Dotarłam do drzwi z pozłacanym napisem "Redaktor Naczelny", zastukałam, usłyszałam gromkie: "Zapraszam" i wkroczyłam do biura.
- Szef wzywał, bo mi małe wróbelki wyćwierkały, że mam przyjść.
- Michał mi wróbelka nie przypomina - uśmiechnął się naczelny - a już na pewno nie małego. Prędzej orła albo może….sępa.
- Chyba głuptaka – nie wytrzymałam.
Nigdy nie zrozumiem czemu ludzi tak bawią moje durne komentarze, w tym głuptaku NAPRAWDĘ nie było nic śmiesznego. 
- Wiesz jak mnie rozbawić, Regie.
- Wcale nie! Ja mówię co mi ślina na język przyniesie.
- Niech będzie, ze Ci wierzę! A teraz powiedz ty mnie, słodka, jaką ty chcesz muzykę puszczać.
Słodka? Litości...czy on mnie kiedyś potajemnie polizał czy jak? Zawsze jak ktoś mnie do kulinariów porównuje to mam ochotę go zapytać jak bardzo jest to związane z konwenansami, a jak bardzo z Jego łamane na Jej fantazjami. Takie teksty sprawiają, że czuję się, co najmniej, dziwnie.
- Dobrą.
- Dobij mnie. A bardziej precyzyjnie?
- Bardzo dobrą?
- Regina nie rób ze mnie idioty.
"Wcale nie robię. Szef sam doskonale sobie radzi"
- Szefie, bo to jest pytanie z kategorii "Czy jak stanę na szynach i złapię się drutów to pojadę jak tramwaj?"
- Że co? - zatkało go - Nie rozumiem. A jak profesjonalnie ta kategoria się nazywa?
- Głupie pytania. 
- Moim zdaniem to pytanie, wcale, nie było głupie - skrzywił się. – Z naciekiem na „wcale”.
- A moim jest. Co mam powiedzieć: wymienić wszystkie zespoły, które mi do głowy przyjdą. Stacja ma target rockowy, tak? To co mam powiedzieć: Britney?!?! Chcę puszczać dobrą muzykę rockową - starą i nową, klasyczną i eksperymentalną, polską i zagraniczną, szybką i wolną, spokojną i buntowniczą. Każdą, której istnienie jest uzasadnione artystycznie!
- Nagraj to, to było świetne! Genialne!
- Co było takie świetne? – zapytałam, bo ostatnio dość często słyszę opinie związane z moją wątpliwą genialnością
- To o tej muzyce. To było fantastyczne. Bardzo mi się podobało!
„Świetne, Genialne, Fantastyczne, Bardzo Dobrze! Stawiam Ci trzy z minusem.”
- No chyba razem z Maćkiem, skoro mamy poprowadzić to we dwoje.
- Kreatywna! Cudownie! - Zmyślam za pieniądze, muszę być kreatywna.
- Doskonale. Zrobicie to jutro! – naczelny użył już sześciu zwrotów pochwalnych, a nie powiedział w sumie nic konkretnego. Polski język jest cudowny: jak tu się nagadać nie mówiąc, w zasadzie, nic istotnego.
- Pojutrze? Bo jutro jestem na komendzie umówiona.
- A co przeskrobałaś?
„Zabiłam czterdzieści osób piłą mechaniczną. Teraz Twoja kolej. Muahahaha…”
- Zostałam ekspertem policyjnym.
- Ekspertem do spraw jakich? – zatykanie naczelnego stanie się chyba moją specjalnością.  
Minę miał jakby mu oświadczyła, że jutro wyjeżdżam na wieś gdzie otworzę fermę kurzą i będę żyć ze sprzedaży ekologicznych jajek. Niby nic zdrożnego czy głupiego, ale nieco to byłoby irracjonalne w mojej obecnej sytuacji.
- Też się dziwię, ale jak się okazało mam syndrom jamnika. - Szef patrzył jeszcze bardziej zadziwiony, a brwi zaczynały mu uciekać znad oczu ku górze. Miałam wrażenie, że zaraz wjadą mu na ciemię, a potem na potylicę. Zatrzymały się jednak na linii włosów. To Dobrze. Bardzo dziwnie by bez brwi wyglądał. Jak Marilyn Manson - Znaczy się umiem węszyć i wpadłam na trop.
- Pani detektyw. Jak ci pozwolą to potem nam w radio o tym opowiesz!
- Tak jest kapitanie!
- A teraz bierz to – podał mi ekwipunek niezbędny każdemu pracownikowi - i idź szukaj swojego biurka. Michał mi obiecał, że je odpicuje i nas sto procent poznasz, że to to Twoje miejsce. Śmigaj!
- Bziuuuum - wydałam z siebie ten dziwny dźwięk i wyszłam z pokoju Jego Magnificencji Naczelnego.
Weszłam do wielkiej przestrzeni biurowej i zobaczyłam w samym rogu małe, białe biurko z naklejkami w kształcie odcisków ust na każdej z szuflad. Na blacie leżał mój laptop z naklejoną różową karteczką. Napis na papierze głosił: "Maciek mi go dał, fajne masz na Nim filmiki ;P". MICHAŁ! Wszystkie dodatki na moim biurku były różowe:  tablica korkowa - obita różowym atłasem, różowy fotel, kubek na kawę - różowy, długopisy we wszystkich odcieniach różu: od majtkowego po wściekłą magentę, podstawki, karteczki, zakreślacze....WSZYSTKO. Tylko biurko było białe. W każdym możliwym miejscu umieszczony był wzór ust albo elementy związane z Salvadorem Dali. Ładnie, ale to oznaczało, jednak, wojnę! Muszę wejść na e-bay i poszukać rzeczy w gwiazdkami! Naczelnego będę musiała wtajemniczyć? E...tam „musiała” od razu. Michał - za tydzień będziesz miał więcej gwiazdek wokół siebie niż jest konstelacji we wszechświecie.
Challenge accepted!

czwartek, 27 września 2012

Dwa Zero

Po chwili oczekiwania na reakcje drzwi otworzyła nam drobna blondynka ubrana na czarno. Zaprosiła do środka i pokazała drogę na piętro. Mikołaj dziwił się coraz bardziej. Duże jasne pomieszczenia, żadnych kociołków z wywarami czy kolekcji ludzkich głów. Weszliśmy po schodach.
- Sylwia, wyłaź - wrzasnęłam.
- Regie! - z pokoju wybiegła konkretnych rozmiarów kobieta. Miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, burzę rudo-blond loków i niesamowicie zielone oczy. Oczy i włosy były dziełem natury, choć na pierwszy rzut oka nie wyglądały. Ubrana była w skórzane, obcisłe spodnie do których założyła długi sweter z epoletami nabitymi ćwiekami. Miała podwinięte rękawy, więc łatwo było można dostrzec jej ekscentryczne tatuaże związane z kabałą, voodoo czy innego rodzaju praktykami mistycznymi. W uszach miała wielkie, złote kolczyki. Wyglądała jak połączenie cyganki z Aniołem Piekieł. Spojrzałam kątem oka na Mikiego, aż otworzyły mu się usta ze zdziwienia. Rozłożyłam ręce i wpadłyśmy sobie w objęcia. 
- Nie widziałam Cię ze dwa miesiące! Niech no Ci się przyjrzę - cofnęła się o kilka kroków - Widzę, że Maciek robi swoje, bo piękniejesz!
- Przestań, bo się czerwienię. Ty wyglądasz też świetnie. Kocham absolutnie Twój sweter!
- Wiedziałam, że Ci się spodoba! Przywiozłam z Londynu jeden specjalnie dla Ciebie.
- Kocham Cię. ALE. Poznaj Mikołaja - wskazałam dłonią na Pana Władzę, który wyciągnął do niej rękę.
- Mikołaj? TEN MIKOŁAJ? - Sylwia nigdy nie należała do tych subtelnych - Faktycznie cudny.
- Miło mi. Czy Madzia wszystkim o mnie już opowiadała?
- Madzia? - zapiszczałyśmy chórkiem i zaczęłyśmy chichotać jak nastolatki. 
Miki spłynął pąsowym rumieńcem, uśmiechnął się i wykonał bardzo ciekawy ruch głową. Miał, jak mniemam, znaczyć "no co?", ale był bardziej zbliżony do "dostanę ataku epilepsji". Mężczyzna ciężko westchnął i zwrócił się do Sylwii:
- Potrzebujemy Twojej pomocy.
- Tyle wiem - odparła - zaczniemy od herbaty tureckiej, bo to świetnie wprawia w nastrój...nawet już zaparzyłam. Wchodźcie!
Przekroczyliśmy próg pokoju. Ciemne zasłony wiszące w oknach były odsłonięte, na stole nie stała szklana kula, za to leżał piękny, ręcznie zdobiony obrus. Usiedliśmy. Syla nalała herbaty do filiżanek, zabrała od Mikiego dokumenty i zaczęła przeglądać.
- Bogactwo ezoterycznej ornamentyki mnie poraża.- zaczęła swój wywód - każdy tatuaż ma znaczenie. Tu nie ma miejsca na przypadek. Nawet rozmieszczenie jest przemyślane. Do bólu, moim zdaniem. Widzę symbole astrologiczne, domino, liczby, nawet I-Ching jest. Zwróciliście uwagę, że wnętrze dłoni jest wytatuowane?
- Tak, zaznaczone są linie papilarne. - odparł policjant.
- Błąd Panie Władzo - spojrzała na niego Sylwia - one są stworzone na nowo. Ewidentnie jest skrócona linia życia, wydłużona linia serca....hmmm....musiałabym nad tym posiedzieć. Ale widzę to tylko u tej młodej blondynki. Kochany. On Wam opisuje obiekt swojego zainteresowania. Z tego co na niej wytatuował można stworzyć nową osobę. Potrzeba by mi było kilka godzin, ale mogłabym stworzyć obraz tej osoby. Może nie wygląd, ale cechy osobowości na pewno. Mogłabym ustalić ile żyła i jak zmarła.
- Skąd wiesz, że nie żyje? - zdębiał Miki
- Widzę, kochany, widzę. Może nie wszystko co mówię moim klientom jest prawdą, ale na symbolice się znam.
- Zaczynajmy więc!
- Nie będę Wam tłumaczyć skąd biorę informacje bo jak zacznę to nie skończymy do jutra. Macie coś do notowania?
Mieliśmy.
- Uwaga - spojrzała na mnie Sylwia - zaczynamy - kobieta była młodą blondynką, wiek około dwudziestu pięciu lat, plus/minus pięć. Zmarła nagle. Wygląda to na wypadek...chociaż widzę jakieś mroczne wpływy. Sprawa kryminalna. Tak. Tam były podejrzenia o udział osób trzecich. Miała w dzieciństwie problemy zdrowotne. Jakaś ciężka choroba między piątym a ósmym rokiem życia. O...ładnie...wbrew waszym ustaleniom posiadała rodzinę. No może nie tyle rodzinę co kogoś bliskiego. Jej rodzice zmarli wcześnie, wnioskuję że wychowała się w rodzinie zastępczej, bo dom dziecka zostawiłby na liniach traumę.
Była bardzo kochliwa, miała wielu partnerów i wiele związanych z tym problemów. Była bardzo zdolną osobą. Zdaje mi się, że...tak, na pewno, uzdolniona artystycznie. Ale była bardzo nieszczęśliwa. Bezdzietna. Nigdy nie wyszła za mąż. Widzę też nagłe bogactwo. Zazdrość innych. I to chyba tyle. Pozostałe linie to linie ofiary, a rozumiem że te się nie liczą.
- Pamiętacie głośną sprawę tej skrzypaczki. To ze trzy lata temu było! Ona zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Żadnego tropu, ledwo widoczne ślady udziału osób trzecich. Wyglądało jakby sama się otruła. Miała 27 lat, była śliczną blondynką. Wychowała się w rodzinie zastępczej. Jej rodzice zmarli w katastrofie lotniczej kiedy wracali z jakiegoś koncertu. Przygarnęła ją ich gosposia, sama nie mogła mieć dzieci, a tę małą znała. Dziecko było zdolne, a rodzice zostawili spory spadek. Miała chłopaka, ale tamten zaginął gdzieś na wyjeździe w jakieś egzotyczne miejsce. Zajmował się kręceniem programów podróżniczych. Trzy dni później znaleźliśmy ją otrutą. Sprawa przeszła do archiwum jako nierozwiązana. Jak mam gorszy dzień to o niej myślę. To było moje pierwsze, samodzielne dochodzenie po awansie. I od razu porażka - byłam zadziwiona szczerością Mikołaja.
- A ta druga ofiara?
- Drugą ofiarę potraktowałabym jako wróżbę. - Sylwia zerkała na zdjęcia pogryzając ciasteczka - I moim zdaniem ten chłopak, trzecia ofiara,  przeżył z jakiegoś powodu.
- Myślisz, że to on jest symbolem tego mściciela po latach - wtrąciłam swoje trzy grosze.
- Nie wykluczam, a nawet przypuszczam że tak. Chciałabym go zobaczyć na żywo. Czy byłoby to możliwe? - zwróciła się do mojego partnera - Na żywo to jednak co innego.
- Postaram się, wydaje mi się że nie będzie większego problemu, ale wolę nic nie obiecywać. - odparł
- Czwarta ofiara to kolejny znak. Wydaje mi się, że on daje znać o czym będzie teraz mówił. Tak jak w tej wróżbie. Kompletujemy kilka kart i analizujemy je najpierw osobno a potem jako całość. Osobiście uważam, że zbrodniarz jest na Twoim – pokazała na mnie – stopniu wtajemniczenia. Wie dużo, ale nie zajmuje się tym profesjonalnie, więc może pewne rzeczy inaczej interpretować niż wprawiony wróżbita. Może też pewne rzeczy mylić lub nieco modyfikować.
- Tylko czemu morduje niewinnych ludzi? – spytał Miki
- A skąd ty wiesz, że takich niewinnych? – zwróciła mu uwagę Syla – Każdy ma coś na sumieniu. Może nikt ich nie złapał za rękę, ale ten morderca nie jest psychopatą. On żąda sprawiedliwości. A skoro wy nie byliście jej w stanie wyegzekwować to postanowił wziąć los we własne ręce.
- Ale nic na nich nie mamy – starał się odepchnąć jej argumenty podkomisarz.
- Mój ty śliczny jak z obrazka – nie poddawała się wróżka – to, że wy czegoś nie umiecie dowieść nie znaczy że to nie istnieje. Czas zdać sobie sprawę, że prawda może leżeć głębiej niż się Wam wydaje i póki nie dotrzecie do żywej, zamieszanej w to osoby to nic się nie dowiecie.
- Mamy jednego żywego – zwróciłam im uwagę – A ten odratowany?
- Fakt – przytaknęli równo
- Poza tym – moje myśli pędziły dalej – rozkład liczy osiemnaście kart z trzydziestu dwóch. To też musi coś znaczyć. Cztery sztuki z głowy. Wbrew moim wcześniejszym wyliczeniom jeszcze czternaście sztuk do zabicia zostaje. Nie osiem.
- Ja tam bardziej z ciekawości Wam pomogę – westchnęła moja znajoma – Bo widzę w działaniu tego człowieka wiele racji.
- Wierzysz w samosądy? – żachnął się mój kompan
- Nie tyle w samosądy co w dziejową sprawiedliwość. Zwierzęta załatwiają takie sprawy między sobą i ich zbiorowości funkcjonują lepiej niż nasze
- Nie jesteśmy zwierzętami! – Mikołaj był oburzony
- Jesteśmy! – wtrąciłam – to tylko przerost przysadki mózgowej, która nam naciska tu i ówdzie powoduje, że postrzegamy świat w sposób abstrakcyjny.
- W 50% procentach twoje DNA jest takie samo jak banana – postanowiła rozładować atmosferę Sylwia.
- Męskie w 51% - zażartował Miki – Koniec tych dysput, bo czy tak czy tak to chciałbym jednak obie sprawy rozwiązać. Jak najszybciej i przy jak najmniejszym udziale prasy. A im więcej trupów tym więcej dziennikarzy, Określenie sępy świetnie do nich pasuje. Uderzę dziś do Piotrusia z tą teorią i poproszę o stworzenie zespołu specjalnego. Zobaczymy co z tego wyjdzie. I tym razem – wskazał na wróżbitkę – zapłacimy Ci za Twoje usługi.
- Nie stać Was. – oświadczyła z uśmiechem. – Ale jakąś groszową rekompensatą na dojazdy nie pogardzę, bo mnie za darmo wozić i karmić nigdzie nie chcą.
- Stoi. Widzimy się jutro? – spojrzał na nią.
- Będę o jedenastej. – odparła.
Wstaliśmy, spakowaliśmy papiery do nieśmiertelnego nesesera, uściskaliśmy się serdecznie, dostałam mój obiecany sweter i wyszliśmy. I-Ching odprowadził nas do furtki. Zanim zdążyliśmy opuścić posesję przeszukałam kieszenie spodni i wyciągnęłam trzy małe, brązowe kocie smakołyk. Położyłam je przed kotem. Spojrzał na mnie, na nie, powąchał i zjadł. Mruknął zadowolony, uniósł ogon, wskoczył na murek i zasnął zwinąwszy się w kulkę. Wyglądał na zadowolonego.
Wsiedliśmy do auta i po kilku dziwnych ruchach mojego towarzysza związanych z upchnięciem teczki pod siedzenie, ruszyliśmy.
- Ona naprawdę tak dużo bierze – zapytał mnie Mikołaj podczas jazdy
- 250 złotych za godzinę w tygodniu i 300 w weekendy.
- Sporo.
- Jak na jej możliwości to jak darmo
- To ilu ona ma klientów dziennie?
- Pięciu lub sześciu. Średnio.
- To jakim cudem starcza jej na sekretarkę?
- Przelicz to sobie 250 razy pięciu klientów dziennie to daje 1250 złotych. Pomnóż to przez około dwadzieścia pięć dni w miesiącu i dostaniesz 31 500. Minus podatki, ubezpieczenia i tym podobne to i tak ze 20 000 dla niej spokojnie zostanie. Nie ma co narzekać! Stać policję na takiego eksperta?
- No chyba raczej nie.
- Też tak myślę. A do tego ona jeździ na sympozja różne, wydała kilka książek, udziela się w pismach branżowych i pisze horoskopy.
- To ciężko pracuje. A mnie wydawała się taka zrelaksowana.
- To nie jest bar kanapkowy, tutaj obcuje się z klientem bardziej. Ona musi być spokojna, bo inaczej by oszalała. Nigdy nie widziałam jej zdenerwowanej. A znam ją kilka lat.
- Nadal uważam, że masz dziwnych znajomych.
- Winna – podniosłam ręce do góry i się uśmiechnęłam.


środa, 26 września 2012

19

Weszłam za piętnaście jedenasta na komendę i spojrzałam na biurko dyżurnego. Wacek.
- Cześć Wacek - powiedziałam takim tonem jakbym znała go ze dwadzieścia lat.
- A witam! - uśmiechnął się szeroko - kogo dzisiaj mam skuć?
Wacek luźny chłopak, jak widać, był. Odpowiadało mi to.
- To jest jakaś konkretna propozycja czy tylko mnie tak kokietujesz - odparłam.
- Ach ten cięty język pisarza, co? - zaczął się śmiać - już wzywam Mikołaja. - podniósł słuchawkę i wezwał Mikiego
- Dzięki!
- Jeszcze chwila i rozkochasz w sobie pół posterunku, chłopaki wczoraj gadali o tej akcji do północy. - zaczepił mnie na odchodne
- To nie we mnie tylko w moim narzeczonym, chyba, powinni się kochać.
- O przewrotny losie! - zadziwił mnie Wacuś swoim bogactwem leksykalnym - Wolą Ciebie.
Uśmiechnęłam się, pokiwałam głową i poszłam w stronę kraty w której stał machający do mnie pan Podkomisarz.
- Mam dla Ciebie tę skarbnicę wiedzy wszelakiej - oświadczył, kiedy byłam odpowiednio blisko aby nie drzeć do mnie gęby - przejrzałem to-to. Ty to kiedyś widziałaś?
- Widziałam - przecież mu się nie przyznam, że sama dysponuję jednym egzemplarzem. Mój był ostro sfatygowany, więc wolałam się nim nie chwalić - A czemu się tak dopytujesz?
- A czarnego kota i magiczną kulę chcesz?
- Nie zamierzam Ci wróżyć. Zresztą, i tak pewnie okrągłego stolika i czerwonego obrusu nie dostanę, więc sam rozumiesz.
Miki zdębiał i patrzył na mnie jakbym mu oświadczyła, że zaraz mi skrzydła z tyłka wyrosną i na nich odlecę na  drugi koniec tęczy szukać garnca złota.
- Ty umiesz wróżyć? - wydukał
- I zawsze się sprawdza. - dodałam.
- Powinnaś mieszkać w zamku jakimś i nosić długi, czarny płaszcz.
- I umieć przemieniać się w nietoperza - skomentowałam - pamiętaj o nietoperzu.
Mojemu rozmówcy zupełnie ręce opadły. Zrezygnował z dyskusji ze mną, otworzył drzwi do swojego gabinetu i zaprosił mnie gestem do środka. Całe pomieszczenie pachniało kawą i wanilią. Na stole stał dzbanek pełen zacnego, czarnego trunku, karton mleka, cukiernica i butelka z syropem waniliowym. Obok, na różowej paterze leżał stos ciasteczek z marmoladą. Poznałabym te pyszności wszędzie. Robił je Jacek, najlepszy z zatrudnionych przez Magdę cukierników. Ciastka te były niedostępne w regularnej sprzedaży. Spojrzałam na Mikołaja, potem znów na wypieki.
- Magda kazała mnie pozdrowić? - spytałam
- Skąd wiesz? - zapytał przerażony. Miał minę jakby uwierzył, że faktycznie mam kontakt z duchami. Postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu.
- Mówiłam, że jestem niezła. - puściłam mu oko i pomyślałam sobie, że jeśli on mi daje się tak podchodzić to genialny przestępca ma z górki.
- Pokaż mi to kompendium ezoteryczności - rozkazałam - a ja sobie naleję kawy.
Skrzywił się i sięgnął po książkę. Zaczęłam się przyglądać zawartości "Sztuki Wróżenia" popijając kawę. Znałam to szczególne dzieło bardzo dobrze. Wiedziałam doskonale gdzie szukać konkretnych informacji, ale postanowiłam się nie wygłupiać i udawać, że szukam. Przeglądałam strony, po woli, okazując im więcej zainteresowania niż niejeden mężczyzna swojej kobiecie w ciągu całego jej życia. Po kilku minutach dotarłam do celu.
- Mam. Strona pięćdziesiąt osiem. – oświadczyłam spoglądając na drepczącego niespokojnie przedstawiciela władz – Kartkę i długopis poproszę.
Dostałam.Podziękowałam. Mama mnie uczyła, żeby dziękować. Podobno ludzie to lubią.
- I mamy tak – zaczęłam wypisywać – Starszy mężczyzna o włosach jasnych, siwych lub kasztanowych to król karo, królowa karo analogicznie. Król i królowa kier to młodsi o jasnych lub kasztanowych włosach. Ciemnowłosi, starsi to pik. Ciemne włosy i młody wiek to trefle.
- To skąd ten walet?
Przewróciłam stronę. Moim oczom ukazały się tablice opisujące znaczenie poszczególnych kart. Zaczęłam ponownie notować i mruczeć ni to do siebie, ni to do Mikołaja.
- Walet kier to bliski przyjaciel, trefl to przyjaciel na którym można polegać, karo to krewny na którym niezbyt można polegać, z kolei pikowy walet to poczciwy acz leniwy znajomy.
Zasępiłam się lekko.
- Ułóżmy może taką oś czasu – zaproponował mój kompan.
- Jestem za! Najpierw kropnął blondynkę. Damę Kier. Potem tego chłopaczka. Czy chłopaczek wypowiadał się na temat znajomości z blondynką?
- Tak.
- I co?
- Twierdzi, że jej nie zna, więc te walety nie mają nic do rzeczy. Zgadza się?
- Ty wszystko bierzesz zbyt wprost. Jedziemy dalej. – dopisałam do listy chłopaczka – potem Dama treflowa to ta od galerii. A potem…właśnie? Nie wiem nic o ostatniej ofierze.
- Starszy facet, pod pięćdziesiątkę. Znaleźliśmy u niego tatuaż z kartą króla karo. Przypuszczam, że tego szukaliśmy. I jeszcze miał wytatuowaną ósemkę pik.
Jakby mnie piorun trzasnął. Zaczęłam przetrząsać książkę w poszukiwaniu kolejnego spisu znaczeń. Potem spojrzałam na teczkę pierwszej ofiary i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Znalazłam to czego mi brakowało. Na nadgarstku miała wytatuowany numer 32, w kółeczku.
- Wróżymy z kart Mikołaju.
- Słucham? – Pan Podkomisarz  o mało nie zachłysnął się kawą.
- On nam wróży z kart. Patrz – wskazałam pozycje w książce. – król karo obok ósemki pik: „niespodziewana podróż”.
- Czyli co mamy?
Doznałam kolejnego olśnienia.
- Nie wierzę. – złapałam za marker, podbiegłam do planu miasta i zaczęłam kreślić na nim linie. – No, nie wierzę. Wachlarz. - postukałam mazakiem w mapę i zaczęłam tłumaczyć - Wachlarz to, w skrócie, układ kart w półkolu odczytywany od prawej do lewej. Leży w nim 13 kart w równych odstępach. Pod nimi rozłożonych jest jeszcze pięć dodatkowych kart. Odległości nie pamiętałam, ale książka wszystko opisywała. Były też ryciny i ilustracje.
Mikołaj patrzył na mnie zadziwiony. Podeszłam ponownie do biurka, wzięłam książkę i wróciłam do mapy. Stanęłam obok swoich kresek i pokazałam mu rycinę. Wgapiał się to w książkę to w mapę.
- Wszystko się zgadza – jęknął, a ja przytaknęłam.
 - Pierwsza reprezentuje osobę której wróżysz. Wiemy, ze nasz zbrodniarz pieje do jakiejś młodej blondynki.
- No dobrze, ale te punkty są nie po kolei. Na moje oko to tutaj byłby numer pięć, a tu znaleźliśmy tego prawie martwego. -  Miki machał rękoma jak wściekły
- Bo jako drugą w kolejności interpretuje się kartę piątą! – wzniosłam triumfalnie wskazujący palec ku górze.
- A potem się co piątą interpretuje? Bo tak z tych Twoich bazgrołów wynika.
- Tak, co piątą. Aż zinterpretujesz wszystkie i dojdziesz do punktu wyjścia. I to jest klucz moim zdaniem: ten facet opowiada nam czyjąś historię. Teraz jest problem, bo trzeba znaleźć wszystkie powiązania i ustalić o kim on mówi. Może to ktoś bliski, a może jakaś nierozwiązana sprawa sprzed lat?
- Ta teoria tłumaczy wszystko w tak prosty, logiczny i niezaprzeczalny sposób. Ja się na tym interpretowaniu nie znam, nie wiem jak ty, ale ja czuję że technicy tego nie będą w stanie ogarnąć.
- Ja sama średnio to rozumiem, ale znam kogoś kto się zna – pomyślałam o Sylwii, która pół życia ekscytowała się życiem innych ludzi, aż doszła do wniosku, że czas jakoś tę ciekawość przekuć na sukces finansowy i została najbardziej znaną polską tarocistką. Jej wróżby spełniały się zawsze. Osobiście uważałam, że to nie zasługa kart czy magii, ale jej niesamowitych zdolności. Była niewątpliwie mentalistą, choć się nie przyznawała. Ale karty tarota oraz zwykłe wraz ich znaczeniem miała opanowane. A tutaj nie chodziło tyle o wróżby co o poznanie właśnie znaczenia bazgrołów.
- Masz dziwnych znajomych. – skwitował złośliwie, co było o tyle zaskakujące że sam był jeden z tych dziwolągów.
- Znam szefa kuchni, dwóch radiowców, prezentera telewizji, właściciela firmy kosmetycznej, dwóch pisarzy, kilku policjantów, patologa sądowego, tłumaczkę przysięgłą, wróżbitkę, panią psycholog, zawodowego snookerzystę i organizatora tour de Pologne. Moje życie to ruletka, której się w pełni poddaję ze świadomością konsekwencji. Dzięki temu jest ciekawe. I dlatego dziś tu jestem.
- Imponujesz mi – uśmiech – Mówię całkiem serio.
- Wolałabym inspirować, ale w porządku. Mogę imponować. Jedziemy do Sylwii? Kilka razy współpracowała z policją.
- TA SYLWIA?!?! Wróżka Sylwia?
- A co z nią?
- Ona z Nami nie raz już współpracowała w naprawdę ciężkich przypadkach. Nigdy się jeszcze nie pomyliła. I zawsze robiła to nieodpłatnie!
- Czyli, że na sygnale pojedziemy?
- Skoro już zostałaś moją boginią to nawet konwój i wóz pancerny dla Ciebie załatwię!
Zebrałam potrzebne mi notatki i zdjęcia, wzięłam książkę oraz plan miasta. Miki zabrał ode mnie wszystkie papiery, włożył je do walizki, zamknął na zamki i wyszliśmy. Zanim wsiedliśmy do samochodu ja zdążyłam zadzwonić do Syli, a on upchnąć pod siedzeniem rzeczoną walizkę.
- Dowody – skwitował moje dziwne spojrzenie. – Z dowodami nigdy nie wiadomo.
- Zawsze mogę chcieć wyjść, aby się przewietrzyć – dodałam – Lekka paranoja, ale niech będzie.
Wsiedliśmy i na ryczącym sygnale ruszyliśmy ku przedmieściom.
Jadąc miałam dziwne wrażenie, że ten cholerny kogut wyje głośniej niż sześć bojowych wozów strażackich jadących do pożaru. Chciałaś to masz głupia babo – skarciłam się w duchu. Jazda w godzinach szczytu na sygnale to, mimo tego ogłuszającego ryku, świetna sprawa. Korki Cię nie dotyczą. Można też być daltonistą, bo kolory świateł są nieistotne. Poczułam się przez chwilę jak skrzyżowanie Madonny z Kubą Rozpruwaczem. Dobrze, że nie zabrał innego typu wozu, bo jakby mi wozem do transportu zatrzymanych kazał jechać to bym wskoczyła na tył i udała Hanibala Lectera. Byłam tego pewna. Potem, wiedziona skrzyżowaniem gwiazdy pop z psychopatą, pomyślałam o co kiedyś powiedziałam na temat klasztorów. Uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Co Cię tak raduje, księżniczko? – spytał mój szofer
- Myśl o mojej teorii opactwa.
- Opactwa?
- Tak. Wiesz co to jest opactwo?
- Klasztory i te klimaty. Zgadza się?
- Mniej więcej. A ja kiedyś miałam taką myśl mijając jakiś dziwny para-chrześcijański konglomerat czy inną plebanio-podobny twór, że od czasu jak przeczytałam „Imię Róży” opactwo i klasztor kojarzą mi się z ponurą fortecą będącą skrzyżowaniem Malborka z zamkiem Hrabiego Draculi.
Mikołaj zerknął na mnie i zaczął się śmiać.
- Jednak ty to masz pomysły. - skwitował
- Ale wiesz – dodałam – po głębszym przemyśleniu zagadnienia dochodzę do wniosku, że zapomniałam o witrażach.
- Proszę?!?
- No to jest takie skrzyżowanie Malborka z zamkiem Hrabiego Draculi – znowu śmiech na siedzeniu obok – ALE z witrażami w oknach.
Do dziś nie rozumiem co go to tak rozbawiło, ale ryknął jakby zmysły postradał. Zmienił pas ruchu, wjechał na pobliski chodnik mało nie przejeżdżając jakiejś starszej Pani, wyłączył silnik i zaczął ocierać z łzy, któe ciekły mu po policzkach. Cały ten czas rżał jak koń.
- Ty mnie kiedyś wykończysz. – oświadczył
- Dziękuję, postoję.
- Magda miała rację – mówił jakby usiłował się nie zadławić kolejnym słowem – sprowadziłem sobie na komendę źródełko szczęśliwości.
„Dzień Dobry proszę Państwa. Dzisiaj w programie z cyklu „Teatr Jednego Idioty Zaprasza” materiał akustyczny pod tytułem „Jak wokalnie zabić policjanta””
- Rozumiem, że to komplement? – spytałam
- Ni mniej ni więcej.
- Dziękuję. Odmawiam dalszych zeznań. Czy możemy jechać? To raptem trzy ulice stąd.
- Możemy!
Ponownie usłyszałam warkot silnika. Ruszyliśmy. To była najgłośniejsza i najdziwniejsza podróż w moim życiu, ale w końcu po 25 minutach od wyjścia z komendy, dotarliśmy na miejsce.
- Spodziewałem się jakiegoś zamczyska czy coś – skwitował Pan Władza widząc siedzibę mojej znajomej wróżki. Normalny, jasnożółty dom z brązowym dachem.
- A dookoła fosa z krokodylami? Zlituj się! – podeszłam do domofonu i nacisnęłam guzik z napisem „Gabinet „SYLWIA””.
- Gabinet SYLWIA, słucham, w czym mogę pomóc?
- Dzień Dobry. Na imię mam Regina i byłam umówiona.
- Tak, oczywiście. Zapraszam.
Dźwięcznie ozwał się automatyczny głos "drzwi otwarte, proszę wejść", furtka ustąpiła i weszliśmy. Przywitał nas śliczny, czarny kotek.
Miki wlókł się za mną jak cień. W ręku miał walizkę z dowodami, którą wyciągnął z radiowozu sama-nie-wiem-kiedy. Podeszłam do kota, wyciągnęłam rękę i dałam się obwąchać. Zwierzak podszedł do mnie, zwęszył znajomy aromat i otarł się o dłoń.
- Witaj I-Ching, jaki jesteś dzisiaj uroczy – pogłaskałam kocie futerko które lśniło w słońcu. Zauważyłam, że I-Ching zaaprobował naszą obecność i zaczął prowadzić nas do drzwi.
- Czy to zwierzę nas pilotuje? – spytał zbaraniały do reszty mój towarzysz.
- To zwierzę zawsze, wszystkich pilotuje od furtki do drzwi. Chyba, że pada. Wtedy pilotuje od drzwi wejściowych do gabinetu Sylwii.
- To jest dziwne.
- To ma tworzyć nastrój.
- Oj tworzy, tworzy…a wydawało mi się, że widziałem już wszystko.
- Miałeś rację.
- Jak to? – zdziwił się.
- No miałeś rację: wydawało Ci się. – nie umiem się nigdy powstrzymać w takich sytuacjach.
Dotarliśmy pod drzwi wejściowe domu. Wyciągnęłam rękę i zastukałam bogato zdobioną kołatką aż echo poszło.
- Jesteś pewna, że tutaj jednak nie ma tej fosy? – zamruczał Mikołaj.
Był coraz bardziej zdziwiony.
Jak zobaczy Sylwię to się dopiero zdziwi.

poniedziałek, 24 września 2012

Pełnoletnia

Ledwo weszłam do holu, a zobaczyłam uradowanego Maćka. Panowie nieco opatrznie pojmowali normalność i Maciuś się im z zakres nie mieścił, więc go skuli. A teraz histerycznie szukali kluczyka od kajdanek, który to mój ukochany wkopał pod szafę z aktami. Jeden z policjantów zrezygnował w ogóle z poszukiwań. Siedział na krześle i gapił się na ten cyrk. Miłość mojego życia poganiał trzech innych. Powinno się go zakneblować bo nadawał jak najęty.
- Słońce ty moje - zwróciłam się do niego - zawrzyj ryj, bo ludzi dekoncentrujesz.
- Tak najdroższa i zamilkł
- Aaaa...to on działa na specjalne komendy - skwitował siedzący na krześle - a nauczy mnie tak Pani posłuszeństwo egzekwować?
- Miły Panie. Nie ma Pan podstawowego argumentu - zwróciłam się do owego.
- Jakim jest?
- Argument, że seksu nie będzie. Jestem przekonana, że na kobiety to nie działa. Na niektórych facetów gorzej, bo nie lubią odmienności.
- Jakby Wacek się umalował to może by na jakiegoś podziałał - zachichotał jeden mundurowy, który podnosił właśnie szafę.
- Po ciemku to i bez tego się obejdzie - dodał drugi podnoszący.
Trzeci gmerający za kluczem wstał, otrzepał się i dodał:
- Widzisz Wacek. Kariera w obyczajówce Cię czeka. - następnie uniósł dłoń pokazując wszystkim klucz.
- Zaklaskałbym, ale jakieś barany mnie skuły - skwitował Maciej.
- Te barany zaraz mogą zgubić klucz permanentnie - podkreślił szafo-dźwigacz pierwszy
- Co się pyszczysz. To Wacek go zakuł - zauważył znalazca klucza.
- Panowie, Panowie...proszę rozkuć obywatela - wtrącił Miki.
Obywatel w postaci mojego przyszłego małżonka został rozkuty. Wyszliśmy z komendy we trójkę.
- Nie wiem na ile zdajesz sobie sprawę z genialności Reg, ale zapewniam Cię że ja tego błogosławieństwa doświadczam codziennie - skwitował wypowiedź naszego dyżurnego stróza prawa Maciej wysłuchawszy relacji z zajść całego dnia.
- Zdałem sobie dzisiaj z tego sprawę. - odparł - Widzimy się jutro o dziesiątej?
- O jedenastej - sprostowałam - muszę rano zrobić jeszcze kilka rzeczy. Liczę na nielimitowany dostęp do kawy w dniu jutrzejszym.
- Niechaj będzie i tak - Pan Władza wyszczerzył się promiennie.
Wyściskałam go po czym dałam się wciągnąć do samochodu.
- Pchnęłaś śledźctwo do przodu bardziej niż zatrudnione trzy zespoły specjalistów. Jestem dumny, że mianowałaś mnie swoim narzeczonym.
- Dziękuję. Ma się te przebłyski geniuszu. I moje nagłe natchnienie dowiodło tylko, że napadł na Ciebie jakiś zboczeniec lub łowca organów, a nie morderczy tatuażysta.
- Co średnio mnie pociesza. Dobrze, że mamy Michała. Inaczej mogło być różnie.
- Ano mogło. Ale żyję, mam obie nerki i serce po właściwej stronie - uśmiechnął się do mnie i zaczął swój monolog na temat pracy. Przerywam mu takie wypowiedzi tylko swoimi: "acha", "serio?" i "no co ty?". Komu ma się wygadać jak nie mnie? Lubiłam i lubię go słuchać. Nigdy nie zrozumiem par, które deklarując miłość ignorują potrzebę przyjaźni. Amory amorami i pożądanie pożądaniem, ale najważniejsze dla mnie to po prostu się lubić. A ja Maćka lubiłam. I to bardzo. Z zachowania wnioskując - ze wzajemnością.
- A mówiłem Ci w co ostatnio ubraliśmy Michała? Trochę będzie mi brakować go na audycji, ale trudno. Jakoś sobie poradzimy. Obawiam się niestety, że będę tym głupszym. Albo raczej tym pajacem, bo dotychczas Michał nim był...
"Bywa", "No niestety", "Serio?"
Dotarliśmy do domu po godzinie i małym postoju w celu nabycia jakiejś kolacji w wietnamskiej knajpie. Mieli pyszne jedzenie z wyjątkiem ich tofu, które podejrzewałam o bycie pomarańczowym zmywakiem do naczyń w panierce. Zjadliwym zmywakiem, ale jednak zmywakiem. Za to rybę mieli fantastyczną. Dopiero, kiedy usiadłam z pałeczkami i talerzem pełnym pyszności w rękach poczułam jak bardzo jestem zmęczona i głodna. Dwanaście godzin kryminalnych szaleństw. Chyba jutro nie wstanę.
A jednak wstałam. Mój dyżurny zombie spał obok jakby go zastrzelili. Pozycja, którą przyjął wyglądała na wyjątkowo niewygodną. Połaskotałam go po stopach wstając z łóżka. Wymamrotał coś i przewrócił się na wznak. Ozyrys zwęszył szybko wolny kawałek poduszki, wcisnął się na niego i zaczął spychać głowę Maćka łapami. Skutecznie. Nagle w kuchni zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Mamy piąte truchło do zestawu - usłyszałam głos Mikiego.
- Gówno prawda. To podróbka. - ta jego paranoja zaczynała mnie irytować. Cud, że wszystkich trupów w tym mieście mu nie przypisywał.
- A czemu niby nie?
 - Za szybko. Sztuka wymaga czasu. Nie popędzaj artysty.
- Jesteś psychiczna.
- A ty normalny jak jasna cholera. Będę o umówionej godzinie!
- Umrę z nudów!
- To pójdź kup kolorowe flamastry i znajdź mi tę książkę!
- Książka....szlag....dobra to bądź o umówionej godzinie. - rzucił słuchawką.
W mojej głowie zaświtała myśl, że może on je w znak zodiaku układa, albo jakąś literę. Albo może w jakąś konstelację. Posiedzę nad tą książką to się dowiem. Mam nadzieję...

niedziela, 23 września 2012

Kości zostały rzucone

Miki odłożył słuchawkę i patrzył na mnie zdmiony.
- Wybuduję Ci ołtarzyk - oświadczył.
- Fajnie. - skrzywiłam się
- Mam talię kart - zaczął grzebać w szufladzie - może dopasujemy karty do ofiar.
- I co dalej? - zapytałam nie rozumiejąc zupełnie jego ekscytacji - poprosimy kogoś żeby nam powróżył kto będzie następny?
Dotychczas radosny Mikołaj zmarkotniał.
- Też racja. Ale na dobry początek ustalmy target łowcy, okey?
- Dla mnie bomba, ale kolejną kłodę Ci rzucę: która karta będzie następna? I czemu zaczął tak, a nie... - Urwałam nagle. Olśnieniom dziś nie było końca.
-  Nie, co? - dopytywał się grzebiący za kartami.
- A jeśli on to mordowanie traktuje jak grę z Wami w karty?
- Jesteś bardziej szalona niż przypuszczałem.
- Naprawdę? No nie wiem. Moim zdaniem daje Wam jakieś znaki. Daj mi plan miasta i kolorowe pinezki. I jeszcze więcej miejsca. Muszę się zastanowić. Bilingi macie?
- Czyje?
- No nie moje, przecież. Ofiar.
- A po co?
- Załatw. Tam może kryć się odpowiedź.
- Jak to?
- Jak ja żałuję, że nie myślisz jak Maciek. Mój pomysł z symboliką kart jako ludzi wziął się z wróżbiarstwa. Tam podczas wróżenia wybiera się kartę, która reprezentuje osobę której wróżysz.
- Wybór zależy od wieku, statusu społecznego i płci, tak?
- Dokładnie! I pomyślałam, że skoro ja to wiem z moich doświadczeń jako wróżki to nasz miejski psychopata sam zapewne, też, na to nie wpadł. A że wyselekcjonował swoje ofiary w taki a nie inny sposób to mniemam, że coś musiało je łączyć. Może telefony do tych ezoTV czy innych telefonicznych magików. Warto sprawdzić.
- Genialne!
- Wcale nie. Po prostu nieszablonowe.
- Jak teoria względności. Czyli genialne! - skwitował i znów gdzieś zatelefonował.
Przesunęłam go od biurka i pogrzebałam chwilę w szufladzie. Momentalnie znalazłam karty. Poprzyczepiałam karty tymi marcheweczkami, jagódkami i innymi cebulkami. Kuriozum.
Jakiś miły Pan w stroju służbowym wszedł i podał mi mapę, gwoździe oraz pudełko pełne kolorowych pinesek.
Kazałam Mikiemu przymocować wszystko do ściany i oznaczyć miejsca odnalezienia zwłok.
- A czwarta lokalizacja? 
- Tutaj! - wskazał palcem zupełnie nieznaną mi lokalizację.
Wbiłam kolorowy punkcik w mapę i sposępniałam. Wzór nie mówił mi zupełnie nic a nic. Poczułam się jak doktor House czekający na kolejny symptom. Kompletny impas.
- Znajdź mi książkę "Sztuka Wróżenia" jak najszybciej. - powiedziałam do Mikołaja, a w zasadzie wydałam rozkaz.
- Po co ci to?
- Czy ja Cię zawiodłam dzisiaj?
- Ale powiedz po co ci to.
- Bo tam jest wiedza o wróżenia. Podstawowa bo podstawowa, ale chyba więcej nam nie trzeba.
- Już wysyłam chłopaków. A gdzie to można kupić?
- Nie wiem. W antykwariacie? Sklepie ezoterycznym? Niech się na coś przydadzą.
- Tak mamo, ale na dzisiaj dość. Jest dwudziesta. Jestem umówiony z Magdą.
Zrobił taką minę, że nie miałam pytań. Już mieliśmy wychodzić, kiedy do gabinetu wpadł jakiś policjant, potraktował mnie jak powietrze i zwrócił się do Mikołaja: - Mamy wariata w holu głównym. Wpadł i wrzeszczy, żebyśmy oddali mu narzeczoną. Zamykamy go na czterdzieści osiem?
- To chyba po mnie, Pan go puści - zwróciłam się do nieznanego funkcjonariusza. Spojrzał na mnie z takim zdziwieniem jakbym właśnie się zmaterializaowała w pomieszczeniu. Wyskoczył z pokoju i biegnąc w kierunku holu wrzeszczał, że facet jest normalny i żeby go rozkuć. Spojrzałam na Mikiego i oboje wznieśliśmy oczu ku niebu.

Can I ask you not to?


Mając w głowie napadającego na pijanych chłopaków zboczeńca wyszłam z Panem Władzą z komendy.
W nagrodę za tak rychłe przybycie dostałam wielką waniliową latte i jakieś fikuśne ciastko. Różane. Podeszłam do zagadnienia jak kot do martwej myszy. Pobawiłam się, poskubałam i zżarłam. Nawet dobre. Jadałam lepsze.
Miki przez cały czas usiłował mnie uspokoić, ale nie zrozumiał chyba lekkiego konfliktu interesów. Bo ja nie byłam wcale zestresowana. Pewnie, że na początku myślałam, że zastanę swojego ukochanego z jakąś magiczną dziarą w dziwnym miejscu, ale po wysłuchaniu relacji doszłam do wniosku że Piotruś swoim orędziem do Narodu wywołał więcej szkód niż pożytku. Teraz każdy świr będzie usiłował się podpiąć pod największego wariata w mieście czyli "Demonicznego Tatuażystę" jak go ochrzciły gazety. Nie ma co.
- Mikołaj daruj sobie - nie wytrzymałam, kiedy po raz piąty zapewniał mnie że każe swoim ludziom patrolować nasze okolice intensywniej.
- Ale ja się o Was boję.
- Dotychczas Ci nie wpadło do głowy, że ten psychopata może dorwać KAŻDEGO. Tylko ten zboczeniec od ciężarówki Cię dopiero oświecił? Zlituj się nade mną
- No co? - naburmuszył się jak panna na wydaniu.
- Zajmij się czymś pożytecznym, może. Nie wiem. Mandat komuś wypisz. Nakrzycz na menela. Ale ode mnie proszę won. Jakby mnie ktoś chciał zabić to dawno by to zrobił. Zbyt wiele pomysłów na śmierć ludziom przedstawiłam, aby sobie z realnego zagrożenia sprawy nie zdawać. Prędzej w samochodzie umrę niż z ręki wariata. Statystycznie.
- Niby tak...
- Ludzie to w jakieś psychozy wpadają. Nie dajmy się zwariować!
- No tak, ale klucza mi brak i to budzi moją niepewność.
- A żadnych cech wspólnych. Rodziny i znajomych o obyczaje nie pytaliście, o to gdzie bywali? Może coś ich łączyło.
- Oj, bo wywiad środowiskowy to ciężka sprawa. 
- No więc?
- No więc wróćmy do mnie, bo ściany mają uszy.
- A podłoga nos - skwitowałam. 
Wzięłam resztę kawy i wyszliśmy. Poszliśmy na komendę. Miki zamachał czymś portierowi. Zrobił to tak malowniczo, że przez sekundę myślałam że tańczy jakiś taniec godowy. Portier machnął ręką i otworzył nam drzwi. Weszliśmy do biura. Dostałam w nagrodę lub za karę, do dziś nie wiem, stos materiałów i rozkaz: "przejrzyj je". 
Nudne to było i żmudne i nic z tego nie wynikało. W połowie czytania zażądałam miejsca gdzie mogę sobie przypiąć wyciągnięte informacje. Dostałam magnezy na lodówkę i metalową szafę na akta. Dziwnie przyczepia się kartę z napisem "Ofiary" magnesikiem w kształcie małej marchewki. "Możliwe motywy" przypięłam cytrynką, a "Cechy wspólne" jabłuszkiem. Zdjęcia tatuaży przylepiłam taśmą klejącą, bo mnie te kuchenne rewolucje bawiły tak strasznie, że zamiast zastanawiać się nad zawartością akt zastanawiałam się nad najdziwniejszym możliwym zestawieniem tytułu kartki ze spożywczym wzorem. Czy bardziej absurdalne jest "miejsce znalezienia zwłok" i winogrona czy "użyta trucizna" i żółty serek.
Mikołaj ślęczał nad komputerem i klepał coś zawzięcie. Spojrzał na mnie i zapytał:
- Jak Ci idzie?
- Te pokarmy mnie dekoncentrują! - oświadczyłam
- Co?
- No magnesy. Zamiast myśleć o zawartości teczek zastanawiam się nad tym którą kartkę czym przyczepić?
- Co???
- I dochodzę do wniosku, że on też tak myśli!
- CO!?!?
- No pomyśl. Jak tu uzyskać ten sam efekt nie powtarzając tego samego schematu. Za każdym razem inna osoba.
- Były dwie kobiety!
- W zupełnie różnym wieku, z zupełnie innych środowisk. Różniło je wszystko.
- Jesteś genialna!
- I był młody chłopak.
- GENIALNA!
- Czwartą ofiarą powinien być ktoś starszy. Nie mam akt do ostatniej zbrodni.
Mikołaj wpatrywał się we mnie jak w święty obrazek i milczał.
- Miki? 
- No?
- Wyglądasz jakbyś się do mnie modlił. 
- Mniej-więcej. Masz jeszcze jakiś pomysł.
Nagle zadzwonił mi w głowie pomysł. Rzuciłam się na stertę zdjęć wyciągniętych z akt.
- Urżnij mi nogi i nazwij mnie kurduplem - powiedziałam dzierżąc w ręku trzy fotografie.
- Co?
- W talii kart masz 4 pary i 4 waletów, tak?
- No tak, ale co to ma do rzeczy?
- No to się sprężaj, bo wychodzi na to że zostało Ci 8 osób do ocalenia.
- Mów do mnie po ludzku.
Rozłożyłam papiery na stole i pokazałam mu zdjęcia tatuaży.
- Na każdej z Twoich ofiar znaleziono jakieś wzorki. Pytałam czy się im przyjrzeliście. Widzisz to tutaj. Ten mały znaczek.
- Wygląda jak...znak trefla i literka "W"
- Walet trefl geniuszu. Trefl czyli szatyn lub brunet, Walet czyli młody. Mówi Ci to coś?
- Nie przeszkadzaj mi. Modlę się do Ciebie.
- Ta dziewczyna ma Damę Kier. Była blondynką, prawda? - spojrzałam na mojego jedynego wiernego i zobaczyłam jak kiwa głową - a kobieta miała Damę Trefl. Brunetka!
- A czemu nie pik?
- Bo zamożna i starsza. Znasz ty starszeństwo kolorów chyba? Pik, trefl, karo, kier.
- Proste. Dzwonię do prosektorium. Kocham Cię.  
- Zrób mi tę przyjemność i przestań.
- Dzwonić? – zapytał znad słuchawki
- Kochać.
Mikołaj pokiwał głową i rozmawiał dalej  przez telefon i patrzył na mnie z przerażeniem i podziwem w oczach. Jestem wielka, wiem. Mimo, że mam raptem 160 cm wzrostu.
Pomyślałam nad tym, że mnóstwo ludzi siedziało przy tych aktach, łamali sobie głowy, analizowali, wydziwiali...i nic. Dopiero ja sama wpadłam. I przypomniało mi się czym jest wielbłąd. "Wielbłąd jest to szlachetny rumak zaprojektowany przez kolektyw."
Im też z tego śledztwa taki rumak wyszedł. Kolektyw.

piątek, 21 września 2012

Piętnaście

Absolutnie kocham noce filmowe z Anką. Jedyna osoba, która podziela moje upodobania w kwestii doboru repertuaru w 100%. Nigdy sobie nie przypomnę jakim chorym sposobem wpadłam na to żeby umówić ją z Michałem. Nawet wizualnie nie pasowali do siebie. Ale jak się okazało, parą byli świetną.
Zgodnie z moimi przewidywaniami chłopaki nie przyjechali. Położyłyśmy się w okolicy pierwszej, a w okolicy dziewiątej obudził mnie telefon od Mikołaja. Odebrałam:
- Jutro - powiedziałam
- Dzisiaj - odpowiedział - Natychmiast.
- Podaj jeden powód?
- Nasz morderczy tatuażysta rzucił się na Maćka.
Zatkało mnie jak jeszcze nigdy w życiu.
- Skąd wiesz?
- Od jego zbawcy.
- Czyli?
- Michała.
- A ten skąd wie?
- Z fusów wywróżył, do cholery. Gdzie jesteś? Wyśle po Ciebie radiowóz.
- U Michała i Anki.
- A co ty tam robiłaś?
- Książkę piszesz? Spałam.
- Nie rozumiem.
- Tak, a ja rozumiem jak ktoś dzwoni do mnie i mówi mi, że z narzeczonego chcieli mi bitwę pod Grunwaldem zrobić.
- Racja.
- A czemu w zasadzie tak późno dzwonisz?
- Bo oni dopiero co wytrzeźwieli i mogli się wysłowić.
- Adres znasz?
- Znam, Michał podał. Już jadą o Ciebie. Ubieraj się.
Przyznam, że mało co jest mnie w stanie zaskoczyć, ale tym razem Mikiemu udało się mnie zadziwić.
Obudziłam Ankę. Stwierdziła, że nigdy nie widziała ofiary napadu i też chce jechać. Potem się zreflektowała i wymamrotała skruszona, że jej przykro. Podziękowałam, bo byłam tak zdenerwowana że ciężko było mi zadeklarować z całą stanowczością co czuję.
Ubrałyśmy się, zrobiłyśmy sobie kawę, Anka wyciągnęła gofry. Zjadłyśmy. Zadzwonił domofon.
- Słucham - Anka zaszczebiotała do słuchawki.
- Dzień Dobry, Komenda Stołeczna Policji, Aspirant...
- Dobra, dobra...już schodzimy.
- Dziękuję! Przyjąłem! Czekamy.
Odwiesiła słuchawkę i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Ale będzie jadka - aż podskoczyła z radości, kiedy to mówiła.
Jej świetny nastrój udzielał się i mi. Ale zaczynałam podejrzewać, że to po prostu jakaś choroba psychiczna roznoszona drogą kropelkową. Bo jak wyjaśnić radość na wieść o morderstwie.
Wyszłyśmy z domu. Przed bramą stał nieoznakowany samochód a przy nim facet w mundurze.
- Pani władzo, czy chce mnie Pan skuć? - wyszeptała mi Anka do ucha.
Zachichotałyśmy idąc w stronę auta. Fakt, pan aspirant wyglądał. I to nawet bardzo wyglądał.
- Rozumiem, że ta radość to na nasz widok - powiedział otwierając drzwi.
Przypomniało mi to idiotyczny dowcip z czasów jak policja jeździła polonezami "Policjant: zapraszam do poloneza panie Menelu Menel: dziękuję, nie tańczę"
- A czyjże widok tyle radości oczom mym sprawić może co dwóch dorodnych stróżów prawa - poszłam w absurd.
- Krzysiek! - zawołał aspirant numer jeden do kolegi - jesteśmy dorodni. Jak się z tym czujesz?
- Całe życie marzyłem, żeby kobieta tak do mnie świntuszyła - zaśmiał się drugi - a teraz jazda, bo nam Piotruś nóżki z zawiasów powyrywa.
Wsiadłyśmy. Panowie ruszyli. Podczas jazdy postanowili zabawiać nas konwersacją. Nagadali się o tym jakie to trupy widzieli ostatnio, że trudno awansować, że Michał z Maćkiem to im zafundowali kabaret bo jak tylko ich dowieziono to zaczęli się wygłupiać. Upierali się, że będą gadać tylko z Mikołajem. Początkowo podejrzewano, że chodzi im o świętego Mikołaja, ale w końcu się dogadali. No i efekty znamy. Dojechaliśmy na komendę. Panowie nas zaprowadzili do Mikołaja i się odmeldowali.
- No moje Panie, oto wasze M&M'sy - Miki oddał nam chłopaków. - niech Wam teraz opowiedzą jak było.
- Się działo...- powiedział mój - wielu psychopatów znam, w tym siebie najlepiej, ale tamtem był jakiś nienormalny.
Ja osobiście normalnego psychopaty nie poznałam nigdy, ani nienormalnego ale wyczułam że chłopaki są nabuzowani i rozmowa z nimi to będzie ciężka sprawa.
- Ten psychol myślał chyba, że jestem sam. A ja miałem grupę pościgową - wskazał na Michała - tylko ten mój S.W.A.T postanowił obsikać latarnię i został z tyłu. I nagle BAM: wyskakuje na mnie wielki, wytatuowany facet i mówi, że czas zbeszcześcić moje ciało bazgrołami!
Usłyszałam cichy alarm gdzieś w głębi mojego mózgu.
- Potem mnie złapał i kazał ze sobą iść. I ciągnie mnie do takiego dostawczaka. - kontynuował - i widzę kątem oka jak zza zakrętu wychodzi Michał.
Michał wstał, ukłonił się, dygnął jak prima balerina i usiadł.
- No to zacząłem wrzeszczeć jak głupi i się miotać. Zobaczył to mój książę na białym rumaku i mnie wybawił.
Mój przyjaciel wstał ponownie i wykonał, ten sam co poprzednio, układ choreograficzny.
- I oni mi tak zeznawali - westchnął Miki.
- Znaczy On - wskazałam na mojego ukochanego - zaczął się drzeć, że jest dziewicem i się boi seksu, a facet najpierw zdębiał, potem zauważył Michała, przestraszył się i uciekł?
Moi chłopcy radiowcy pokiwali głowami, a Pan Podkomisarz załamał ręce.
- Zamaskowany był? - zapytała Anka.
- I miał szpadę, którą znak Z malował! - dodał jej uroczy małżonek
- Czy Was to bawi? - zapytał Mikołaj
- A co? Mamy płakać i rwać włosy z głowy? - ta odpowiedź wydobyła się ze mnie mimo mej woli.
- Trochę Cię nie rozumiem.
- Ty mnie? Ja Ciebie! Ciągniesz mnie tutaj tylko po to, żeby mi powiedzieć że jakiś podszywający się zboczeniec chciał mi ukochanego zgwałcić i że nic się nie stało?
- A skąd wiesz czy to nie nasz poszukiwany psychopata? Może popełnił błąd!
- Zgłupiałeś? On ciała podrzuca tak, że nic nikt nie widzi...i nagle będzie wlókł wrzeszczącego wariata do furgonetki? Serio?
- Może go poniosło?
- No wybacz, ale dotychczasowa jego przemyślność zmusza mnie do zawierzenia jego, a nie Twoim zdolnościom.
- Twoje wykształcenie techniczne mnie dobija. Argumentujesz tak logicznie i rzeczowo. Nie sposób Ci racji nie przyznać.
- Panowie, kapelusze z głów - skwitowałam cytując Alberta Camus.
Cała trójka moich przyjaciół wstała i udała, że ściąga kapelusze. Usiedli. Miki spojrzał na nas jak na gniazdo żmij. Albo nietoperzy.
- Dobra. Was - pokazał Ankę i Maćka - odwieziemy do domu. Ty - to było do mnie - zostaniesz u nas na komendzie...a ty - wskazał palcem na Michała - za 40 minut masz audycję, zbieraj się, drogòwka Cię na sygnale odwiezie. Inaczej nie zdążysz.
Wstali i wyszli.
- Daj Ozyrysowi jeść, bo wrota piekieł otworzy! - wrzasnęłam na Maćkiem.
- Okeeeeyyyyy - odwrzasnął i zniknął za drzwiami.
Mikołaj przeszedł naokoło biurka. Usiadł koło mnie i powiedział:
- Idziemy na kawę?
- Jeśli ty stawiasz, to chętnie.
- Niech będzie. Czeka Cię ciężki dzień.
- Każdy jest ciężki jak tak na to spojrzeć.
- Zwłaszcza jak masz wariatów wśród najbliższych. Widziałaś jak Ania patrzyła się na Maćka jak opowiadał? Ją to bawiło! To nie serial kryminalny.
- Właśnie. To jeszcze lepsze niż serial. Bo to dzieje się naprawdę!
Uśmiechnęłam się, a Miki wziósł oczy ku niebu. A co niby miałam mu powiedzieć? Że trup w szafie jest naprawdę zabawny dopiero kiedy jest to trup w Twojej szafie? Lepiej mu takich rewelacji oszczędzę.

XIV

Dawno nie widziałam mojej przyjaciółki tak zadowolonej z życia. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuje tęczą albo zacznie tańczyć na stole. Bogu dzięki musiała zająć się knajpą. Więc wycałowałam jej policzki jakby miała siedem lat i dwa warkoczyki, a potem wyszłam.
Magdę znałam krócej niż Michała, ale o to akurat nie trudno skoro jego znałam jeszcze licealistką będąc. Kiedy ją poznałam pracowała w Subwayu i miała świra na punkcie jeżdżenia po świecie, najlepiej na koncerty. I tatuażu. Poznałyśmy się przez internet, spotkałyśmy na jakiejś akcji promocyjnej i okazało się, że się świetnie dogadujemy. Była, jest i będzie ode mnie młodsza. Ale nigdy tej różnicy nie czułam. Do 10 lat różnicy to dla mnie zakres tolerancji. Mieści się w nim. Była i jest osobą pogodną i szalenie zdeterminowaną. Cenię w niej nieustępliwość i odwagę.  Ale z facetami u niej - porażka. Albo zajęty i do tego gej, albo z narzeczoną psychopatką, albo singlo-fob dla którego masz być strefą buforową między jednym a drugim związkiem. I oby tym razem Mikołaj się pechowym wyborem nie okazał. Bo będzie na mnie. A tego wolałabym uniknąć.
Zawsze mi się wydawało, że mam oko do par. Jak ja komuś nie błogosławię to, z reguły, z tego nic nie wychodzi. Moje koleżanki nazywają to intuicją. Ja wierzę w spostrzegawczość. Mentalistą nie jestem, ale widzę więcej niż inni. Pierwsze wrażenie nigdy mnie nie zawiodło. To jest kwestia wyrazu twarzy, ruchów, mikro-skurczy i ogólnego napięcia mięśniowego.
Wyszłam na świeże powietrze, westchnęłam nad wszelkim złem i wróciłam do radia.
Magda zaopatrzyła mnie w pierogi dla Michała i Maćka, bo wiedziała, że im powiedziałam gdzie idę i że za brak wiktu odpowie. Wolała nie ryzykować. Weszłam do budynku i zapytałam recepcjonistę:
- Pan Krzyżowski odebrał swoją kartę?
- Nie...a idzie Pani do niego?
- Tak.
- To ja ją Pani dam i tak by Panią na swoją wpuścił.
- Dzięki wielkie. Ma Pan złote serce. - położyłam na kontuarze małą paczuszkę z pierogiami - to dla Pana, koleżanka która niedaleko ma restaurację kazała mi dać okup, a ja jej rad słucham.
- Pani Magda jest niemożliwa, proszę jej podziękować - uśmiechnął się portier. Znał naszą czwórkę aż za dobrze. Nie ze względu na częstość moich i Magdy wizyt, ale ze względu na ich egoztyczność. Kradłyśmy kubki, nalepki, karty do wejścia. Tańczyłyśmy w windzie pogo do muzyki klasycznej. Raz nawet śpiewałyśmy kołysanki w holu budynku. Jedzenie dziwnych dań od Magdy nie było niczym niespotykanym, w naszym wykonaniu. Raz zasmrodziliśmy studio nagraniowe potrawami kuchni indyjskiej na dwa dni. Podobno ludzie w trakcie audycji się ślinili. Bywa.
Wzięłam kartę zapewniając, że przekaże, piknęłam kartą i weszłam. Wjechałam na stosowne piętro, weszłam do pomieszczeń radiowych i dałam chłopakom jedzenie.
- Pędzę na rozpędzie - z pełnymi ustami wyznał nagle Michał
- Szo? - Maciek z równie sporą porcją w ustach.
- Pędzi na rozpięcie - przetłumaczyłam.
Radio, w którym nadawali moi Panowie było ogólnopolską radiostacją. Nadawało jednak reklamy i pewne audycje lokalnie, więc podczas bloku reklamowego, rozpoczynającego się zawsze pięć minut przed pełną godziną, następowało rozpięcie i należało dopilnować czy wszystko jest w porządku.
- Nie zdążyłem. Trudno. Jesteśmy dziś ostatni. Została godzina. Chcecie kawy?
- Zawsze. - oświadczyłam
- To zrób i dla mnie - usłyszałam od kumpla
- Ucz się! - dodał ukochany
- Idę coś potłuc. - oświadczyłam w desperacji
- Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz - pomachał mi Pan Rozpięcie-Na-Czas.
Zdjęłam buty, bo miałam dość chodzenia na wysokim obcasie i dotykając gołą stopą wykładziny poczyniłam odkrycie. Dywan był mokry
- Wyprali wam podłogi?
- Taki facet z taką wielką machiną był jak wyszłaś.
- I nie zobaczyłam jego sprzętu. Szkoda
Moje kochanie zaczęło spoglądać na mnie z mordem w oczach, więc poszłam do socjalnego włączyć ekspres. Po chwili przyszłam z kawą.
- Chcesz pogadać chwilę na antenie? - zaczepił mnie przyjaciel.
- A dasz mi wcisnąć jakiś guzik?
- Nawet wszystkie naraz. Najwyżej Cię wyrzucą z pracy, w końcu jesteś tu zatrudniona.
Poszłam. Pogadałam. Powciskałam. Wróciłam. Maciek podsłuchiwał.
- Dasz radę - oświadczył.
- Jakbym miała nie dać to bym się za to nie brała.
- Trzeba ci kartę wyrobić, maila założyć i biureczko załatwić.
- Spoko, nie wiem czy chcę, po co mi biurko?
- Czemu nie chcesz maila?
- Kremowy dotyk mitycznego olbrzyma!?!
- Ale z drugiej strony....masz o czym ludziom opowiadać.
- No dobra.
- Wtrącę się....chodź do studia to poklikasz - zawołał Michał.
- Tak jest kapitanie! - poczułam się jak dziecko, któremu obiecano lizaka.
Pobiegłam do pomieszczenia obok. Trochę było mi mokro w nogi. "Przynajmniej nie będę musiała ich dziś myć" - pomyślałam - "Zawsze to oszczędność". Przez głowę przefrunęła mi myśl, żeby przyjść tu w stroju kąpielowym i wytarzać się po tych wykładzinach. W upał w ogóle genialna koncepcja! I nagle zrozumiałam czemu Jego Wielkość Naczelny chciał mnie. Bo ja nie jestem normalna. Pasuje jako zastępstwo doskonale. Gdzie on drugiego takiego psychola znajdzie? No sądzę, że byłoby ciężko.
Wyszliśmy z radia o jakiejś irracjonalnej, jak dla mnie, godzinie.
- Idealna pora na piwo. - oświadczył Michał.
- Jak Anka? - jego propozycje na wyjścia i dyspozycyjność zaczęły mnie niepokoić
- To idziemy? - dopytywał się.
- Ooooo nie....wytłumacz się.
- Nie rozumiem.
Spojrzałam na Maćka, zrozumiałam że wie mniej niż ja.
- Co się odwlecze. - odparłam - nie powiesz teraz, to Cię upijemy i powiesz za dwie godziny. Poczekam.
- Jest chora i nie do zniesienia! Wracam o dziewiątej wieczór i usługuję jej do pierwszej w nocy. A potem po szóstej rano mnie budzi i marudzi, żebym je podał to czy tamto. Mam dość. Ona mnie wykończy.
- To idźcie, a ja skoczę po kanapki do subwaya i pojadę do niej. - zaproponowałam
- A samochód? - to mój PM
- Zostawisz tu. Nie zjedzą Ci. Wrócimy taryfą.
- Dla mnie bomba.
- Piąteczka, koleżanko! - Michał okazał uczucia.
- Spadaj z piąteczką. Liczę na uścisk.
- Ty mi tu z algebrą, pani inżynier, nie wyjeżdżaj.
- WON na to piwo!
Poszli. Wybrałam numer do Anki, zapytałam jakie kanapki jada, jakie lubi dodatki i czy chce ciastko.
Była nieco zdziwiona, ale nawet się nie zająknęła przy odpowiedzi. Pojechałam do niej autobusem.
Obładowana jak wielbłąd, bo laptopa i torby nie zostawię w samochodzie na noc dotarłam do niej. Zadzwoniłam domofonem, zabrzęczało coś i  pierwszą przeszkodę na drodze do mieszkania przeszłam lekko. Ponieważ po drodze prócz kanapek kupiłam też kawę i wino, więc liczyłam że nie będę musiała sama wejściowych drzwi otwierać. Nawet z klamki. Bo nie dam rady. Nie musiałam. Alleluja. Anka wypełzła w gustownym dresie i mi pomogła. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zasunęłam zasuwkę i poszłam do kuchni.
- Kanapki do piekarnika, kawa do mikrofali - poinstruowałam
- Na relaksie - uśmiechnęła się.
- Podobno jesteś obłożnie chora? Michał i Maciek poszli na piwo.
- Podobno? Nie wiem. Dzisiaj już mi lepiej, ale nie dziwię się Michałowi, że Cię przysłał do wczoraj czułam się tragicznie.
- Narzekał.
- Ale znosił dzielnie.
- Mówiłam.
- I dlatego Cię tu dziś przysłał?
- Sama chciałam. Niech ma dzień odpoczynku. Jutro i Tobie i Jemu będzie lepiej.
- No nie wiem. Jak wypije za dużo to śpi na kanapie, bo ja gorzelni do łóżka nie wpuszczę.
- Ja wpuszczam, chyba, że chrapie.
- To wylatuje do piwnicy? - zaśmiała się jeszcze nieco chrypliwie Anka. Widać, że odzyskiwała siły po lekkim resecie związanym z chorobą.
- A żebyś wiedziała. Na okazje jak on chrapie to ja schron przeciwlotniczy powinnam szykować. On wtedy wszystko zagłusza! Masakra. Mówię Ci.
- Kawa już, kanapki jeszcze chwilę.
- Oj tam...dawaj już. Oglądamy Star Treka i zachwycamy się aktorami.
- Ale Original Series! I SG-1!
- Tylko!
Razem z Magdą miałyśmy słabość do Star Trek: Original Series  i Star Gate:  SG-1. Jak tylko naszych ukochanych nie było w pobliżu to oglądałyśmy powtórki tego. W nieskończoność. Zawsze poprawiało nam to humor. Jak znam chłopaków to okaże się, że zapomnieli o mnie i pojadą do nas do domu, a mnie porzucą na pastwę Anki. Nie mam im tego za złe. Zupełnie.
Komandor Spocki Teal'c przez całą noc? Nie narzekam!

poniedziałek, 17 września 2012

Na szczęście

Bardzo nie lubię wtawać rano, a jeszcze bardziej jak ktoś mnie budzi. Większość mojego życia spędziłam na wymyślaniu sobie intratnego zajęcia pozwalającego uniknąć mi zrywania się o poranku. Rano dla mnie zaczyna się koło ósmej. Wcześniej jest noc lub blady świt. Mimo wszystko nie lubię leżeć w łóżku do południa, bo czuję się winna marnowania cennego czasu.
Jestem, jak widać, stuprocentową kobietą: nie do końca wiem czego chcę, ale jeśli tego nie dostanę to będę bardzo niezadowolona.
Z zapartym stolcem i lekką nerwówką poszłam spać, wstałam też jakoś egzotycznie wcześnie, ale nie mogłam doczekać się wizyty w radiu. A jeszcze bardziej spotkania u Magdy. Cierpliwość jest, albowiem, cnotą którą nie dysponuję. Znałam z widzenia naczelnego chłopaków. Gabarytami wzbudzał szacunek. Był miły i łagodny, ale stanowczy i zasadniczy. I takich osobowości ludzie boją się najbardziej. Ja poznałam go, zupełnie, poza radiem. Czekałam kiedyś na Maćka w kawiarni obok stacji. Zamawiałam akurat kawę, kiedy wszedł On. Usiłował dogadać się z obsługą, ale Pani była bystra niczym woda w sedesie. Wtrąciłam się, więc i zaproponowałam, że przetłumaczę z polskiego na polski. Naczelny chciał dużą białą kawę. Pani chciała dać mu latte lub capuccino.
- Miła Pani, Pan chce duże americano z mlekiem ale bez mlecznej pianki - przerwałam ten festiwal głupoty
- Aaaaaa....to już nabijam na kasę - ogarnęła rzeczywistość kasjerka.
- Dziękuję serdecznie - odezwał się dorodny Pan - już myślałem, że oszaleję! Ale widzę, że obsługa tutaj poziomem IQ nie powala.
- Mi też by się nie chciało myśleć za dziewięć złotych za godzinnę w dwunastogodzinnych zmianach. - odparłam
- Bardzo Pani wyrozumiała dla obsługi.
- To dzisiaj. Mam czasem dni na "NIE".
- Jak każdy.
- Życzę Panu smacznego i do zobaczenia - złapałam swój kubek i pomachałam ręką w ramach pożegnania.
- Miło mi było, mam nadzieję kiedyś Panią jeszcze spotkać. W kwestii kawy dziękuję i vice versa - ukłonił się nisko, co wzbudziło mój podziw bo mimo swoich wymiarów zrobił to z lekkością i gracją.
Spotkałam go ponownie w dniu oświadczyn. Zdzwił go nieco mój widok, ale zachowywał się w stosunku do mnie jak dobry wujek.
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon.
- Słucham?
- Cześć tu Mikołaj. Jest dziewiąta rano, a ja od wczoraj dorobiłem się zakwasów, cudownej dziewczyny u boku i nowego trupa.
Nie wiem co ucieszyło mnie bardziej: dziewczyna czy trup, ale moje samopoczucie z dobrego zmieniło się na świetne.
- Ależ drobnostka, mój drogi. Nie masz za co dziękować. A trup tematyczny?
- A spodziewałaś się, że będe Cię na temat pijanych topielców i wszystkich wypadków drogowych informował?
- Jak wzór?
- Jakiś egzotyczny, podobno. W sensie, że plemienny taki. Chłopakom z afryką się skojarzył.
- A czym otruty?
- Nie wiem, nie zatrudniamy wróżek, a na wyniki toksykologii bedzie trzeba poczekać.
- Widziałam się z pewnym specjalistą od tatuaży, to we czwartek Ci opowiem.
- Ten szaleniec grasuje!
- I co? Jak ci opowiem a ty już po minucie będziesz wiedział kto to robi i gdzie mieszka? Czy zwłoki w międzyczasie wstaną. Wyjdą. Tożsamości nie znasz, trucizny też nie. Nawet nie wiesz czy miała te tatuaże wcześniej czy to Jego wina?!? I te dwa dni zwłoki ocalą kolejnych ludzi, Twoim zdaniem?
- "Dwa dni zwłoki" - powtórzył i zachichotał, a mi w głowie zagrała piosenka Danuty Rinn "Gdzie Ci mężczyźni". - Spoko. To niech ten czwartek będzie.
- Ale fotki mi na e-mail podeślij!
- Zwłok?
- Bardziej mnie by te tatuaże interesowały. Najlepiej każdy z osobna. Chyba, że to jedną całość tworzy.
- Da radę. Małe ptaszki mi wyśpiewały, że będziesz w radiu pracować.
- Dziś na rozmowę idę, a zaraz potem przylać tym ptaszkom w łeb.
- Nie denerwuj się tak, tylko zajmij się dziećmi.
- Nie mam dzieci!
- No właśnie, do czwartku.
I sygnał po drugiej stronie.
Najpierw znajdź sobie kogoś, a teraz ślub i dzieci. Jak im powiem, że mamy prawie załatwiony termin to mnie zamęczą. Postanowiłam nie brać ślubu kościelnego. I tak w to nie wierzę, więc po co mi te cyrki. Za to udało mi się zmusić urzędnika stanu cywilnego żeby przyjechał w odpowiednim dniu, w odpowiednie miejsce na podpisanie stosownych dokumentów. Papierologie chcemy załatwić wcześniej a potem tylko te kilka formułek wyklepać, dać sobie obrączki i rozpocząć zabawę. Bo wesele to, chyba, najbardziej istotna część tego całego przedstawienia.
Zrobiłam sobie kawę i wróciłam do przeszukiwania internetu w poszukiwaniu jakiejkolwiek informacji na temat ludzi mogących wnieść trochę rzetelnej wiedzy na temat historii trucicielstwa. Po godzinie poczułam się śmiertlenie znudzona i zawiedziona. Z potoku mądrości rodem z "Wróżki" wyłowiłam ze cztery artykuły godne mojego zainteresowania. Wydrukowałam je. Linki do nich zapisałam na komputerze. Zrezygnowałam z dalszego przekopywania się przez miliony uwag i mądrości na temat, a już portale "ezoteryczne" budziły moją szczególną niechęć. Poziom zdebilenia tam prezentowany dawał mi pojęcie o nieskończoności.
Maciek wypełz z sypailni i odstawiając swój poranny zombie walk poszedl do łazienki. Są momenty, w których potrafi mnie rozczulić. Zaliczam do niech poranki. Wstaje taki potargany i nieprzytomny. Jest wtedy uroczy i jak dla mnie bardziej romantyczny niż kiedykolwiek. Wynika to z mojego przekonania, że mężczyzna musi naprawdę kochać kobietę aby odsłaniać przed nią swoje słabości. A poranki nie są Macieja mocną stroną.
Mój prywanty zombiak właśnie wyszedł z łazienki. Przyszedł do pokoju i legł na kanapie. Wstałam i przykryłam go kocem. Zaczął się miotać. Zrzucił z siebie koc i powiedział nie. Po piętnastu minutach spokojnego leżenia zażądał pilota od dekodera i koca, bo mu zimno. Dostał. Ozyrys zaszczycił pokój swoją obecnością. Usiadł obok głowy Władcy Kanałów, spojrzał na niego z pogardą i prawie położył mu się na twarzy. Wszystkie moje koty układają się zawsze, tak jakby chciały udusić człowieka odbytem. Może nie tylko moje. Może to ogólny trend jest. Maciek nie zareagował, ja też nie.
Odchyliłam się na fotelu i gapiłam niewidzący wzrokiem w papiery. Trwałam tak w tym zawieszeniu aż dotarło do mnie, że moglibyśmy zainteresować się jednak własnym ślubem.
Zaczęłam szukać zaproszeń na Allegro i eBayu. Chcę żeby były to oryginalne zaproszenia, a nie bolesny standard. Mam tak przez całe życie. Zawsze musi być wedle tego co sobie uroję. Prawie. Bo szanuję prawa fizyki, matmatyki i wynikające z nich ograniczenia.
- Zjedzmy na mieście?
- Co?
- Śniadanie.
- Jak bardzo jesteś zdeterminowana?
- Bez Ciebie też pojadę.
- Czyli mam być gotów za pół godziny?
- Jakbyś mógł.
- Nie mogę, ale się poświęcę dla tej miłości.
Wstał leniwie i poszedł się szukać ubrania. Ja się umyłam, uczesałam i zwolniłam łazienkę. Wyprasowałam wybrankowi ubranie i spakowałam swoje rzeczy wliczając w to laptop. Nieśmiertelna torba ze SpongeBobem stała już gotowa na krześle. Wzięłam bambetle, odnalazłam kluczyki do samochodu i poszłam ostentacyjnie czekać na przybycie mojego księcia. Przybył trochę otrzeźwiony przysznicem. Usiadł za kierownicą i nie odezwał się przez całą drogę.
Jedliśmy to śniadanie ze trzy godziny. Po półtorej godzinie i 2 kawach Maciek nieco się rozbudził. Zjadł ze trzy muffiny i przyznał mi rację, że jednak śniadanie na mieście to dobry pomysł. Bogu dzięki tutaj płaciło się z góry i nie musiałam słuchać wyrzutów związanych z wysokością rachunku. Bo wysokość rachunku to zawsze była moja wina, nawet jeśli nic nie jadłam ani nie piłam.
Reszte win za katastrofy w naszym życiu brał na siebie Maciej, więc nie kłóciłam się zbytnio.
Poszliśmy do radia.
Nie wiem po co, bo Szef Szefów jak tylko nas zobaczył to podbiegł, ścisnął mnie i oświadczył mi, że cieszy się iż dołączam do zepołu. Kazał mi przeczytać i podpisać jakieś papiery. Dodał, że mam trzy tygodnie na wdrożenie się i zaczynam od przyszłego miesiąca.
Niech będzie. Jeszcze jeden wyciskający białko z oczu uścisk i już mogłam sobie iść. Wpadłam po drodze na Michała. Dosłownie. Pierwszy raz od trzech lat mnie przytulił.
- Dzięki Ci za ratunek mój wybawicielu! - krzyknęłam do niego, ucałowałam w policzek i uciekłam.
- Ona jest dziwna. - skwitował - jak ona bez karty wyjdzie.
- A ty? Gdzie masz swoją? - zapytał Maciek.
Wpadłam do windy ściskając w ręku identyfikator. Miewałam naady głupoty. To był jeden z nich. Usłyszałam jeszcze tylko rumor za dzwiami do wind. Litości, żeby wejść do windy też trzeba mieć kartę. Oni jacyś nieprzytomni są. Zjechałam na dół, wyszłam przez bramkę i zostawiłam na recepcji identyfikator. Wyszłam z budynku i ruszyłam w kierunku restauracji Magdy. Zawsze po mieście poruszam się na azymut.
Zadzwoniłam do niej:
- Za ile?
- Kwadrans do pół godziny.
- Cudnie. Pa!
- Pa!
Wsiadłam do autobusu i już po 20 minutach stałam pod drzwiami restauracji. Startowali dopiero o 16, ale odźwierny mnie wpuścił. Zeszłam po schodach i usiadłam w moim ulubionym miejscu. Zobaczyłam Magdę. Miałam dziwne wrażenie, że nie idzie ale płynie w powietrzu unosząc się pięć centymentrów nad Ziemią. Ubrała się cała na biało, więc przez moment miałam wrażenie, że nawiedziła mnie jakaś zjawa.
- Kocham Cię! - oświadczyła stawiając przede mną talerz leczo i koszyk pełen chleba.
- Leczo! Też Kocham. Ale co? Mów? A coś do picia dostanę?
- Zaraz przyniosą. No więc Mikołaj mi powiedział co uknuliście....
- Ja uknułam, wy byliście pionkami w mojej grze. - weszłam jej w pół zdania
- Jak zwał. I dodał, że bardzo mu się to spodobało.
- Zaplecze znam. Byłam tam. - dostałam kielich, a raczej kielich wina. Pyszne!
- Przyszedł w tę niedzielę i był cudny. Ja myślałam, że on w tych koszulach wygląda bosko, ale nie...w niedzielę wyglądał jak młody bóg, mówię Ci!
- Znaczy goły był?
- To stało się potem.
- O goliźnie nie chcę słuchać...chyba, że ma jakieś wstydliwe sekrety typu więcej włosów na tyłku niż na głowie.
- Dobra, dobra. Posiedzieliśmy na kawie i opowiadał o wszystkim poza pracą. O sztuce, polityce, o jedzeniu, o muzyce...
- Był cudny?
- Cuuudny!!! I ma podobne poglądy jak ja. I lubi takie same książkiI lubi podróże. I lubi moich znajomych.
- Bo to są jego znajomi!
- Wiem. Cudnie, prawda? I wiesz, że ma tatuaż? Na łopatce. Nie powiem co, bo obiecałam...ale jest cudny.
Stężenie cudności zaczęło mnie lekko irytować.
- A potem?
- A potem zaproponował kolację...odwiózł mnie do domu - zrobiła minę jakby wygrała milion złotych - radiowozem...a potem po mnie wrócił.
- Radiowozem?
- Nie, czemu?
- Taki tam. Szalony pomysł.
- I nie wiem jak, ale dostał miejsce w knajpie, w której ja czekam na stolik miesiąc. Zapłacił nawet. A rachunek był trzycyfrowy.
- Bierze Cię pod włos...co wyście za takie pieniądze jedli? Słonia w jabłkach czy pieczonego wielbłąda?
- Kuchnia molekularna!
- Aa....brzydkie i niezbyt smaczne ale hipsterko-snobistyczne.
- Tak wiem, bufonada i apoteoza próżności. Nie interesuje mnie to dopóki bywamm w takich miejscach z Nim.
Takiego uśmiechu na jej twarzy dawno nie widziałam. Albo to jakiś poważny paraliż twarzy.

Twelve

Wróciłam do domu z tarczą, a nie niej. Po drodze wysikałam Adriatyk i jak Maciuś się mnie zapytał czy chcę kawę to minę musiałam mieć jak Conan Barbarzyńca, bo zrezygnował z namawiania mnie.
Weszłam do salonu. Kazano przybić mi tradycyjną piąteczkę i spocząć. Usiadłam. Zadzwonił telefon. Ponieważ na nikim nie zrobiło to wrażenia, więc ruszyłam cztery litery. W ostatniej fazie wstawania, nie wiem czemu, Michał złapał mnie za nogę i runęłam na podłogę jak długa. Cudem nie wybiłam sobie zębów.
- Gdzie idziesz!?! Zostań. - zaprotestował mój oprawca
- Odwal się. Maciek, zrób z nim coś.
- Puść ją, niech odbierze ten telefon.
Uwolniona od uścisku Michała pogalopowałam odebrać.
- Halo? - wydyszałam do słuchawki po sprincie do aparatu.
- Eeee? Nie przeszkadzam Ci?
- Magda, no co ty!
- Bo tak podejrzanie prokreacyjnie dyszysz.
- To przez Michała. I nie ma nic wspólnego z potomstwem.
- Czyli nie zostanę ciotką? Spoko. Widziałam się przez Ciebie z Mikołajem.
- Proszę uprzejmie! Jak było?
- Cudnie. Kocham Cię. Jego chyba też?
- Chyba?!?
- Znaczy no...obrywam się na tęczowo. Zaprosiłam go na kolację do siebie.
- To wbijaj się w tę czerwoną kieckę! Ze śniadaniem?!?
- No właśnie po to dzwonię....co?
- Po co?
- Po radę. Ta czerwona czy ta czarna z odkrytymi plecami.
- Czerwona! Dekolt masz w niej super!
Naprawdę! Magda w tej sukience wyglądała zjawiskowo. Jakby mi się oświadczyła to bym jej nie odrzuciła.
- Niech Ci będzie - westchnęła.
- Idź robić się na boginię i daj znać jutro.
- Myślisz, że mogę na to śniadanie liczyć?
- Na stan obecny mojej wiedzy to możesz być tego pewna!
Niemalże usłyszałam jak po drugiej stronie słuchawki skacze ze szczęścia.
- Cudnie - dodała - Paaaa....
- Pa-pa kochana.
Wróciłam do pokoju, obrzuciłam Michała wzrokiem młodego bazyliszka i usiadłam na kanapie.
- Co jest? - zapytałam.
- Chcemy, żebyś najpierw powiedziała TAK. - oświadczył mój przyjaciel.
- Już raz to powiedziałam. Czas na asertywność. Nie!
- Mówiłem Ci, że od strony kanalizacji to ty ją możesz brać, a nie ja. - zwrócił się do Maćka.
- Powiecie mi, chłopaki co się dzieje?
- O udział w programie. - odważył się Przyszły Mąż.
- Jakim programie?
- Raczej audycji. - poprawił go Michał
- Nadal nie rozumiem. W ogóle to proszę wyznaczyć kogoś do rozmowy ze mną, bo ja się z Waszym przerywaniem i przekrzykiwaniem nie zamierzam użerać.
- Nikt nie krzyczy, to może Ja.
- Jeszcze. A co? Boisz się, że jak Maciek będzie mówił to spakuję mu walizkę i wystawię za drzwi?
- Coś w ten deseń. - zaczął pan M. - Chodzi jednak o to, że dostaliśmy program w telewizji. Ja do tego mam trzy audycje w dwóch stacjach radiowych i po prostu nie ogranę tego. Postanowiłam więc w cholerę rzucić jedną audycję i powstał problem. Bo to jest sobota po południu i nikt nie chce tego wziąć....
- Zostawiasz Maćka samego?
- No tak.
- No i co mi do tego?
- Bo naczelny sobie wymyślił, że się nie zgadza. Że mu to psuje zamysł całej ramówki i że ma być duet.
- Nie wierzę. - jęknęłam.
- Uwierz...i szef zaproponował i ty cytuję: "narzeczoną Frankensteina"
- I co ja tam mam, jego zdaniem, robić?
- Proponuję: mówić.
- O czym?
- Eee....no właśnie o tym co my.
- A o czym wy mówicie?
- Nie słuchasz, nas?!?! NO WIESZ!?!?!
- Ja Was na żywo wystarczająco dużo słucham.
Maciek siedział z miną jakby mi w trakcie jakiejś operacji pół mózgu wycięli, Michał ze stoickim spokoje zaspokajał moją ciekawość:
- To jest bardziej męska stacja.
- O piwie i samochodach nie będę rozmawiać. - skrzywiłam się jak na widok brukselki
- Od samochodów mamy jednego dziada. Raczej o muzyce.
- Powiesz mi prawdę?
- Szef sobie wymyślił, że skoro piszesz o trupach to masz pewnie dojechaną wyobraźnię i słuchasz dziwnej muzyki i moglibyście a Młodym nieco ożywić tę trupią godzinę. Bo siedemnasta w sobotę to trupia godzina, uwierz mi - pokiwał głową.
- Dobra. Ale będę potrzebować trochę czasu, żeby ogarnąć co się w studiu gdzie naciska.
- O już ja Cię nauczę.
- Dziękuję...już pamiętam jak ściany niszczyłam jak mnie raz zaprosiłeś.
- Serio? Ja nie pamiętam.
- Ty w ogóle nie masz pamięci do szczegółów...nieważne. Zgadzam się. Z pełną świadomością, że gdyby nie JA to szef by z Tobą umowy o odejściu za porozumieniem stron nie podpisał.
- Mówiłeś jej? - mój osobisty swat zerknął na mojego Przyszłego Męża.
- Uważasz, że żenię się z kretynką? - nie wiem czy to miało być rycerskie, ani czy to komplement był ale poczułam, że dobrze sobie chłopaka wychowałam.
- Touche! - krzyknęłam.
- Szef będzie chciał Cię poznać....po akcji z zaręczynami w ogóle jest Ciebie ciekaw.
- Ooo...oj tam...
- Jesteś jutro wolna?
- Jestem zawsze wolna, o ile nie spotykam się z kimś albo nie wpadnę z cug pisarski.
Co się jakoś nie zdarza, ostatnio… Mogę też kogoś mordować w celu odnalezienia weny, ale póki co – nie planuję.
- Jutro o czternastej? – Michał się uśmiechnął, a ja jakbym słyszała lustra pękające w całym domu.
- Dobrze, niech Ci będzie.
- Myślę, że w ciągu dwóch do trzech tygodni się wdrożysz.
- Myślę, że dam radę. Najwyżej zawieszę system, usiądę i zacznę płakać. Rozwiązanie dobre jak każde inne.
- Taaaa….a jak tam świr od tatuażu.
Opowiedziałam chłopakom o szacownym naukowcu. Oczy robili jak pięciozłotówki, kiedy mówiłam im jak wyglądał i jak się zachowywał. Byli niczym panienki z dobrego domu słuchające opowieści koleżanki o jej inicjacji seksualnej. Czułam się dziwacznie, bo w życiu tyle słów w sposób nieprzerwany nie pozwolono mi z siebie wydobyć. W gębie mi zaschło i doszłam do wniosku, że kolejna porcja wypitej kawy chce się ze mnie wydostać.
Zawsze jak idę do łazienki to mam przed oczami tekst z mojej książki do biologii: „mocz spływa do pęcherza nieprzerwanie, natomiast oddawany jest okresowo”. Organizm ludzki to cudowna machina. Nieco obrzydliwa, ale cudowna.
Michał chciał zostać jeszcze z nami i pograć w bilard, ale doszłam do wniosku że Anka nas przeklnie, więc kazałam mu iść. Nie mam ochoty słuchać, że prócz mojego faceta, demoralizuję też innych. Jedna kobieta wyrzucająca mi że to przeze mnie jej ukochane maleństwo ma te satanistyczne tatuaże stanowczo mi wystarczy.
Około północy zadzwoniła Magda.
- Cześć! Dzwonię z kibla. Mikołaj jest u mnie. Śpi. – ogłosiła szeptem.
- Zmęczyłaś go.
- Sam się zmęczył. Zaczęłam się obawiać, że jeszcze chwila a stanie na głowie i odrapie się za uchem stopą. Wygimnastykowany!
Wolała sobie tego nie wyobrażać.
- Jesteś cudowna! Jutro się spotkamy i Ci opowiem. Wpadnij na obiad.
- Po spotkaniu z naczelnym w radiu u chłopaków.
- A po co ty im tam?
- Chcą żebym prowadziła, a w zasadzie współprowadziła audycję.
- To wpadnij z tym swoim po tym spotkaniu.
- Ten mój ma potem swoją, potem ma Michał, a potem mam w dupie spotkania, bo się dwudziesta pierwsza zrobi. Przyjadę jutro, o bliżej nieustalonej porze i pogadamy
- Wcześniej zadzwonisz?
- Zadzwonisz, zadzwonisz. Ty mi o torsie Mikołaja poopowiadasz, a ja tobie o psychiatrze z którym się dziś widziałam. Podpisałam mu, chyba, całą Bibliotekę Narodową książek.
- Dobra, to ja wracam do łóżka budować więzi międzyludzkie.
- A ja spać.
- Spadaj!
- Ty też...do jutra!!!
Magda potrafiła zaskoczyć i siebie i mnie. Nieśmiała na co dzień przeobrażała się w drapieżnego łowcę w kwestii ukochanych mężczyzn. Mam nadzieję, że temu scen zazdrości nie będzie urządzać, albo że jemu nie będzie to przeszkadzać. Aż się boję we czwartek na posterunek jechać…

niedziela, 16 września 2012

11

Zrezygnowałam z czegokolwiek. Postanowiłam, że czas się przygotować na spotkanie z Panem doktorem. Musiałam się umyć, uczesać, jakoś po ludzku ubrać oprowadzając, w przerwach tych czynności, mieszkanie do stanu użyteczności. Słońce Mojego Świata dostał swój przydział zadań do zrobienia. Nawet nie sttawiał oporu. Na półtorej godziny przed umówioną godziną byłam gotowa do drogi. Pokazałam Maćkowi gdzie ma i co ma do jedzenia i wyszłam z domu. Z zasady nie jeżdżę samochodami, więc poszłam w kierunku stacji kolejowej. Szybka kolej miejska, metro i tramwaje to moje ukochane środki transportu, albowiem na prywatny helikopter jeszcze mnie nie stać.
Dotarłam do ustalonego punktu, weszłam do kawiarni i zamówiłam sobie jakąś kawę o enigmatycznie zagmatwanej nazwie. Nowy system dekoncentracji klienta: zrobić mu wodę z mózgu, a potem sprzedać jak najdrożej coś czego nie chce i nie potrzebuje.
Usiadłam. Miałam jeszcze pół godziny. Rozłożyłam notebooka, włączyłam internet i zaczęłam oglądać głupoty na serwisach aukcyjnych.
Po około 15 minutach podszedł do mnie wysoki, szalenie przystojny i cały wytatuowany facet.
- Witam Pani Regino! Stefan Strychalski, byliśmy umówieni.
Zatkało mnie. Autentycznie.
- Dzień Dobry. No przyznam, że spodziewałam się, że będzie Pan wyglądał nieco inaczej.
- Tak...jak wykopalisko zapewne. Z reguły ludzie mnie tak odbierają. Głównie jest to wina mojego sposobu wypowiadania się.Cóż mogę dodać na swoje usprawiedliwienie. Może, że szalenie miło mi Panią poznać. Pozwoli Pani, że zostawię swoje tobołki i pójdę kupić sobie jakiś pobudzający napój.
- Oczywiście - udzieliła mi się ta " cała kurtuazja".
Stefcio wrócił po kilku chwilach dzierżąc gigantyczny kubek kawy pachnącej różami. Uśmiechnął się szeroko swoimi białym zębami, i choć szczękę miał jak neandertalczyk, to robił miłe wrażenie.
- Czy ma Pani do mnie jakieś konkretne pytania czy mam zacząć o tatuowaniu ogólnie a potem przejdziemy do szczegółów?
- Stanowczo preferuję formę "od ogółu do szczegółu".
- Cudownie! Albowiem jestem także antropologiem i bardzo mnie te zagadnienia interesują. - przyklasnął w dłonie jak panienka z dobrego domu i rozpoczął swój wywód - otóż tatuownie ciała to zwyczaj sięgający czasów starożytnych. Najstarszy udokumentowany ślad pochodzi z Egiptu, gdzie odnaleziono mumię wytatuowanej kapłanki sprzed 2000 lat p.n.e. Tatuaż nie był obcy plemionom indoirańskim, indiańskim, chamickim, semickim, indoeuropejskim i azjatyckim. Doskonale znany też w Chinach i Japonii. Pierwsi Chrześcijanie zdobili swoje ciała tatuując na nich symbole swojej wiary. Był to swoisty Stanowiły one dla akt zjednoczenia. Definiował przynależność do grupy. Są plemiona w których definiuje do dziś. Proceder trwał aż do 787 roku, jednak papież Adrian I zakazał tatuowania ciał Chrześcijanom. Jego zdaniem przeczyło to przykazaniom boskim. Bóg bowiem stworzył człowieka na swoje podobieństwo, a wytatuowane ciało to czysta profanacja jego wizerunku.
- Nie miałam pojęcia, że tak można to odbierać? Że też kolczykowania uszu i farbowania włosów nie zabronili.
- Ja, szczerze mówiąc, za jednoczeniem się z grupy o charakterze wierzeniowym nie jestem - odparł - ale tatuaż ma w tej dziedzinie życia dość duże znaczenie. Nawet w obecnych czasach, w krajach rozwiniętych.  Do Europy przywędrował na przełomie XVII/XVIII wieku wraz z marynarzami, którzy brali udział w odkrywczych wyprawach na nieznany ląd. Proszę sobie wyobrazić, że zdobienie ciała stało się popularne także w kręgach arystokratycznych. Wielkim zainteresowaniem cieszyły się motywy związane z Dalekim Wschodem. Tatuowanie zyskało także charakter praktyczny. We Francji, na przykład, znakowano jednakowym wzorem matki i ich nowo narodzone dzieci, by nie dochodziło do zamiany noworodków.
- I to wszystko wykonywano ręcznie?
- Owszem. Przełom w sztuce tatuowania nastąpił wraz z wynalezieniem przez Samuela O'Reillyego elektrycznej maszynki tatuującej. Miało to miejsce w Nowym Jorku, około 1890 rok.Wynalazek sprawił, że tatuowanie stało się mniej bolesne,a "zabieg" trwał o wiele krócej. Niechlubnym wydarzeniem w dziejach tatuażu była II Wojna Światowa.Tatuaż stał się elementem pomocnym w identyfikacji zwłok. Hitlerowcy znakowali więźniów obozów koncentracyjnych tatuując im na przedramionach numery ewidencyjne. Przełom nastąpił dopiero w latach 60-tych XX wieku.Szerzący się ruch "dzieci-kwiatów" zapoczątkował w kręgach akademickich modę na tatuowanie się. Studia tatuażu stały się bardzo popularne i oblegane przez chętnych do ozdabiania swoich ciał. Zaowocowało to swoistą modą na ten typ dekorowania ciała w środowisku rockowym.
- Ale w naszym kraju napotykamy na mur związany z tatuażem. U nas kojarzony jest ze środowiskiem przestępczym, z więźniami. - dorzuciłam.
- Nie ma co ukrywać, że u nas tatuaż nie był niczym pozytywnym. Z upływem lat zaczęły, jednak, powstawać profesjonalne studia tatuażu. Ewoluowało nastawienie społeczeństwa. Zyskało nawet miano odrębnej dziedziny sztuki. Należy sobie zdawać sobie sprawę, że jest to jednak sztuka kontrowersyjna. Prowokuje. Może się bardzo podobać lub być, wręcz, piętnowana. Moje podejście zapewne Pani zna - uśmiechnął się pierwotnie wskazując na swoje ręce.
- Pan moje także, choć aż tak bogatym wyborem wzorów i kolorów pochwalić się nie mogę.
Kolejny uśmiech i łyk ciepłej kawy.
- Praktykowanie tatuażu na przestrzeni wieków przez różne społeczności sugeruje, że zaspokaja on różnorakie potrzeby osobiste oraz społeczne i kulturowe, których znaczenie przetrwało do czasów współczesnych.- dodał - jest Pani doskonałym słuchaczem, jak widzę.
- Dziękuję. Może to kwestia wykladowcy i tematu, po prostu. A jak to jest z badaniami nad obecnymi posiadaczami tego typu ozdób?
- Systematyczne badania psychologiczne osób posiadających tatuaż są nieliczne i napotykają na trudności związane z tym, że stosunkowo często tatuaż związany jest z przynależnością do zamkniętych subkutlur.- westchnął - Pojawiającym się najczęściej motywem posiadania tatuażu jest chęć symbolicznego wyrażenia własnej tożsamości lub zaakcentowania niektórych jej cech. Tatuaż może symbolizować indywidualizm, przynależność do wspólnoty, seksualność, dominację, przyjaźń, miłość, nienawiść i złość. Współcześnie coraz częściej zaczyna dominować czysto dekoracyjna forma tatuażu bez żadnego konkretnego znaczenia czy tym bardziej tajemnej symboliki. - westchnął ponownie i napił się kawy. Wypiłam łyk swojej i spojrzałam na niego z zaciekawieniem - Badania Candela Laser Corporation z 1991 roku sugerują, że ok. 9-11% dorosłych mężczyzn w USA posiada tatuaż. Biorąc pod uwagę, że według obecnych ocen około 3% ludności Stanów Zjednoczonych jest wytatuowana, posiadanie tatuażu wśród kobiet jest dużo rzadsze niż wśród mężczyzn. Średni wiek w, którym dochodzi do zrobienia profesjonalnego tatuażu w USA to około osiemnaście lub dziewiętnaście lat. W przypadku amatorskich tatuaży bariera wiekowa jest jeszcze niższa i waha się wokół granicy czternastego roku życia. W Polsce brak jest danych zbiorczych dotyczących zjawiska tatuażu, należy jednak przypuszczać, że częstość jego występowania jest około trzykrotnie niższa  a wiek, w którym dochodzi do jego zrobienia wyższy o około trzy do pięciu lat. Najistotniejszym jednak wynikiem cytowanych badań jest fakt, że przeszło połowa osób, które mają tatuaż żałuje jego wykonania i chciałoby go usunąć jeżeli byłoby to tylko możliwe!
- Nie wierzę! - wyrwało mi się
- A jednak. Na tak wysoki odsetek składają się co najmniej dwie ważne przyczyny. Po pierwsze osoby w młodym wieku decydując się na wykonanie tatuażu są na ogół nie dojrzałe i chwiejne emocjonalnie co sprawia, że ich decyzja nie jest w pełni przemyślana, a często jest wręcz wynikiem impulsu. Po drugie mimo rosnącej popularności tatuażu jego posiadanie nie jest generalnie akceptowane przez opinię publiczną i w wielu konserwatywnie nastawionych środowiskach stanowi barierę w uzyskaniu dobrej pracy lub awansu środowiskowego. Ponadto nierzadko wytatuowane osoby są postrzegane jako jednostki antyspołeczne, wrogo nastawione, niedojrzałe, niezdolne do akceptowania autorytetów i nieodpowiedzialne. Wszystko to powoduje, że początkowy zachwyt z nowej ozdoby z biegiem czasu pod wpływem presji otoczenia oraz własnego odmiennego spojrzenia na świat może się przerodzić we frustrację i chęć usunięcia "stygmatu".
- Czuję teraz, że żyję w jakiejś odciętej od tego świata enklawie. Aż dziw bierze. - zamyśliłam się na moment - no dobrze, a samo znaczenie tatuażu?
- Nie wnikając szczególnie w detale powiem, że znany jest jeden świetny obiekt badawczy zwany Ötzi. Pierwszej analizy odnalezionych na jego ciele modyfikacji podjęli w 1988 r. David Lewis-Williams i Thomas Dowson. Badacze dzielą owe kształty na sześć grup. Są to: krzyżujące się linie, grupy linii równoległych, kropki lub plamki, linie zygzakowate, grupy linii zakrzywionych, drobne wzorki z linii krętych lub meandrowatych. Symbole te ujawniły swoje głębokie znaczenie podczas badania żywej pamięci Indian Tukano, którzy konotują za ich pomocą fundamentalne dla swojej kultury pojęcia i wartości. Tym, który zbadał je dogłębnie, był antropolog Reichel-Dolmatoff, który widząc, iż wzory te powtarzają się w wizjach, wywołanych yaje, kazał określić ich znaczenie członkom plemienia. Okazało się, że nawet najmniejsza kreska posiada swój wewnętrzny sens, a oto znaczenia, jakie przypisują symbolom Indianie Tukano: kółka lub kropki to krople spermy, faliste linie pionowe - energia słoneczna, spirala - wir wodny i tak dalej...
Innym przykładem mogą być szamani Indian Jivaro, wg. Michaela Harnera, kształty swoich wizji tłumaczą w sposób bardzo podobny. Można bez trudu wyciągnąć wniosek, iż tatuaże, zawierające te prymitywistyczne formy, były dla ich nosicieli wnoszeniem do swojego ciała rezerwuaru duchowych wizji. Miały chronić od niebezpieczeństw, bądź leczyć choroby.
- Głowa mi pęka od tej ilości wiedzy. - skwitowałam wywód.
Zaśmiał się.
- No cóż. Nadmiar wiedzy nie wywołuje chyba eksplozji czaszki. - dodał - a teraz ja chętnie posłucham o Pani fachu.
- A cóż ja mogę Panu powiedzieć czego jeszcze Pan nie wie?
- Mam mnóstwo pytań. Zacznę od kwestii, dla mnie, najistotniejszej. Czy ma Pani czas?
- Dla Pana zawsze! - jak się okazało był to prawie strzał w kolano.
Siedziałam z Panem Strychalskim przez dobre trzy godziny. Opowiedziałam mu wszystkie pomysły na poprzednie wydawnictwa, pomoc jaką mi zaoferowano, "szalone poczucie humoru" którym jego zdaniem tryskają moje powieści. Porozmawialiśmy także o naszych tatuażach, ich znaczeniu, wykonaniu. Było bardzo miło i bardzo męcząco. Nie przywykłam wyrzucać z siebie takiej ilości słów w takim tempie. Wywiady to dla mnie problem, bo trzeba ładnie i logicznie zdania komponować. A przy naukowcu to już zupełnie wstyd.
I jeszcze ten Michał tam czeka....pomyślałam o tym jego i Maćka pląsaniu i pozwoliłam kupić sobie trzecią kawę.




Przypisy:
1. Andrzej Szyjewski, Etnologia religii, Zakład Wydawniczy NOMOS, Kraków 2001, str. 289-91.
2. Zbigniew Garnuszewski, Renesans akupunktury, Wyd. „Sport i Turystyka”, Warszawa 1988, str. 167.
3. Biblia Łacińsko-Polska, czyli Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Księga Kapłańska (19, 28).
4.Cyt. za Richard Rudgley, Alchemia Kultury, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2002, str. 21.
Źródło: Tatuaż – scena i konteksty kulturowe, nr 3, listopad 2006 (jako Konrad Szlendak)
5. http://www.lineacorporis.pl/centrum_wiedzy/biblioteka/prawie_wszystko_co_nalezy_wiedziec_o_tatuazu_zanim_sie_go_wykona_a_potem_usunie/