Nie mam czegoś takiego jak popisowe danie. Miewam popisowe wypieki, do których mogę zaliczyć moje owsiane ciastka żurawinowe. Są magiczne: znikają szybciej niż je zrobię i można je jeść bez opamiętania. Nawet jak nie masz ochoty na nic słodkiego, ani nie jesteś głodny. Mam zakaz ich pieczenia. Maciek stwierdził, że jeśli ja mu będę gotować to będziemy się za kwartał toczyć oboje zamiast chodzić.
Ale dzisiaj był wyjątkowy wieczór, więc wyciągnęłam zapas suszonej żurawiny i płatki owsiane. Ponieważ do magicznych ciastek płatki należy uprażyć z masłem i cukrem, więc już po kwadransie w drzwiach kuchni zjawił się mój ukochany i z miną dementora oświadczył, że mnie nienawidzi. Po czym poprosił o podwójną porcję. Ja w zamian wysłałam go do piwnicy, żeby przytachał jakieś wino i napoje.
Zabrałam się za danie główne. Niestety, musiało być w nim mięso. Moje kochanie uważało że bez mięsa nie ma jedzenia, ja dokładnie odwrotnie. On w ogóle był jednym, chodzącym absurdem. Twierdzę tak, ponieważ mięso ugotowane, usmażone lub upieczone mógł jeść w opór. Dla niego wykładnikiem mojej miłości była wielkość serwowanych na obiad schabowych. Surowego, natomiast, brzydził się dotknąć. Nawet przez folię. W rękawicach. Na zakupach pakować mógł do koszyka wszystko, ale mięsa nawet szczypcami nie wziął. Zabawne. Dorosły mężczyzna z fobią na punkcie martwych zwierząt wiąże się z kimś kto zawodowo uśmierca ludzi. Na papierze...ale uśmierca.
- Twój Adonis przytaszczył Ci napoje - usłyszałam za plecami
- To mu powiedz, żeby wracał do mnie bo chciałabym sobie, w końcu, na jakiegoś przystojniaka popatrzeć
- Ha-ha....Mikołaj wpadnie to będziesz miała okazję. Ma tak wystające dupsko, że aż dziw bierze, że nie ma na nie osobnego miejsca parkingowego pod komendą. Ty takie lubisz. - wyzłośliwił się M.
- Skarbie, to że Twoje plecy kończą się nogami nie świadczy o tym, że inni mają zamiast pośladów szafy trzydrzwiowe. - ciągnęłam.Czułam, że Maciej zaraz zacznie się ciskać.
- To może wolisz Mikołaja? - burknął
- Tylko Świętego. W przeciwny razie wybieram naburmuszonego radiowca z brakiem pośladków
- A co w tym radiowcu takiego fajnego? Ani to ładne, ani seksowne, ani bogate - Pan Wielkie Ego boczył się dalej.
- Też się zastanawiam. Lubię Go. Denerwować.
Cisza za plecami trwała z 5 sekund.
- Lubię jak mi mówisz, że mnie kochasz w ten pokręcony sposób. Wracam do usuwania warstw kurzu z półek z książkami. - odparł i obślinił mi policzek. Homo sapiens nazywają to 'dawaniem buziaka'. Maciek tego nie umie. Przysysa mi się do wybranej powierzchni niczym glonojad i jak już się odczepi to zostawia mokry ślad swej bytności. Masakra.
Wrzuciłam cebulę na głęboką patelnię i wzięłam się za krojenie warzyw. Gulasz to dobra sprawa. Szybkie, łatwe i jak mężczyzna zje to ma wrażenie, że było konkretnie. Przynajmniej mój ma. Chlup mięso.
Powalczyłam jeszcze chwilę z ciastkami i po sukcesie w tej bitwie wsunęłam dwie blachy do piekarnika.
Chlup warzyw.Wyjęłam z szafki przyprawy. Z szuflady wygrzebałam dużą, drewnianą łyżkę.
Sypnęłam papryką do gulaszu. "Sproszkowane oko traszki....a teraz czas na wysuszony żabi śluz..." pomyślałam i zachichotałam nad kuchenką. "Jeszcze tylko język węża i ten kto zje te miksturę będzie Twój na zawsze" trzęsłam się spazmatycznie dalej, a jak pomyślałam sobie o tym jak bym wygladała z purchawcem jakimś na nosie, czarnym kotem, miotłą i w szpiczastej czapce to zaczęłam ordynarnie rechotać. Wiedźma od sześciu boleści. Gotowe! Wyłączyłam gas pod garnkiem. Sprawdziłam stan chleba - był! I to nawet ten mój, domowy z suszonymi pomidorami. Super.
Surówka jakaś by się przydała. Przegrzebałam się przez zapasy przetworów mlecznym w lodówce.
Zawsze twierdziłam, że matka Maćka to głupia krowa. Można było się z tym nie zgadzać, ale widząc ilość mleka którą pochłaniał, podejrzenia że jednak krowa jest były uzasadnione. Że głupią, to moje subiektywne odczucie.
Jest! Mam pół miski skrojonej kapusty z marchewką. Teraz sos. Mam jogurt naturalny, czosnek w domu zawsze jest, majonez by się przydał. Nie ma. Zadzwoniłam do swojej mamy:
- Daleko masz, że dzwonisz? - zapytał mnie męski głos w słuchawce
- Milcz, kurduplu, i dawaj mi matkę.
- Zajęta.
- Czym?
- Nawiązuje kontakt z Wisłą.
- Chcecie coś z piwnicy? - zapytałam
- Mamy wszystko
- To znieś mi majonez, jak macie
- Macie, ale co Ja będę z tego mieć.
- Ciastka z żurawiną robię.
- Pędzę.
Trzask słuchawki.Nie ma to jak młodsze rodzeństwo.
Mój brat mieszkał z mamą na piętrze, my z Maćkiem na parterze. Przynajmniej póki nie skończymy załatwiać formalności związanych z rozbudową domu. A raczej póki Maciek nie sprzeda swojego mieszkania, bo za te środki chcieliśmy się budować. Działka miała taki metraż, że spokojnie mogliśmy się przykleić do obecnego domu - trzeba było tylko zlikwidować garaż i taras, ale moja mama się tym zajmowała. W końcu całe swoje życie zawodowe była budowlańcem.
Adam, mój brat, wpadł akurat jak wyciągnęłam pierwszą partię ciastek.
- Masz majonez, dawaj ciastka. Mama mówi, że też ze dwa chce.
- Dopiero wyjmuję. Więc albo robię sos, albo zajmę się ciachami.
- Zrozumiałem....jaki ten sos chcesz? A...widzę składniki, już robię.
Pogmerał mi w przyprawach i zrobił bałagan a szafce. Wyciągnął kurkumę, pieprz i sól i wziął się za sos.
Ja odbyłam kolejny zwycięski bój z formowaniem ciasteczek i wsunęłam drugą ich partię do pieca. Po chwili wymienilismy się: sos za ciastka.
- Przychodzi ktoś? - zapytała mnie Przyszłość Narodu
- Mikołaj.
- Michała dawno nie było. Przypomnij mu, że wisi mi rewanż w rzutki.
Poleciał na piętro. Dosłownie. Umiał poruszać się w takim tempie, że miałam wrażenie iż grawitacja oraz tarcie go nie dotyczą. Zapewne lewituje.
Zaprogramowałam piekarnik, żeby sam się wyłączył. Przełożyłam jedzenie z garnków i upapranych misek do czegoś co udawać miało zastawę. Domofon zadzwonił. "Już?" pomyślałam. Mikołaj ma ten cudowny zwyczaj się spóźniać. Raz mu zdarzyło spóźnić się dwa dni. Pewien pisarz twierdził, że nie ma sensu trzymać się wyznaczonych ram czasowych, bo to czas jest dla nas, a nie, my dla czasu.
- Słucham? - odezwałam się do przestrzeni w słuchawce
- GOŚCIE! - wrzask w ramach odpowiedzi.
- Proszę uważać na schodach, bo są śliskie!
Maciek wyjrzał z przedpokoju:
- Już jest?
- Nie....
- Nie rozumiem.
- Nie ty jeden.
Otworzyłam drzwi wejściowe. Stał w nich Michał z Magdą.
- Był trup, jesteśmy i my....kiedy będzie Mikołaj.
Bogu dzięki zawsze gotuję jak dla pułku wojska. I Bogu dzięki, że moja reszta rodziny ma osobne wejście do domu i nie dręczę ich moimi znajomymi.
- Gdzie Anka? - zapytałam Michała jak tylko przekroczył próg.
- Choruje w domu i wysłała mnie na przeszpiegi.
- Ale spokojnie, mamy okup - wtrąciła się Magda - i podała mi dwie siatki. Jedna pełna pieczywa, a druga zakąsek, z jej restauracji.
Nigdy nie zrozumiem wedle jakiego klucza dobieram sobie znajomych.Podejrzewam, że to zależy od stopnia ich fiksacji. Bo na pewno nie od uprawianego zawodu czy wykształcenia.
- Mój brat chciał się mierzyć z Tobą w rzutki i, jak znam życie, od razu w bilard. - powiedziałam do Michała
- Nie wiem zastanowię się! Daj telefon.
- Aparat od linii domowej jest w kuchni.
Michał zniknął w odmętach wskazanego pomieszczenia. Magdę przekazałam Maćkowi - niech się nią zajmie.
- Gdzie masz schody dostałem zaproszenie....mam audiencję, więc przesuń się - Michał śmignął przez nasze mieszkanie, dopadł drzwi na piętro i tyle go widziałam. Pewnie potem pobiegnie z Adamem do garażu grać w gry różne. Mam na razie z głowy.
Zdjęłam, w końcu, fartuch. Zaniosłam go do kuchni, rzuciłam pogardliwie na krzesło i poszłam do pokoju. Dostałam kieliszek wina. Domowego. Adam od kilku lat robił wina, nalewki i piwa. Pić nie pił, najwyżej degustował...ale uwielbiał patrzeć, pilnować i chwalić się, że to jego dzieła. Było dobre. Zawsze. Wchodziło świetnie. A trzepało jeszcze lepiej.
Ledwo posadziłam swoje cztery litery a zadzwonił domofon.
- Nie ruszę się - oświadczyłam.
Magda poszła otworzyć furtkę i drzwi wejściowe i już po chwili do pokoju wszedł Mikołaj.
- Wiedziałem, że mi Magda i Michał nie darują mi tego śledztwa. Liczę jednak, że najpierw troszkę pogadamy o tym co u Was, zjemy coś, napijemy się i odpocznę, a potem dopiero opowiem co i jak.
- powiedział słowem wstępu Mikołaj. - A gdzie Michał?
- Poszedł gadać z mamą Reggie. - odpowiedziała Magda
- No tak...bo wy to się znacie tak długo, że Michał jest bardziej częścią rodziny niż Maciek - uśmiechnął się.
Mikołaj był przeuroczy. I prześliczny. I strasznie kręcił Magdę. Chyba ze wzajemnością. Kręcili się wokół siebie od prawie pół roku. Michała to bawiło, Maćka denerwowało, a mi kompletnie zwisało. Jak jest chęć to i sposób się znajdzie.
Poszłam do kuchni i przyniosłam jedzenie, postawiłam na stole i pozwoliłam aby głodne hordy rzuciły się na nie. Wyłączyłam telewizor, włączyłam muzykę i usiadłam na kanapie. Sączyłam wino, a oni we trójkę wcinali przyrządzone przeze mnie zwłoki. Ozyrys położył się obok mnie i zdegustowany mocno ilością gości zamruczał z dezaprobatą, zwinął się w kulkę i poszedł spać. Dla odmiany
Zaczęłam, po woli, tracić nadzieję, że kiedykolwiek się dowiem co się dzieje w tym "oryginalnym śledztwie".
Jak nie skończą w ciągu półtorej godziny tej zabawy w kotka i myszkę to ich wystawię, bez butów, na dwór.
Ja i pożal się Boże, czterech jeźdźców apokalipsy. Żreć szybciej, bałwany.
wspominać w opo o TYM chlebie domowej roboty z pomidorami??!?!??!!???!? Nie masz serca! :)
OdpowiedzUsuńwidzę że z takim tempem pisania to do końca roku książka będzie gotowa :)
LOL...Monix podobno zaśliniła klawiaturę:)
UsuńTempo mam - to fakt. Zwłaszcza, że mam dostęp do bloga przez komórkę i pisać mogę nawet jak jeżdżę komunikacją miejską:)