środa, 5 grudnia 2012

Radiowo

Jak zwykle, subtelnie, rozpoczęłam trzaskanie garami. Maciej musiał wstać. W starciu z moją orkiestrą pokrywek i szklanek nie miał szans. No i ta Rita Ora w radio.
- Lubię jak sobie rano tak tańczysz i masz gdzieś, że śpię. - odezwał się wchodząc do kuchni
- So put your arms around me baby... - zawyłam razem z Ritą i postawiłam przed nim kawę.
Nie wiem czy to względy mojego wokalu czy pogody panującej za oknem, ale Maciek ubrał się szybko jak nigdy i kazał mi się sprężać.
W życiu się tak szybko nie wyszykowałam. Czekałam tylko aż mój PM da mi plecak, kanapki i bidon z herbatą każąc być miłej dla nauczycieli i pozostałych uczniów.
Zawiodłam się trochę, bo podał mi torebkę i wskazał niemo drzwi.
- Telefon, portfel, bilet, wejściówka? - spytałam
Pokiwał głową.
"No to się dziś rano nagadaliśmy, najdroższy"
Złapałam jeszcze w przelocie kabel do telefonu.
Wsiedliśmy do samochodu, podłączyłam telefon do stacji dokującej, włączyłam odtwarzacz mp3 i puściłam Sullego Ernę. Kocham jego wokal. Od zawsze. Na zawsze. - Język połknąłeś? - zagaiłam
- Denerwuję się - odpowiedział - i są dwa wyjścia...albo będę trajkotał i robił głupoty, albo się zasępię i zamilknę.
- Trajkocz.
- Nie mam ochoty. Bo niby co mam powiedzieć? Że się boję jak ludzie zareagują, że nie wiem jak ty to będziesz znosić, że mamy tematy tylko do końca miesiąca a potem nawet pół gościa nie udało mi się zaprosić...?
- Tak. Dokładnie tak.
- I co? To sprawia, że czujesz się lepiej?
- Nie, ale dzwoniłam do Hadusia.
- A ona nadal z tym perkusistą?
- Będzie ślub.
- No nie wierzę. - spojrzał na mnie z miną mówiącą "też mi rewelacja..."
- Nie zamierzam Cię przekonywać - skrzywiłam się złośliwie - ale umówiłam się z nią na jutro. Mamy do nich jechać. Dominika nie ma, ale Haduś mówiła, że Dom i chłopaki umierają w nadzei na wywiad.
- Chcę ich! - wrzasnął Mój Piękny puszczając kierownicę.
- Trzymaj stery.
- Stoimy na czerwonym.
- Teraz stoimy na zielonym.
- Ups....już ruszam. No Dominika z ekipą bym chciał.
- Poprawka. To oni chcą przyjść. Już się zgodziłam.
- Bez konsultacji ze mną.
- Na to wychodzi.
- Nie zaskoczyłaś mnie.
- Nie miałam zamiaru.
Maciej zaczął wymyślać pytania do zespołu. Kazał mi je notować. Klepałam w klawiaturę telefonu z prędkością światła zupełnie nie zwracając uwagi na to jak i czy w ogóle piszę.
"Polskie znaki są dla frajerów".
Maciejowy monolog był nudnawy, ale lepszy niż milczenie. Zajechaliśmy pod budynek. Wysiadłam i subtelnie trzasnęłam drzwiami. Trzaskaniem bym tego nie nazwała. Raczej pierdolnięciem.
- Czego walisz tymi drzwiczkami - obruszył się Ojciec Moich Dzieci - To nie traktor, do cholery!
- Tak Panie. Mam paść na kolana teraz czy za kwadrans?!
- Co wy znowu wyczyniacie? - usłyszałam za plecami głos Michała.
- Eeeee...Macarena! - wrzasnęłam machając rękami. - A na co Ci to wygląda? Tańczymy!
- Bóg Cię opuścił, kobieto? - zapytał wiercąc palcem w uchu, przez mój wsystęp wokalny, zapewne.
- Nie drąż tak, bo sobie resztki rozumu wydłubiesz.
- W przeciwieństwie do Ciebie mój mózg zainstalowany jest głęboko w czasce...- zaczął
- Szkoda, że w cudzej - odpysknęłam z dziką satysfakcją.
Sam się podkładał.
- Ty po nocach układasz sobie te teksty? - zapytał złośliwie.
- Nie wiem co TY po nocach robisz, ale ja mam wtedy zupełnie inne zajęcia - spojrzałam wymownie na Macieja.
- Bijesz ją po głowie jak obiadu nie ugotuje? - Michał zwrócił się do mojego ukochanego.
- Te, Gwiazdor - zwróciłam uwagę przyjacielowi.
- Nie pozwalaj sobie, kobieto, puchu ty marny! Pytam się Twojej drugiej połówki
- Ty Mickiewicz - pokazałam mu palec wskazujący - uważaj na słowa. Poza tym nie urodziłam się w dwóch częściach. Ludzie rodzą się w jednym kawałku.
- Ja Was nie ogrniam. Nigdy nie ogarnę. - Maciej nie wytrzymał.
- Nie rozumiem? - powiedzieliśmy równocześnie z Michałem.
- Wy sobie tak jedziecie jakbyście swojego widoku nie mogli znieść.
- Jakbyśmy rozmawiali normalnie to było by nudno. - zaczął Gwiazdor.
- I znaczyło by to tyle, że jest źle. - dokończyłam.
- My sobie jeździmy dla żartu i żeby obadać humor. - spojrzałam na Michała i wyszczerzyłam się mało estetycznie. Odpowiedział podobnym uśmiechem.
- Wchodzimy, bo czas ucieka - otworzył mi drzwi Michał.
Pan na recepcji zachowywał zdrowy dystans do pracowników. Z wyjątkiem mnie i naczelnego. Tym razem musiałam się mu tłumaczyć z ciąży i pracy w rozgłośni. Usłyszałam, że szkoda taką cudnowną kobietę zamykać w radio i że powinnam w telewizji pracować.
- Lizus - skwitował Mój Ukochany, kiedy tylko winda ruszyła i portier definitywnie zniknął nam z oczu.
- Uuu...ktoś tu jest zazdrosny - uradował się Michał i szturchnął mnie w bok- ustosunkujesz się do tego jakoś.
- Nie dotykaj mnie, bo Cię pogryzę. Zachowaj bezpieczną odległość. - spojrzałam ciskając wirtualne gromy - Co chcesz żebym powiedziała? Że to konwenanse zwykłe i mam to w dupie?
- Dla mnie bomba - z aprobatą potwierdził Maciek.
Wyszliśmy z windy na korytarz szóstego piętra. Przekroczywszy wszelkie szklane drzwi podeszłam do biurka i zobaczyłam nad nim rzecz genialną...wielką półkę na płyty wypełnioną do połowy tym co najlepsze w muzyce.
- Kto to? - wydukałam.
- Ja - Michał machnął ręką.- Już mi się nie przydadzą.
- Jak to?
- Srak to. Nie będę miał regularnych audycji.
- Czemu? - zbaraniałam.
- Bo Szefu "zrezygnował" z posady i doszli do wniosku, że potrzebują naczelnego.
- Same awanse. - uśmiechnęłam się.
- Nie cieszy mnie to. Nikt tego smrodu nie chciał brać. Widziałaś ilu lepszych niż ja tu pracuje?
- Tak. Jakiś dwóch.
- Ja się większej ilości doliczyłem, ale Ty się nie znasz.
- Może. A czemu Szef odszedł?
- Dostał z tydzień temu propozycję nie do odrzucenia.
- Górze się naraził?
- Nie chciał nikogo zwolnić, więc zwolnili jego.
- I teraz co? Bezrobocie?
- Tak jakby.
- Masz do niego numer?
- A co?
- A bo moje macki i bezczelność sięgają dalej niż się Wam może wydawać. - chciałam im już swój zły plan wyłuszczyć, kiedy nagle w kieszeni zadzwonił mi telefon, wyciągnęłam aparat jakby się paliło i odebrałam nie patrząc kto dzwoni:
- Słucham?
- Mamy kolejnego trupa. O której jesteś wolna? - Miki
- Bądź o szesnastej pod radiem.
- Nigdy nie zgadniesz kto tym razem. - dodał i się rozłączył. I moją koncentrację właśnie szlag trafił.

wtorek, 4 grudnia 2012

Nowa

Wstałam rano z myślą, że muszę zadzwonić na lotnisko. We wczorajszym burdelu udało mi się odnaleźć notatnik z numerami telefonów. Wystukałam numer i po chwili usłyszałam niski, damski głos:
- Witam! Służba Celna Lotniska im. Chopina. W czym mogę pomóc?
- Alleluja - od razu poznałam ten głos - Haduś, to Ty?
- Nie, króliczki Świętego Mikołaja.
- Mikołaj ma elfy, Króliczki są Playboya. Albo jeden wielkanocny.
- No popatrz, popatrz Reggie.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam minę celniczki i aż wszystko się we mnie uśmiechnęło.
Znałam Haduś od wieków. Nigdy nie pamiętałam jak miała na imię, ale to ze względu na jej ojca który deklarował, że w zeszłym wcieleniu był beduinem i nazwał córkę w sposób dość egzotyczny. Nikt nie umiał wyjaśnić jak to zrobił, bo podobno w urzędzie ciężko jest zarejestrować dziwne imię. On miał dar. Ten cały jego orientalny dryg ujawnił się w córce. Była szczupła i niewysoka. Za to miała nieskazitelną lekko karmelową cerę, ciemne włosy których zazdrościła mogła jej połowa ludzkości i najczarniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziałam. Była absolutnie śliczna. Ale gorzej z gustem. Głównie w kwestii mężczyzn.
- Słowem wstępu - zwróciłam się do niej - jak tam Dominik?
- Usiłujesz mi powiedzieć, że telefonujesz z pytaniem jak miewa się najbrzydszy perkusista uniwersum? Wszelkie członki ma na miejscu i wcale nie chce wyładnieć. Pojechał teraz w trasę, wraca za trzy tygodnie.
Dominik był niesamowity. A raczej nawiedzony. Miał świra na punkcie Hadusia. Od kiedy się poznali świat kobiet w jego opinii kończył się i zaczynał na niej. Co było dziwne, bo mimo niepodważalnego braku urody, rwnie miał nieziemskie.
- Czyli się w domu nudzisz?
- Ja się nigdy nie nudzę, moja miła. A co tam u Was.
- Powiększamy z Maćkiem stadko. To znaczy, że nie znajdziesz czasu na spotkanie?
- Czas znajdę, bo z miesiąc się nie widzieliśmy. I jak Wam idzie zabawa w zwierzątka w rui?
- Skutecznie.
- Będziesz mamą?
- Będę.
- Kurde....czyli ja ciotką?
- Nie ty jedna.
- A jak tam Twojej mamie z myślą o byciu babcią?
- Ona od dekady powtarza, że jest stara więc nie robi mi scen że postanowiłam się rozmnożyć.
- Moja by mi zrobiła.
- Twoja mama to temat na poważne opracowanie naukowe.
- Cudem się w miarę normalna uchowałam. No dobra, rozumiem, że konsultować się chcesz ze mną. Dzisiaj to może nie, ale jutro mam drugą zmianę i rano bym mogła.
- Genialnie, bo ja dzisiaj mam swój debiut radiowy.
- No nie!
- No tak. Z Maćkiem razem.
- Uuuu...to aż posłucham. Nadal w tym samym radio pracuje?
- Tak. Audycja od czternastej.
- Uuuuu...po raz drugi. Moja będzie słuchać.
- Nie wiem czy Ci dziękować czy Ci zabronić.
- Zabronić? Nie rozśmieszaj mnie. Nikt mnie nie powstrzyma.
- Tak, wiem, dowiodłaś tego tym swoim Dominisiem.
- Dom to mój osobity sukces. Złowić sobie światowej klasy muzyka i zmusić go do zamieszkania na zadupiu wszechświata to jest wyczyn!
- Mieszkasz pod Warszawą, a nie na zadupiu.
- Miejże do mnie odrobinę szacunku i nie ściemniaj. Jak on kupił ten teren to moja pierwsza myśl zabrzmiała: o matko, on chce zostać rolnikiem. To ściernisko, które on nazwał "naszą ziemnią" to jakaś masakra.
- Ale zamek Ci postawił ekspresowo! - pomyślałam o chałupie którą wywalili kilka lat temu.
- I rozkochał w sobie wójta czy innego tam sołtysa, bo porobił połowę ulic, latarnie wyremontował i wynegocjował z Warszawą dodatkowe autobusy.
- Legalnie?
- Ten brzydal nie zna pojęcia legalnie i nielegalnie. Niech mu ktoś zabroni! On chce ładnie mieszkać. Conversation's over! Rozmowy nie ma.
- Ale ty to mówisz tonem jakbyś mu po pysku chciała za to dać.
- Bo czasem mam ochotę - przytaknęła Czarnooka
- Ale co? Lubi to - zachichotałam.
- Nawet mnie nie denerwuj. On lubi wszystko co Ja robię. Nie ważne czy gotuję obiad czy pragnę sprawdzić na jego przykładzie jak ciało ludzkie przewodzi prąd.
To jest nawet urocze, bo nikt nigdy tak mocno mnie nie kochał.
- Przerażasz mnie.
- Ciebie wszelkie uczucia przerażają. Ja się zastanawiam jak ty sobie z matczyną miłością poradzisz. Chociaż tego Macieja to chyba trochę kochasz, co?
- Trochę to ja kocham placki. Ja po prostu nie lubię romantyczności. Nie ty pierwsza mnie pytasz czy to nie rozsądek mnie pcha do ślubu.
- Mój książe też ostatnio poruszał ten temat.
- Moich uczuć? - trochę nie wyobrażałam sobie Doma interesującego się moją psyche.
- Ślubu.
- Proponował Ci?
- Nie, sąsiadce spod trójki. Oczywiście, że mi.
- Zaręczyliście się.
- Nom.
- I ty nic nie mówisz?
- A ty się rozpędasz lecieć na Okęcie i mi w godzinach pracy USG płodu pokazywać?
- Haduś, Haduś. Brakowało mi Twojego ostrego jęzorka.
- Miło mi, ale spokojnie, też będę miała do Ciebie prośbę.
- Program o zespole Dominika i wywiad z nim?
- A nie chcesz?
- A on chce?
- On lubi mówić, niech się wyżyje.
- Ale to bardziej nobilitacja niż przysługa.
- Nikt w kraju nie chce z nimi robić wywiadów od czasu jak pojechali tej skretyniałej prezenterce. Po prostu blady strach padł na dziennikarzy.
- Ja się nie boję.
- Bo nie jesteś dziennikarzem i możesz nawalić.
- Dziękuję.
- A co? Skończyłaś w ciągu miesiąca jakieś dziennikarstwo?
- No nie.
- No to naturszczyk dziennikarski jesteś, ale znając Twój poziom intelektualny i muzyczny to się nadajesz lepiej niż siedem ósmych dziennikarzy muzycznych.
- Weź. I tak Ci nie uwierzę.
- Nie przeszkadzaj mi jak się podlizuję.
- Ej, powiedz mi tak z czystej ciekawości...duże są szanse że ktoś jest w stanie pakunek komuś podmienić?
- A ma być strzeżona czy to jakieś zwykłe graty?
- Stradivarius.
- Trzy razy przewoziliśmy z Polski takue cuda. I to jest cała procedura. Człowiek do tego przykuty lata, trzech ochroniarzy, kierownik kontroluje. Jeden od takiej skrzypaczki wlzł nam nawet do rentgena bo się odpiąć nie chciał. Jak pies go wąchał to mało histerii nie dostał, bo Misiu jest bydle o wyglądzie mordercy, ale skrzypce trzymał....więc szanse żadne.
- I o tym przypadku sobie jutro pogadamy.
- A to zgromadź wszystkich, bo dawno razem się nie widzieliśmy.
- Zobaczę co da radę zrobić i odezwę się.
- No dobra, to ja się najwyżej zamienię w robocie.
- Tylko ten dojazd. Podeślesz po nas kogoś.
- Mamy taki większy wóz, do 12 sztuk wejdzie. Jakby trzeba było.
- Pewnie będzie.
- To daj znać. Ja uciekam do pracy.
- Ja do swojej.
- O drugiej?
- Skoro musisz.
- Połamania nóg i piór.
- Vice versa....buziaki.
Sygnał. Jak to Haduś...nie ma w zwyczaju się żegnać, bo przecież i tak się zobaczymy.
Westchnęłam i poszłam robić śniadanie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

go on

Mimo ogromnych chęci i największych starań nie udało mi się do kłótni wrócić. Natomiast udało mi sie ojca moich przyszłych dzieci odesłać do łóżka na piętro.
- Robimy tak - powiedziałam do tłumu przy stole - Ty Miki ogarniasz akta, Sylwia ogarniasz Wacka niech pobiegnie i dorwie tę zielarkę, ja ogarnę lotnisko bo mam tam znajomą.
- A ja Was nakarmię - dodała Magda.
- Czyli szykujmy się na podochodzeniową dietę, bo Madzia nas będzie tuczyć. - skwitowałam
- Pieprz się. - odparła z uśmiechem na twarzy, jakby proponowała mi cistko z czekoladą
- A mogę się najpierw posolić?
Moje przyjaciółki zachichotały, a Pan Władza postanowił udać że tych bredni nie słucha.
- Idziemy - oznajmił. Podniósł Magdę w taki sposób, że odnisołam wrażenie że zaraz wyciągnie maczugę, da jej w łeb i zaciągnie za włosy do samochodu.
Syla poczuła chyb podobnie, bo wstała i ubrała sie szybciej niż byłam skłonna przypuszczać, że się da. Koreańczyków by nie pobiła, ale oni mają w ten dziedzinie rekord Guinessa.
Magda zaczęła marudzić i skończyło się na tym, że Mikołaj został przedszkolanką wieczoru i ubrał ją niemalże. Jak tak sprawnie idzie mu rozbieranie to zaczynam rozumieć jej fascynację tym mężczyzną.
Wyszli. Odetchnęłam z ulgą. Zaryglowałam drzwi, zgasiłam wszystkie sprzęty które możnaby uznać za działające lepiej gdy podłączy się je do prądu i wspięłam się na piętro. Maciej nie spał. Dziwne.
- Przyprawisz mnie kiedyś o zawał. - oświadczył stając przede mną w samych, tylko, spodniach od piżamy.
Może nie był Adonisem, ale mój spaczony gust zadowalał w stu procentach.
- Czemu latasz w samych portkach?
- Zalałem się kawą i musiałem zdjąć z siebie górę.
- Na mój gust możesz za każdym razem się zalewać kawą.
- Skarbie, pragnę zauważyć, że nie mam kaloryfera na brzuchu, bardziej boiler.
- Piecyk. - spojrzałam z aprobatą
- Jak zwał, ale nadal czyni to z Ciebie zboczeńca. Takich widoków raczej się unika.
- Bo mnie wnętrze pociąga.
- Teraz mnie przerażasz....znaczy co mam seksowne: wątrobę czy śledzionę?
- Zgłupiałeś?!? Kobiety nie na to lecą! Za to woreczek żółciowy i wielki zwieracz wewnętrzny to co innego.
- Jesteś najdziwniejszym przykładem kobiety z jaką miałem przyjemność.
- Cieszy mnie, że masz ze mną przyjemności.
- Ty masz jakieś brudne myśli.
- Zwalę to na hormony i dodam, że nie brudne tylko seksownie wyuzdane.
- Nie chcę wiedzieć.
- Czyli wolisz z zaskoczenia. Spoko.
- Z każdy dniem coraz bardziej rozumiem czemu jestem z Tobą.
- Dobrze, że ty przynajmniej wiesz, bo ja tego zupełnie nie ogarniam.
- Chodź do łóżka.
- Namówiłeś mnie.
- Spać!
- Fun killer!
- Jutro idziemy do radia nadawać pierwszy raz.
- No to teraz mnie zestresowałeś i na pewno nie zasnę. I będę gadać. Całą noc.
- Nie boję się.
- Czemu?
- Bo tak się denerwuję tym, że sam spać nie mogę.
- To poczekaj aż Ci powiem, że szef mafii zarosił nas na niedzielny obiad.
- Z mafią dam sobie radę, gorzej z okiełznaniem Twojej wyobraźni. Ale w garnitur na ten obiad się nie ubiorę.
- Widzę, że mafia Cię nie rusza.
- Póki mnie nie morduje, a karmi to odczuwam obojętność.
- Przez żołądek do serca?
- Przez łóżko raczej. - spojrzałam nieco zdziwiona na mojego mężczyznę - Znaczy ja wolę spać. I w sumie przez spanie. O Jezu, zaraz się mnie czepniesz. To zawsze tak jest, że moje słowa przeinaczasz i to mnie pogrąża.
- Znaczy wiesz...moim zdaniem jak na razie sam sobie doskonale radzisz.
- Idę spać...
- Ale się nie ubieraj to Cię poprzytulam.
- Żebym ja Cię zaraz nie przytulił.
- Weź mi nie rób smaku.
- Po co ja się w ogóle odzywałem?
- Żeby sprawić mi radość?
- Inne rzeczy w tym celu robię.
- Pogrążasz się.
- Czuję. Panie przodem - wskazał mi ręką drogę do sypialni.
- Poddajesz się?
- Też Ci się na amory zebrało. Jest prawie druga
- Tak późno? Idziemy spać!
- Alleluja.
- Chcesz mi coś przez to powiedzieć coś?
- Smutno by mi bez Ciebie było.
Uśmiechnęłam się do mojego głupka i weszłam do sypialni. Mimo całego stresu o jutrzejszy dzień i wizyty u gangstera padałam na twarz. Poza tym, coś czuję, że niedługo nastąpi przełom w śledztwie. No i jutro zobaczę co tam u Michała. A tego nie mogę doczekać się najbardziej!

wtorek, 20 listopada 2012

Niepoczytalny pozna Wariatkę

Dotarliśmy do mojej willi. Bez ogrodu, basenu i kortu tenisowego, ale za to wyposażonego w najbardziej durnego psa wszechświata.
Kiedy podchodziłam do furtki spomiędzy krat wyłoniła się wielka łapa uzbrojona w pazury
- Ten Twój bydlak zawsze tak musi? - mój towarzysz ie wyglądał na zachwyconego
- Odczep się od psa, zajmij się się tym kto mógł ukraść skrzypce i jak ona to odkryła. Znajdziesz złodzieja, znajdziesz mordercę - odpowiedziałam grzebiąc po kieszeniach za kluczami.
- Ależ to wszystko proste - skrzywił się Miki - Szkoda, że sam na to nie wpadłem.
- Odsuń się Sigma, debilu - powiedziałam czule do psa i pchnęłam furtkę.
- Ja tylko nie rozumiem jednego. Jednego.
"Jakoś mnie to nie dziwi"
- Czego? - zatrzasnęłam wrota do mych włości i poszłam w stronę drzwi wejściowych
- Po co im te skrzypce?
- Do kolekcji. Przecież nie na sprzedaż.
- Nie. Nie łykam. Otwórz okno w głowie. 
"Proszę Pana proszę otworzyć okno - Profesor do studenta - orłów tu nie ma...nikt nie wyleci"
- Sugerujesz, że się starzeję?
- Sugeruję że Ci świeżego powietrza w głowie brak. I świeżych pomysłów
"Po skończonych zajęciach studenci wychodzą z sali. A za nimi Profesor. Nagle ten, który otwierał okno zwraca się do wykładowcy: A to Pan Profesor też drzwiami"
Zachichowałam
- Co Cię tak bawi? - zapytał Mikołaj
- Moje życie wewnętrzne - otworzyłam z klucz drzwi wejściowe i weszłam.
- No?! - zobaczyłam całkiem nieśpiącego Maćka siedzącego w swojej piżamce dla przedszkolaków.
- Co no? - fuknęłam
- Do gangstera w środku nocy? - oburzył się
- A jakbym w środku dnia poszła to mniej by Cię to ruszyło?
- Ręce opadają.
- Masakra, pogrom i napad debilizmu - podpowiadała mu zza pleców Syla scenicznym szeptem.
Szept sceniczny uruchomił nagle moje szare komórki.
- Bazar! - wrzasnęłam
- Nie rozumiem - Mikołaj spojrzał na mnie zdziwiony
- Wariatka! - dorzuciłam i rozczapierzyłam swoje ciało we wszystkich możliwych kierunkach.
- Widzimy - pokazał ręką w moim kierunku mój ukochany.
- Byłam z matulą na bazarze, jakiś już czas temu, i jakaś stara prukiew wrzeszczała na faceta że ona się nie zgadza żeby jej specyfiki stosować w takich celach. Bo to się nie godzi. Facet ją uciszał jak mógł, nawet jej groził.
- No i co? - zapytał tępym głosem policjant
- Jajco! To nie był żaden z tych dwóch naszych morderczych tatuażystów.
- Mało to zbrodniarzy w Warszawie
- I wszyscy jeżdżą na bazar na końcu świata, żeby kupować trujące zielsko?
- Sprawdzę to - zrezygnował z kłótni ze mną Miki.
- Aaaa...i jeszcze sobie pomyślałam, że skoro ktoś jest na tyle odważny żeby te skrzypce kraść to faktycznie musiał mieć powód.
Sylwia spojrzała na mnie ze zrozumieniem i przejęła wątek.
- Nooo....racja, racja! Szukaliście poprzednich właścicieli? Może ktoś uważa, że to skradziono jego przodkom i pragnie to dzieło odzyskać?
- Macie tyle cudownych pomysłów - westchnął Pan Władza - a doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny.
- A tydzień siedem dni. - powiedziałam w zamyśleniu.- Mikołaj, a czy nam się przypadkiem już czas na rozwikłanie zagadki nie skończył?
- Skończył. - przytaknął.
- Kogo zabiją tym razem? - Syla aż podskoczyła z radości.
- Jak znajdziecie tę zielarkę martwą to ja się nie zdziwię.
- Zabiją Mikołaja - skinął w stronę zaskoczonego funkcjonariusza Maciej.
- Mnie? Ale dlaczego? - spytał Miki proszącym o litość tonem
"O Wszechwładny Macieju, Panie życia i śmierci miejże litość"
 Wyobraziłam sobie moją drugą połówkę jako ponurego żniwiarza i zrobiło mi się strasznie wesoło.
- Bo ciągasz cudze narzeczone w ciąży, po nocy, do domów zbrodni.
- Ty...- szturchnęłam swoją światłość życia -...ciesz się lepiej, że nie do domów publicznych.
I bardzo nieopatrznie pomyślałam o domu publicznym świadczącym usługi Paniom. Pierwsze co sobie wyobraziłam to facet w gorsecie tańczący na rurze. Postanowiłam zrezygnować z dalszego działania mózgiem, bo efekty jego pracy zaskakiwały nawet mnie.
- O spójrz na moją rozjaśnioną blaskiem błogiej ulgi twarz - zripostował
Nie mogłam się oprzeć i spojrzałam. Machina ruszyła.
- Zauważalnie bije od Ciebie taki tajemniczy blask.
Maciej zbaraniał. Magda wychyliła się zza Mikołaj celem odnalezienia na twarzy mojego mężczyzny tę promienistość.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz teraz?
- Kochany mój, ależ skąd! Nawet wyraźnie Ci się cera poprawiła.
"Ze stanu zmacerowanego ogórka konserwowego do stanu ziemistego rżyska "
Maciej wykrzywił twarz tak jak to tylko Muppety umieją.
- Cieszy mnie iż dostrzegasz moje doskonałe samopoczucie oraz zachwyt mój nad czynami Twojej skromnej osoby. - odparł, a brwi najechały mu na nos.
- Czy oni się kłócą? - usłyszałam szept Mikołaja
- Nie przeszkadzaj, oglądam - odparła Magda
- Dajcie pop-corn. - wtrąciła się cichutko Syla.
"Jeśli te jego brwi zjadą, w dół twarzy, choćby o centymetr to grozi mi sypianie z wąsaczem"
- O najdroższy. Jakom żywa, wiesz że uczynię wszystko aby Cię uszczęśliwić. - odparłam
- Dobra. - powiedziała na głos Magda - STOP KLATKA. Muszę siku.
Spojrzałam na nią ze łzami w oczach, potem na Maćka który nadął policzki i zaczął zmieniać kolor na lekko czerwony. Poczułam jak usta rozciągają mi się w niekontrolowany sposób. Zaczęłam się trząść.
Maciuś chichotał zjeżdżając pod stół. Nie wiem co nas tak rozbawiło, ale tylko Magda umiała całkiem lakonicznym stwierdzeniem rozbrajać mnie zupełnie.
- Madzia...Ty to umiesz zabawę popsuć - powiedziała Sylwia i pokazała na nas.
- No, ale kiedy to prawda. Muszę iść nawiązać kontakt z Wisłą.
Ryknęłam na cały głos i zaczęłam bardzo nieelegancko rechotać. Maciej złapał się za brzuch i rechotał równie uroczo jak ja. Chwilę trwało zanim się uspokoiliśmy. Nawet jedna z tych dłuższych chwil.
Mikołaj obserwował nas popijając sok pomidorowy.
- Pasują do siebie - zwrócił się do Syli
- Są jak z kolumny matrymonialnej.
- To znaczy?
- Niepoczytalny pozna Wariatkę.

poniedziałek, 12 listopada 2012

W paszczy Lwa

Dość szybko dotarliśmy do domu Księcia Mroku, jak sobie już w myśli nazwałam naszego mafioso.
Zadzwoniliśmy. Odezwał się domofon i zaświeciła dioda na kamerze przy bramie.
- W czym mogę Państwu służyć? - odezwał się z głośniczka zabójczy, niski głos.
- Dzień Dobry - zaczął Mikołaj.
- Ja będę mówić - przepchnęłam go i wlazłam z kadr - Dobry Wieczór. Przepraszam za kolegę, ale amputowali mi ostatnio pół mózgu.
- SŁUCHAM PANIĄ? - głos zabrzmiał tak jakbym miała trzy sekundy na odpowiedź
"Ta informacja ulegnie samozniszczeniu za trzy, dwa, jeden...."
- Proszę Pana, mam na imię Regina. Mieszkam kilka domów dalej. Piszę powieści kryminalne. A oto mój kolega z policji - wskazałam Mikiego - mamy dość poważną sprawę do Pana Domu.
- Jak Pani godność, raz jeszcze? - dopytywał głos
- Na okładkach każę drukować REGINA MORTEM. Ale wolę nie zdradzać swojego prawdziwego nazwiska.Cenię sobie swoją prywatność.
- Proszę chwilę poczekać. - głos zmienił konsystencję z kamiennej na okolice budyniu.
- Oczywiście, dziękuje - odparłam 
- Co ty robisz - wysyczał do mnie Mikołaj.
- Nie przeszkadzaj mi jak Ci pomagam, dobrze?!?
- Ale on morduje ludzi.
- Zaraz mu ujmę roboty. - pogroziłam palcem Mikiemu.
- Zapraszam Państwa! - odezwał się głos w głośniku, zabrzęczało coś i furtka się sama otworzyła.
- Uła... - powiedziałam z podziwem - Ameryka.
- Weź się ogarniaj - zniesmaczyłam Pana Władzę - Ja nawet broni nie mam.
- A co? Miałeś zamiar tam wpaść i zacząć strzelać. Weź się Rumcajs sam ogarnij.
Dom stał na małym podniesieniu, zaczęliśmy wspinać się schodkami ku górze.
- O matko! - powiedział Mikołaj pokazując palcem na zmierzający w naszą stronę kształt - szczują nas psami.
Zmarszczyłam brwi, żeby przyjrzeć się galopującemu ku nam stworowi.
- Tak, oczywiście - postukałam palcem w czoło - od dzisiaj napuszcza się na ludzi bernardyny...
- Co?!?!
- Cześć Lewciu! - wrzasnęłam do psa i rozłożyłam ręce kucając.
Wielki bernardyn podleciał do mnie i zaczął się łasić jak miniaturowy kot. Duża wersja mojego Ozyrysa.
- Znasz to bydle? - spytał zaskoczony przedstawiciel władzy.
- No. Przecież mamy psa. Sigma uwielbia bawić się z Lwem. Prawda śliczny? - zwróciłam się do psa.
- Znasz właścicieli?
- Nie...oni mają taką kobietkę co im psa wypasa na pobliskiej łączce w lesie.
- O matko!
- Dobry Wieczór - podeszła do nas jakaś kobieta.- Pani zna naszego Lewcia?
- Dobry Wieczór - odpowiedziałam - Oczywiście, że znam. Jest ulubieńcem mojej psicy. Zawsze jak się spotykają świetnie się bawią. Ja trochę mniej.
- A jakiej rasy jest Pani piesek?
- Sigma to suka malamuta.
- Sama słodycz.
- Ale lepiej tej mojej słodkiej dziewczyny nie denerwować. Podobno malamuty mają stu procentową skuteczność w ataku.
- Nie wiedziałam. Zapraszam Państwa do środka. Przyjaciele Lwa są naszymi. - wskazała drzwi, w których stał wielki, łysy facet.
Podeszlismy nieco bliżej.
- Zapraszam. Pan Domu Państwa oczekuje.
"Witaj Large...gdzie rąsia?"
Posłusznie poszliśmy za naszym Mrocznym Przewodnikiem. Wprowadził nas do pokoju, gdzie za biurkiem siedział starszy facet.
- To on? - szepnęłam konspiracyjnie, a Miki pokiwał głową.
- Dobry wieczór - rozpoczął rozmowę miły Pan - cóż Państwa do mnie sprowadza?
- Dobry wieczór - zaczęłam - A jakbym powiedziała, że chęć podpisania Panu wszystkich moich książek to czy to by coś zmieniło?
- To, moja miła Pani, zmienia wszystko - powiedział - Zapraszam. Proszę siadać.
Usiadłam w fotelu stylizowanym na wieku osiemnasty i poczułam się jak na chmurce.
- Może się czegoś Państwo napijecie? Kawa, herbata, a może wino?
- Ja wino chętnie, ale jest nas dwoje - pogłaskałam się po brzuchu - więc może coś czego mój lekarz nie uznałby za niezdrowe.
- Oczywiście, a Pani niemy kompan?
- Mikołaj weźmie herbatę z cytryną i miodem, jeśli byłby Pan tak łaskaw.
- Oczywiście. - Pan pokiwał głową, podszedł do interkomu, wystukał coś, wyszeptał i wrócił.
- Pani Regino, co Panią sprowadza z naszym nowym Władcą Warszawy? - wskazał Mikołaja
- Chcieliśmy sobie trochę ponarzekać.
- Chyba nie rozumiem - uśmiechnął się uroczo Szef.
- Już śpieszę wyjaśniać.
Opowiedziałam całą historię od początku, w dość telegraficznym skrócie. Mikołaj krzywił się przy tym niesamowicie, bo ujawniałam jakieś sekretne sekrety. Formalnie nie istniały, ja bredziłam jak poparzona, a Warszawski Książę Mroku słuchał. Lokaj wniósł napoje. Spojrzałam na swój i oniemiałam z zachwytu.
- Widzę, że wybór Pani przypadł do gustu - powiedział Szef
- Owszem, uwielbiam Mohito Virgin. A to wygląda wyjątkowo. I ta dekoracja z karamboli. Niesamowite!
- Pani kolega pewnie nie będzie chciał pić herbaty, jak mniemam. - spojrzał na mojego kompana
- Paranoik - wzruszyłam ramionami.
- Być może. - zerknął na zawartość stojącego obok mnie fotela - No historia jest fantastyczna, ale co ja mam zrobić Pani zdaniem? Biegać po dzielnicy i łby potencjalnym konkurentom ukręcać?
- Wybaczy Pan, ale od podejrzewania Pana o debilizm, jestem daleka.
- Dziękuję. To mi schlebia.
- Bądźmy realistami. Kretyni, w Pana fachu, kończą szybko i mało efektowanie.
- W większości zawodór kretyni kończą kiepsko. No chyba, że mowa o wysokich stanowiskach Państwowych. - dodał i zaśmialiśmy się oboje
- Trochę śmieszne, trochę straszne.
- Ale dzięki temu mój interes kwitnie.
- Mój też! - uśmiechnęłam się - I  kolegi!
- Wnoszę przewrotny toast za zbrodnię. - wzniósł swój kieliszek, a ja wraz z nim moją szklankę. Mikołaj podejrzliwie łypnął jak herbatę.
- Powiem Panu szczerze..nie spodziewałam się, że niedaleko mnie takie fascynujące osoby jak Pan mieszkają!
- Dziękuję Pani. To szalenie miłe.
- Zwłaszcza, że mam ostatnio straszliwą blokadę pisarską. Wszelkie pomysły na książki i morderstwa to kompletna klapa. - zasępiłam się nieco.
- Ja myślę, że ta z tym tatuażem byłaby świetna do opisania. Trochę Pani doda od siebie, trochę wrzuci prawdy i wyjdzie jak zwykle. Genialnie!
- Pan jest stanowczo zbyt uprzejmy. Rumienię się.
- Ja Pani nawet spotkanie z seryjnym mordercą mogę załatwić. On siedzi. Bo to idiota, ale umiałbym Panią nakierować i wiem, że on by Pani chętnie opowiedział o swojej pracy.
- On taki płatny?
- Tak mówią.
Poczułam się zachwycona i uszło, kompletnie, mojej uwadze że rozmawiam z szefem mafii.
- Ojej... - zerknęłam na Mikiego, którego twarz wyglądała jakby miała za chwilę implodować -....ale kolega?
- Panie Kolego - zwrócił się do policjanta - Chyba nie będzie Pan przyjaciółce robił wyrzutów czy problemów?
Mikołaja w sekundę rozkrochmaliło.
- Jej się nie da nie pomóc. Ona jest tak szalona, że wszelki opór jest bezcelowy - odpowiedział.
- Wychodzi na to, że działa Pani sprawniej niż mafia. - uśmiechnął się do mnie Szef
- Jeszcze mnie Pan na wyprzedaży obuwia nie widział - dodałam - Jestem gorsza niż SS i KGB razem wzięte.
-  Dobrze, wierzę - zaśmiał się na głos - Jest Pani taka urocza, że...niech stracę. Postraszę kogo trzeba i się dowiem o co chodzi. Wici się rozejdą, że się wtrącam to będziecie mieli z miesiąc spokoju. Ale to jednak zadziwiające, że komuś udało się Komendanta straszyć. I trochę bezczelne.
- Nie tylko Pana to dziwi - dodał Miki popijając, już spokojnie, herbatę.
- Drogi kolego, ja jestem człowiekiem biznesu. Mnie walenie maczugą po łbach i ciąganie za włosy nie interesuje. To nie są metody nacisku charakterystyczne grupom przestępczym. To jakaś tragiczna amatorszczyzna. Świadkowie? Jacy świadkowie. Nikt nic by nie widział i nie wiedział.
- A jakby wiedział, to by się dowiedział przed pierwszym kontaktem z władzami, że nic nie wie - westchnął Pan Władza.
- Owszem. Przedstawiciel Władz zna system.
- To każdy wie. Po co komu problemy? - skwitowałam
- Otóż to. Lepiej prowadzić sieć restauracji albo mieć firmę ochroniarską.
- Pan ma firmę? - zapytałam
- Owszem - odparł - Pani posesję monitorujemy bezpłatnie.
- Serio? - zdębiałam.
- Oczywiście! - zapewnił mnie. - My się o sąsiadów troszczymy.
- Ja dziękuję Panu za to. I za pomoc przy sprawie. A teraz proszę o książki...czas się choć troszkę odwdzięczyć. Podeszliśmy do biblioteczki i w każdym swoim wydawnictwie umieściłam autograf oraz dedykację.
Zawsze wyobrażałam sobie szefów mafii jako łysych debili. Albo kogoś w stylu Ala Capone. A tutaj, niespodzianka, zastałam miłego Pana około pięćdziesiątki. I nie zauważyłam, żeby trzymał granaty w kieszeniach marynarki. Poczułam się nawet lekko rozczarowana.
- Miła Pani - zwrócił się do mnie, kiedy skończyłam podwyższać wartość jego biblioteczki - Doszły mnie słuchy, że Pani mama startuje na radną. Czy to prawda?
- A owszem - spojrzałam podejrzliwie - A czemu Pan pyta?
- Bo moim zdaniem trzeba na stanowiskach ludzi, którzy się znają. Takich co wniosą odrobinę rozsądku w to głąbowisko w radzie dzielnicy.
- Uhum - zmarszczyłam brwi.
- Macie Panie moje pełne poparcie! - uśmiechnął się szeroko - Pani mama po jakich studiach?
- Technicznych. Architekt i inżynier-konstruktor.
- I takich ludzi mi trzeba. - spojrzał z uśmiechem - bo widzi Pani, ja startuję na stanowisko burmistrza.
- Acha - pokiwałam głową i rozprasowałam twarz.
- I ja sobie tak myślę, że dobry zespół to podstawa. Ktoś umie utrzymać tych na stołkach w ryzach, a ktoś wie co robić żeby zostać na kolejne kadencje.
- Rozumiem.
- A więc przyjmie Pani moje zaproszenie na sobotni obiad?
- A co na to Pańska małżonka?
- Myślę, że wraz z córkami chętnie do nas dołączą. Zwłaszcza, jeśli przyprowadzi Pani swojego narzeczonego i młodsze rodzeństwo.
- Muszę omówić to z rodziną.
- Oczywiście.
- Jak się zdecyduję to wrzucę Państwu liścik do skrzynki.
- Świetnie! - ucieszył się.
- Na nas już chyba czas - powiedział Mikołaj
- Racja - pokiwałam głową.
- Odprowadzę Was. - podniósł się z fotela i poszedł za nami do drzwi.
Kiedy już stałam w progu do głowy wpadło mi bardzo głupie pytanie.
- Przepraszam, a czy w książce mogłabym nazwać Pana Skipper?
- Niczym szefa Pingwinów z Madagaskaru? - uśmiechnął się szeroko
- Dokładnie tak.
- Haha! - zaśmiał się - Silna osobowość i do tego zawsze we fraku. Będę zachwycony!
Uśmiechnęłam się głupkowato w odpowiedzi na durnawy dowcip. Rzuciłam jakąś pożegnalną formułkę,  Mikołaj dygnął jak pensjonarka i wyszliśmy za bramę.
Przez pół drogi milczał jak zaklęty, aż w końcu nie wytrzymał
- Idziesz na obiad do NIEGO?!?
- A co? - spytałam - Podejrzewasz, że poda mi ludzkie mięso ze swojej ostatniej ofiary czy ziemniaki nadziewane arszenikiem?
- On sobie z mojej obecności nic nie robił.
- A co miał robić, wyjść ze śrutówką i urządzić na Ciebie polowanie?
- A ty z nim tak swobodnie rozmawiałaś. Jak z normalnym facetem!
- A jak miałam z nim rozmawiać. Jak z debilem?
"Uuu...jaki Pan mafioso dzisiaj miły. No, dobry mafioso, dobry. A teraz pójdzie postraszyć konkurencję...no pójdzie. Regina będzie z Niego dumna. No hop-siup. Już!"
- Nie żartuj sobie, dobra?
- Oj Mikołaj, Mikołaj.
- No co?!?
- Dziewica Orleańska była mniej niewinna i naiwna niż ty.

niedziela, 4 listopada 2012

Hegedű

W oczekiwaniu na Mikołaja poszłam się umyć. Śmierdziałam tak intensywnie, że mało oczy nie zaczęły mi łzawić. Zawsze mnie tu u Maćka zastanawiało - on tego nie czuje, stracił powonienie czy jest aż tak kulturalny. Trzecie odpadało na starcie, bo za długo go znam, więc albo zapach miłości poraził jego nos albo w ogóle ten zmysł się u niego nigdy nie uruchomił. Tego typu rozważania zawsze prowadziły mnie do momentu, w którym zastanawiam się co to by było jeśli ludzie mogliby się resetować jak coś w życiu pójdzie im nie tak.Wyszłam z łazienki z mokrą głową. Mój wybawca podał mi odnaleziony, w pościeli na łóżku, szlafrok.
- Ubierz się, bo się przeziębisz. - rozkazał.
Jak zrobi się bardziej troskliwy niż jest obecnie to go zabiję, a zwłoki zamrożę. Mam w piwnicy taką zamrażarkę. Zawsze żartujemy, że można tam, spokojnie, dwa trupy upchnąć. Po poćwiartowaniu - trzy.
- Pójdź włącz szafę grającą, proszę. - rozkazałam w ramach zemsty.
Pan M. pomknął po schodach. Z tym rozwianym żółtym szlafrokiem wyglądał mniej jak mroczny mściciel, a bardziej jak wariat uciekający z zakładu zamkniętego. W tym momencie nawet majtki na legginsy w wykonaniu Supermana wydały mi się mniej idiotyczne. I ta pidżama. Cud, że nie zasuwał za nim miauczący ślimak. Przebrałam się wyobrażając sobie wciąż mojego życiowego partnera jako kwadratową gąbkę. Trochę to śmieszne, a trochę straszne. Zeszłam na dół 
- Podłączyłem szafę, wyciągnąłem precle, znalazłem napoje i wstawiłem ekspres. - oświadczył, kiedy zeszłam. - Poczekam z Tobą jeszcze moment i idę na górę spać. Proszę nie wrzeszczeć i nie rechotać, bo będę spał.
Poczłapał na górę, a ja wybrałam play-listę. Ciężko o play-liście mówić jeśli wybiera się "Avalon" w wykonaniu Sully'ego Erny i ustawia na opcję "powtarzaj album". Wydany w 2010. A wciąż absolutnie genialny. A może to tylko kwestia mojej słabości wobec niskich, męskich głosów. I tatuaży. I okultyzmu. 
Usłyszałam podejrzane dźwięki z piętra. Podejrzane o bycie moimi gośćmi. 
- Przyjechali. Przywieźli Sylę. Zabiję jak mnie pobudzą. Miłej nocy, nie siedź długo.
- Dobrze! Wpuść ich tutaj. - odwrzasnęłam i usłyszałam huk na schodach - Śpij długo i wydajnie.
Pomyślałam, że mogłabym zaprosić kiedyś Michała na taki zjazd lub zapraszać go częściej, ale problem z nim polegał na tym że 90% zaproszeń odrzucał. Albo spierniczał do reszty, albo przestał mnie lubić. Poczułam się już kiedyś tym urażona i od tamtego czasu zaprasza go tylko Maciej.
- Tak jest, Panie Spock - usłyszałam rozbawiony głos Maćka.
Czyżby Miki zabił się na schodach? To rozbawienie można było tylko tak uzasadnić.
- Cześć, mam akta - Mikołaj przywitał mnie kolejny, dzisiaj już, raz.
- Cześć mam jedzenie - to Magda
- Cześć, mam ochotę na kawę - Syla uściskała mnie jakbyśmy ze dwa lata się nie widziały.
- Miki połóż akta na krześle i przysuń je do sofy, Magda utuczysz mnie, Sylwio moja już ci serwuję
- Jest tego jedenaście spraw - Pan Władza kontynuował - Ja nie znalazłem nic. Ty i nasz Mag Wszech-czasów jesteście lepsze.
- No pewnie - prychnęła w odpowiedzi wróżka.
Podałam jej kawę, dosypała cukru i wlała ocean słodzonego mleka. Groziła jej próchnica i otyłość, w najlepszym wypadku, przy takiej diecie. 
- Nie patrz się tak na mnie - powiedziała lejąc biały płyn - od nadmiaru cukru nie dostaje się cukrzycy. To choroba trzustki. 
- Wiem - wciąż patrzyłam z przerażeniem - Ale wiesz, że sypanie ton cukru nie zrobi z Ciebie słodkiej dziewczyny. 
Sylwia się roześmiała. Ja tam nie widziałam  w tym nic szczególnie dowcipnego. Cóż.
"Każdy ma niezbywalne prawo sam sobie zniszczyć życie".
Otworzyłam pierwszą teczkę, Syla drugą i zaczęłyśmy czytać. Głównie notatki służbowe. Ten sam schemat. Odwołanie zeznać, zaprzeczenie wcześniejszym, negacja, ucieczka, odmowa współpracy. Nie pomagały prośby i groźby. Szli w zaparte. Sprawa o kradzież wisiorów z jakiegoś ekskluzywnego butiku. Drugie to jakaś kradzież papierów ścisłego rozrachunku, trzecie to zniknięcie jakiś form odlewniczych, czwarte....
- Chodzi o pieniądze. - podsumował Mikołaj podczas kiedy zagłębiałam się w lekturę.
- Prawie zawsze o to chodzi - odparłam nie odrywając oczu znad rozłożonych akt.
- Każdą sprawę prowadził kto inny. - Sylwia zerknęła na mnie
- Czasem nawet jakieś kompletne żółtodzioby. Ten tutaj to teraz z drogówce robi - pokazał palcem Szef Szefów.
- Ale wszystko w kwadracie czterech dużych ulic - postukałam palcem o akta - Kto tam rządzi?
- Myślisz, że to mafia? - zrobił wielkie oczy Miki.
- Nie, nawet na pewno nie. - odparłam
- To po co Ci te informacje?
- Bo dobrze mafię poinformować, że ktoś im na terenie bruździ. Już oni wykończą konkurencję lub zajmą się nią na chwilkę. Warto zawsze zainteresować najbardziej zainteresowanych. Wiesz z kim się kontaktować?
- Wiem. Facet mieszka kilka domów od Ciebie.
- Wiem który.
- I się nie boisz?
- A ty jesteś pewien, że wiesz kto koło Ciebie mieszka i co robi kiedy nie widzisz?
- Też fakt. 
- Skąd ona miała skrzypce? - spytała nagle Sylwia
- A co? Drogie były? - dopytałam
- A wiesz, że tak nagle mnie olśniło, że to chyba Stradivarius był.
- Mam jej akta - wtrącił się Mikołaj i zaczął sprawdzać - jest...tak, grała na Stradzie ale...- zawiesił głos
- Ale nie znaleźli? - zapytałam
- Tak. Ani w domu, ani przy niej, ani w miejscu pracy. Zniknęły.
- A na których ona grała? - spytałam.
- Jak to na których? To one się nazywają.
- Nazywają. - przytaknęła Sylwia.
- Mam tu jakąś notkę...czekajcie...Polski Król? To ta nazwa? - spojrzał na nasze twarze
- Boże...to ile teraz może być warte? - spytała mnie Widząca Przyszłość.
- A bo ja wiem? - odpowiedziałam - Kilka milionów? 
- HEJ! - pomachał do Nas przedstawiciel ramienia prawa stając na sofie - Czemu Polski Król?
- Bo w 1715 roku bezpośrednio od Stradivariego zamówił je August II. Taki Polski Król - Magda zaskoczyła mnie swoją wiedzą.
- Nieźle - wyszeptał siadając
- Ano nawet bardzo nieźle. Ale jest pewien problem. - powiedziałam - Bo to nie jest rzecz, którą można sprzedać.
- A to czemu? - zapytał Miki.
"Było trzeba pozwolić urąbać mu głowę. Może i głupio by się prezentował, ale..."
- Żartujesz? - nadal nie dowierzałam - A jak to sobie wyobrażasz? Kto Ci to kupi? Albo kolekcjoner psychopata albo psychopata kolekcjoner. Tego się na Allegro nie wystawi. Nawet na ebay'u nie pójdzie. Inne serwisy ogłoszeniowe czy aukcyjne też odpadają.
- Patrzcie co mam? - Syla machała jakimś wycinkiem dołączonym do kolejnych akt
- Co masz? - spytałam. Podała mi papier.
- Czytaj! - zachęcająco krzyknął na mnie Mikołaj.
Tekst głosił: "Sławna skrzypaczka zaproszona przez Stewarta Pollensa!"
Doznałam jednego ze swoich nagłych objawień.
- Patrzcie na datę. - pokazałam dopisek na marginesie wyrwanej strony - Wyleciała na tydzień, zgodnie z tym co tu jest napisane, wróciła i po dwóch tygodniach czapa.
- Dźwignąłbym ciężar tej informacji - policjant popatrzył się na mnie z wyrzutem - Gdybym wiedział kim jest  Stewart Pollens.
- Stewart Pollens to znawca muzyki,  kolekcjoner dzieł sztuki, lutnik i jeden z lepszych renowatorów instrumentów muzycznych. Zajmuje się doradztwem najznamienitszym muzykom, światowym orkiestrom, konserwatoriom, kolekcjonerom oraz inwestorom....i teraz uważaj....w zakresie doboru skrzypiec! Wydał wiele publikacji na temat najwybitniejszych lutników w historii muzyki, prowadził wykłady z zakresu lutnictwa, konserwacji instrumentów smyczkowych, historii lutnictwa na świecie. Jeśli ktoś miałby oglądać Stradivariusy to tylko ON.
- Podróbka, szmelc i bubel? - zapytał Miki
- Pewnie tak. - pokiwałam głową.
- A ktoś się wykosztował. - zmarwtiła się Magda. - A te skrzypeczki to żadnych zaśwaidczeń nie mają, że są oryginalne? No coś jak psi rodowód...?
- Mają - przytaknęłam i doznałam olśnienia tak głębokiego, że aż się zawiesiłam. - Ludzie! Oni jej te skrzypce podmienili. 
- Jak to? - spytał jedyny męski uczestnik dyskusji
- Srak to! Co ukradli? Jakieś chemikalia, metale szlachetne, formy odlewnicze, druki pod zaświadczenie o oryginalności? 
- Masz rację. - przytaknęła mi Syla - Oni zrobili podróbkę skrzypiec. I jej podmienili! Ale kiedy?
- W samolocie! - Karcąca Dłoń Sprawiedliwości uruchomiła swój mózg. - Musiała do Pollensa zabrać papiery i tak dalej. Jak to znawca to pewnie chciał te skrzypce zobaczyć i usłyszeć.Wystarczyło, że na moment je zostawiła. To im starcza, jeśli są wprawni.
- Myślicie, że Pollens ją uświadomił? - Magda nie wytrzymała napięcia.
- Jak jest znawcą to powinien był. - stwierdziłam
- I szantażowali Wielkiego, żeby krył ich. A Piotruś bawił się z likwidatora. - Mikołaj wkręcił się w sprawę.
- Jedziemy do tego szefa mafii.- oznajmił.
- Teraz? - spytałam - I jak to MY?!?
- Muszę go zmusić, żeby od jutra wziął się za tych szantażystów.
- Nadal się pytam...jak to MY?!? 
- A czym oni by Cię mogli szantażować? - spytała zupełnie od czapy Magda.
- Ty to jednak głupia jesteś - powiedziałam - Przecież On Cię kocha. Jakby zagrozili, że Ci coś zrobią to zrobiłby wszystko.
Magda zrobiła oczy jak dwie pięciozłotówki, Miki zarumienił się i uśmiechnął jak siedmiolatka. Brakowało mu tylko małej różowej spódniczki baletnicy do wykończenia tego uroczego efektu.
- Aaaa! - ocknął się nagle. Nie wiem czy to dzięki temu, że szarpałam go za rękaw czy po prostu neurony mu kiepsko przewodziły - Ty pójdziesz ze mną do Szefa naszej Wesołej Ekipy, bo On Cię uwielbia!
- Jest moim fanem? - trochę mnie zatkało.
- Jest. - pokiwał smutną głową Miki.
- Chodźmy więc, jest dość późno, ale czego się dla wielbicieli nie robi!
- Mówisz o mnie? 
- Nie...o Szefie Warszawskiej Mafii! 

piątek, 2 listopada 2012

again and again

Poczułam, że moja druga połówka ma stanowczo dość moich głupich pomysłów, kiedy wracając z kolacji zapytałam jak zechce nazwać swoje dzieci. Zaproponował coś normalnego, a ja ignorując jego racjonalne prośby zgodziłam się sama na swoje propozycje.
- Cyprian i Longin. A córki? - powiedziałam głośno zadowolona ze swojego wyboru.
- Regina, oszalałaś? - zapytał z przerażeniem.
- O matko. Czego się po mnie spodziewasz? Kasi i Basi czy Tomeczka i Mariuszka?!?
- No tak, ale nie Longina?!? Cyprian od biedy ujdzie. Skąd w ogóle ten Cyprian Ci się wziął.
- Od Norwida.
- A innych poetów nie znasz?
- Znam.
- To jakiś inny.
- Baczyński!
- Może być Krzysztof Kamil.
- Krzysztof, imienia Kamil nie lubię.
- Czemu ty mi każesz wybierać dwa imiona, tak w ogóle?
- Bo ja czuję, że to będą bliźniaki.
- Akceptuję, nie rozumiem. To drugi może...Dominik? - zaskoczył mnie to prośbą, ale nie powiem że to nie było pozytywne.
- Dobrze. A córki
- Proponuję Dominikę?
- NIE, Dominika nie...ani Oliwia, ani Wiktoria. Nie lubię. Na Hannę czy Krystynę też nie przystanę.
- Stefania?
- Stefa i Fretka. Za dużo kreskówek, Mój miły.
- Dobij mnie.
- Gajana i Amelia.
- Żadna Amelia...widzę za dużo zielonego i łyżkę.
- I krasnala ogrodowego!
- Dokładnie tak - Maciek nie był zachwycony - Ja nie lubię tego filmu.
- Ja lubię, ale szału nie ma.
- Może Mojra? To znaczy przeznaczenie. A jeśli będzie jak mamusia to będzie zachwycona takim imieniem.
- Zaskakujesz mnie Macieju.
- Do usług moja Pani. - ukłonił mi się.
Weszliśmy do domu. Przywitał nas Ozyrys z miną mordercy.
- Sprawdziłaś się na te kocie pasożyty?
- Mam przeciwciała. Nasze kociątko zostaje. -  pogłaskałam puchate uszy kota i poszłam dosypać mu do miski. Mojemu kotu nie brak zajęć czy towarzystwa, nie bywa jakoś szczególnie zazdrosny. Wystarczy, że ma co jeść i pić a dźwignie najgorszą rzeczywistość.
- Maciek? - zawołałam - A może byśmy jeszcze coś dzisiaj zrobili...
Maciek wkroczył do kuchni w piżamie.
- Coś mówiłaś? - spytał
- Masz magiczną moc.
- Jaką?
- Jesteś anty-supermanem. Po prostu niesamowite jak szybko przebierasz się w piżamę.
- Kwestia wprawy - uśmiechnął się - zrobię herbatki.
- Dla mnie Rooibos ten z miodem i wanilią.
Nawet nie zdążyłam porządnie się przebrać w swój nocny strój, kiedy zadzwonił Mikołaj.
- CZEGO O TEJ PORZE! - mój wewnętrzny socjopata poczuł, że czas pokazać uzębienie.
- Komisariat - powiedział.
- Co z komisariatem?
- Jest mój.
- Kupiłeś go?
- Zostałem szefem szefów na Warszawę. Najmłodszym.
- To się zacznie.
- Wiem.
- Nie możesz się doczekać?
- Jesteś śpiąca?
- Nie bardzo.
- A Maciek?
- Chętnie by Cię udusił.
- To będę za dwadzieścia minut. 
- Wiesz, która jest godzina?
- Za siedem dziesiąta, a co? Zegarek Ci się popsuł.
- Nie. Jestem w ciąży.
- A mnie od jutra będą szantażować i na mnie wymuszać. Daj mi tę noc.
- ...tę jedną noc... - zanuciłam z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Wbijaj, bierz Magdę.
- Ona tam zaśnie.
- A to mało razy spała w moim towarzystwie, a ja w jej?
- Nie wiem. A potem? 
- A potem wy w sali na dole będziecie spać, a ja wrócę na górę.
- A Maciek? - dopytał po raz kolejny.
- Chętnie by Cię udusił.
- Dobrze, że mam broń.
- On ma coś znacznie groźniejszego.
- Co takiego?
- Wkurwioną mnie. Czekam. 
Mojemu ukochanemu się to nie spodoba.
- Maciek....! - wrzasnęłam.
- Słyszałem. - wszedł i podał mi herbatkę - reszty się domyślam. Rób jak chcesz. Ja idę spać. Pojutrze audycja, będziesz jutro po południu ze mną ustalać co robimy, bo naczelny nas zabije.
- Już pojutrze?
- No już, a co?
- To znaczy, że piasek w klepsydrze się skończył i czas na piątą podpowiedź.
- Nie wyglądasz na zachwyconą.
- A Ciebie cieszyłby trup.
- Nie, ale Ciebie z reguły wprawiał w stan bliski euforii.
Zabrzmiało to jakbym była nekrofilem. A ja po prostu uważałam, że to jest pewne pole na którym też miałabym wiele do powiedzenia. Ale nie morduję ludzi, bo to jest karalne. I chyba tylko dlatego.
- Będzie za dwadzieścia minut.
- Z przyjemnością urwałbym mu coś.
- Zacznij od tego czego nie używa - zachichotałam.
- Głupio by bez głowy wyglądał - skwitował Mój Pan i Władca - Poczekam z Tobą aż przyjedzie. 
„Mój ty waleczny, mroczny mścicielu w pidżamie ze Spongebo’bem i żółtym szlafroku frotte…"

czwartek, 25 października 2012

i jeszcze jeden

- Przepraszam - w nasze kontemplowanie głupoty własnej wdarł się przemocą głos odźwiernego - Pań Towarzysze przybyli. Pozwoliłem sobie posadzić ich przy naszym najlepszym stoliku.
- Dziękuję Ci - odpowiedziała mu Magda - jesteś nieoceniony.
Wyszłyśmy z biura i przeszłyśmy przez kuchnię. Magda pomachała do kucharzy. Jeden odmachał, dwóch skinęło tylko głowami.
"Madzia...ty mój szczycie tajemniczości. Otarta książka to przy Tobie enigma"
Wyszłyśmy na salę.
- Piotruś w areszcie! - krzyknął na nasz widok Mikołaj.
- Ciebie także miło widzieć. - odpowiedziała w naszym imieniu moja genialna przyjaciółka.
- Przyznał się i podał numery spraw. - Pan Władza okazał się nieugięty w kwestii savoir-vivre'u.
- Ale w sprawie tego kto go naciskał, milczy? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Mikołaj pokiwał głową.
- Back to square one - postanowiłam być światowa.
- No niezupełnie. Wyniuchałem smród z Ministrem Finansów w epicentrum. W sensie skrzypaczka wcześniej się z nim, a w zasadzie z jego synem spotykała. Zazdrość?
- I z tego powodu jej grozili? Miej litość. Od razu wzywaj GROM może...a już milczeniem pominę fakt, że jego syn to ten genialny projektant. Gej!
- Ups...racja.
- Miejsce pracy jej byś obczaił. Ja jutro na posterunek przyjadę do ciebie. Poczytamy akta tych spraw.
- Nie ma potrzeby - odpowiedział mi Stróż Prawa - mamy to w formie elektronicznej. Poczytamy sobie bez mieszania w to naszych policyjnych lokalizacji.
- Nie wiem gdzie się spotkacie, ale nie u nas - wtrącił się, nagle, milczący dotychczas Maciek - odmawiam sprzątania i gotowania!
- Sprzątałam wczoraj, a jedzenie przywiozą goście. Napoje też w swoim zakresie. - moje asertywne ja poczuło, że nie ma ochoty ruszać się z miejsca - Nie masz picia to będziesz o suchym pysku siedzieć.
- Darmowe żarcie i picie mnie przekonuje. - zgodził się mój PM.
- W bidulu byłeś? - spytałam Mikołaja patrząc na kelnerów którzy zaczęli przynosić przystawki.
- Byłem. - przytaknął  - Nawet z ich byłym opiekunem rozmawiałem. Podobno chłopaki byli nierozłączni. Ręce za siebie by dali sobie poucinać. Niespokojne dusze, jak to wychowawca ujął.
- Rozrabiaki? - spytała Magda
- Tak. Ale Ci z kategorii niegroźnych. Bardziej rzucanie błotem w nielubianych kolegów niż podpalanie koleżankom warkoczy. - Mikołaj wycelował we mnie ociekającym sosem nożem. Nie zrozumiałam tego gestu, chyba że groźbę ciskania we mnie błotem.
- Rozumiemy! - ojciec moich dzieci spojrzał wymownie na gest policjant. Akcent na MY położył taki, że obawiałam się, że zaproponuje zaraz jakieś wieloosobowe praktyki seksualne.
- Aleeee....- Miki niestrudzenie pchał konwersacje we wcześniej obranym przez siebie kierunku -....byłem w zakładzie karnym u tego trzeciego.
- Intryga się zagęszcza – dziwnie przyciszył głos mój ukochany. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Mamusi Cię w dzieciństwie po głowie biła? – spytałam z miną jakbym poczuła, że ktoś narobił w portki – Ta intryga jest gęsta jak twoja ostatnia wersja kisielu z papierka.
- A co zrobił? – zainteresowałam Magdę.
- Dał dwie torebki. – skrzywiłam się ponownie. Zaczęłam się obawiać, że niedługo dostanę od tego zmarszczek.
„ - Mamo, mamo…czemu masz takie straszne zmarszczki?
  - Bo Twój tatuś lubi bredzić jakby młotkiem kilka razy w głowę dostał, skarbie.”
- Na ile wody? – dociekliwa Madzia nie odpuszczała
- Pół  litra. – podsumowałam z uśmiechem wariata na twarzy
- Nigdy nic więcej nie ugotuję – skwitował Maciej.
- Amen! – wrzasnął Mikołaj.
- Jeżozwierz Ci tyłek zaatakował? – nie wytrzymałam
- Nie. – patrzył na mnie zdziwiony.
- To czego ryja drzesz? Mów lepiej dalej co z tym w więzieniu.
- Magia z nim!
- Milczy skurkowany? Kumpli wydać nie chce!
- LEPIEJ! On to nie On!
- Nie rozumiem?
- Przysłał kogoś żeby poszedł za niego siedzieć. Figuranta mamy. Pierdolnik w ciupie zrobiłem tymi swoimi odwiedzinami.
- Nieźle! Ale są tego plusy: partnera w zbrodni już mamy – podsumowałam zadowolona.
- Wiemy kim jest, a nie mamy. Połowa stołecznej policji teraz ich szuka. – Miki zawiesił głos.
- Efekt do bólu przewidywalny?
- Ależ oczywiście! Nic nie znaleźli. Kamień w wodę. Zapadli się pod ziemię. Rozpłynęli w powietrzu….
- Czy Ty NAS obrażasz? – spytał nagle mój Przyszły Małżonek
- Czemu? – wybełkotał przedstawiciel prawa zajadając się sałatką.
- Podkreślasz wszystko tyle razy jakbyśmy byli upośledzeni umysłowo.
- Oj no bo…ja w policji pracuje – zaczął Miki
- Nie pocieszasz mnie stary. Ani trochę.
Poczułam, że Maciej podziela mój punkt widzenia w kwestii IQ Mikołaja. No bywa. Nie wszyscy mogą mieć umysły błyskotliwe, przenikliwe i genialne.
- Ej, a hurtownie i sklepy zaopatrujące w sprzęt do tatuowania sprawdzaliście? – spytałam w przypływie mojego powszechnie uznanego geniuszu
- A po co? – myślałam, że trzepnę debila – Przecież wiemy kim są nasi zbrodniarze.
- Kretyn. – starałam się być delikatna – Tobie by się chciało jechać pół miasta za jedną fiolką farby?
- Myślisz, że nie wpadli na to żeby kupić gdzie indziej? Albo w serwisie aukcyjnym?
- Skoro nie wpadli na to, żeby lepiej się kamuflować...obawiam się, że nie tłukli by się przez całe miasto po maszynkę czy tusz. A jeśli kupili na aukcji to jeszcze lepiej, bo musieli podać dane do wysyłki. Nawet jeśli to skrytka to tam może coś być, mogą tam wracać, skrytka musi być na kogoś i tak dalej. Zawsze to jakiś trop. Ja się dobrze nie znam, ale wydaje mi się, że....
- ....poczują się osaczeni! – poczułam przebłysk u policjanta – i popełnią to czego nam potrzeba do szczęścia. Błąd! Potkną się! Zapomną o czymś!
- Reggie? – zwrócił się do mnie narzeczony – Mogę mu ryj obić? Ja go proszę, a on nie słucha!
- Próbuj. – wzruszyłam ramionami.
- Mam czarny pas w karate – uśmiechnął się szeroko Mikołaj.
- To się na nim powieś. – nigdy nie widziałam Macieja równie zadowolonego z tego, że był dla kogoś niemiły.
„Wysoki Sądzie, pragnę się rozwieść albowiem ten człowiek z wiekiem robi się coraz bardziej do mnie podobny. A ja ledwo samą jedną siebie znoszę...z dwoma nie wytrzymam!”

niedziela, 21 października 2012

Thir.TY.

Dopadłam knajpy po jakiś 15 minutach.
- Gdzie...? - nie zdążyłam dokończyć pytania
- Szefowa jest w kuchni. Czy wziąć Pani płaszcz?
- Arkadiuszu jak zwykle napełniasz mnie tym błogim spokojem. - pochwaliłam Arka podając mu swój płaszcz.
Arek miał lat nieokreśloną ilość. Ubierał się jak brytyjski kamerdyner, mówił jak lord, a uśmiechał się jak pięciolatek. Miał metr osiemdziesiąt, szpakowate włosy i postawę oraz urodę serialowego dr Daniela Pierce'a. Mogłabym patrzeć na niego godzinami.
- Dziękuję, staram się specjalnie dla Naszych wyjątkowych gości - uśmiechnął się, a ja pomyślałam że mógłby kandydować na prezyenta. Na pewno bym na niego głosowała - Pani Magda czeka na Panią od wczesnego popołudnia, więc myślę że pośpiech jest wskazany.
Powiedziawszy to wskazał mi aby szła i ruszył za mną. Zawsze odprowadzał gości. Nawet tych stałych.
Podeszliśmy do drzwi kuchennych, Arek uchylił je przede mną i oświadczył, że tu mnie zostawia. Podziękowałam. Magda podbiegła do mnie galopem. Dosłownie.
- Chodź. - powiedziała i wyciągnęła mnie do swojej kanciapy. - Musisz to przeliczyć. Mieliśmy wczoraj spory ruch. Nie narzekam. Nazbierało się tego teoretycznie zae dwadzieścia dwa tysiące razem z wpłatami z kart. I jest problem, bo jak podliczyłam wpływy, zużycie i odjęłam to co zapłaciliśmy rano dostawcom to i tak wciąż mi półtora tysiąca brakuje.
- Dawaj rachunki. I coś do jedzenia, bo muszę nas nakarmić.
- Jak to nas? - spytała Magda i zaczęła intensywnie myśleć.
"Uwaga. Blondynka przetwarza."
- O matko! - zatrybiła - Czyli na pewno? Gratuluję. A co na to Maciek?
- Oszfak! Maciek. Muszę zadzwonić! - złapałam za telefon
- Ja myślę.
- Raz Ci się zdarzyło. Wielkie mecyje.
- Dzwoń, a ja idę po jakieś jedzenie i picie. - powiedziała
Zadzwoniłam, dowiedziałam się że ojciec moich dzieci przybędzie za godzinę, a także że wiedział o ciąży bo się zachowywałam dziwnie.
Ja się ogólnie, dziwnie zachowuję więc zdziwiło mnie że mogę dziwniej, ale fakt - wystawienie Mikiego za drzwi nawet jak na moje zdolności było dość egzotycznym pomysłem.
Wzięłam się do liczenia. Albo ja szybko wykryłam błąd, albo moja przyjaciółka postanowiła zdobyć najświeższe produkty i właśnie wzięła się za hodowanie sałaty, żniwa lub ubój prosiaka. Podeszłam do sejfu. Znałam szyfr na pamięć więc otworzyłam go, przeliczyłam gotówkę. Podeszłam do zapisanej na kartce kwoty, która według mnie powinna zostać a potem wzięłam w rękę zapiski Magdy. Panie miej litość - pomyślałam.
- Kanapka dla Ciebie - podała mi talerz z apetycznie pachnącym cudem
- Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą. - zaczęłam z kamienną miną.
- Najpierw zła
- Zgodnie z tym stanem kasy co tu napisałaś brakuje więcej o półtora tysiąca
- A dobra?
- Jesteś debilem.
- Zainteresowałaś mnie. Rozwiń?
- Nie wiem jak liczyłaś to co do kasy wkładasz, ale zgubiłaś kilka złotych.
- Włożyłam więcej niż policzyłam?
- Ano. - pokiwałam głową potakując.
- Ile jestem do tyłu?
- Nic.
- Nic?
- Jesteś - zerknęłam na kartkę - ponad dyszkę do przodu. Dokładnie dziesięć złotych i dwadzieścia jeden groszy.
-To idzie do puli napikwowej dla ekipy kelnerów.
- Serio?
- Serio. Wszelkie niezgodności wynikające z różnic między stanem faktycznym a prawidłowym należą do obsługi sali. Bez odźwiernego, bo to byt niezależny.
- Sprawiedliwie. - przeżułam do końca kęs kanapki, przełknęłam i dodałam - A to nie był mój pomysł z czasów suba?
- Był.
- A pamiętasz jak wtedy te dwie stówy zgubiłaś i się po szyję obsrałaś?
- Do końca świata mi tego nie zapomnisz?
- Bo znów zrobiłaś dokładnie to samo - pokazałam jej język. - Ja wtedy co Cię MatGeniuszem ochrzciłam.
Magda się skrzywiła jakbym jej lewatywę przez ucho zaproponowała. Wszyscy pamiętali chyba jak Madzia zagubiła kiedyś 200 zł swojemu pracodawcy, potem się okazało że zgubiła jednak 500. A prawda była taka, że ona po prostu źle wypłatę utargu wpisała i wypłaciwszy 2500 napisała 2000. Szef odnalazł brakujące pieniądze w sejfie. Śmiał się z niej trzy dni. I teraz powtórka z rozrywki.
- Ej - zreflektowała się moja przyjaciółka - Bo ja na studiach tylko statystykę miałam. I umiem te wariancje i tak dalej tylko
- I znowu błąd - zripostowałam - tego też nie umiesz. Mnie nie oszukasz.
- Też racja.
- Miki wspominał, że chcecie dzisiaj do nas wpaść.
- No tak, ale mu powiedziałam że wy do knajpy wpadniecie to powiedział, że się z Maćkiem zgada.
- Jeden mózg.
- Też kazałaś im w parze tu przyjechać?
- Ano.
- Jeden mózg na dwie to mało. - przyznała mi przyjaciółka i wlepiła wzrok w moje obliczenia.

poniedziałek, 15 października 2012

Nowy trop

- Nie wiem jak ty to robisz? - oznajmił mi Mikołaj przez telefon
- Ja robię co?
- Zacząłem grzebać za tym nieszczęsnym aptekarzem. Dorwałem go nawet i pogroziłem, że jest następny. Nawet trochę pary puścił.
- A co dokładnie powiedział?
- Opowiedział mi o sobie i swoim młodszym bracie. A głównie o bracie. I to mi dało do myślenia. Bo młodszy brat to były komendant. I tylko dzięki jego odejściu Piotruś awansował. Tamten podobno go nie cierpiał. Długa historia, zresztą.
- To postaraj się mi ją jakoś streścić.
- Aptekarz zeznał, że leki nasenne były dla brata. Brat miewał problemy w tej materii: stresująca praca, dom, rodzina. I teraz, uważaj, bomba: KOCHANKA!
- Ka-bum?
- No właśnie. Zadzwoniłem do tego emerytowanego i on mi powiedział, że owszem miał kogoś na boku, ale to za zgodą żony było. I nie była to kochanka.
- Kochanek?!?
- Ha-ha! Dokładnie! I podobno ktoś z jego otoczenia się dowiedział o tych jego romansach i go szantażował.
- Jak mi powiesz, że kazali mu Piotrusia awansować to umrę.
- Nie...wcale nie. Kazali tuszować sprawy. Komendant wysyłał w tym celu Piotrusia, który łby sprawom ukręcał. Aż w końcu się wycofał jak tylko dało radę.
- Dobre!
- Genialne w swej prostocie! I ten Piotruś likwidator, ech...niesmowite. A najlepsze jest to, że mam te nieszczęsne listy z pogróżkami, bo komendant nigdy ich nie wyrzucił. Wyblakły trochę i liter prawie nie widać, ale nasi technicy dają radę.
- Ten Piotruś w tym wszystkim mnie martwi.
- Były Komendant twierdzi, że im na rękę jest, że Piotruś jest teraz u władzy, bo na niego też mają haka. W końcu to był tym "likwidatorem".
To brzmiało tak dziwnie, że prawie nierawdopodobnie
- Czyli badasz odciski i dopasowujesz w nadzei, że znajdziesz kogoś w bazie?
- Dokładnie tak.
- A pytałeś tego waszego EX czy ma podejrzenia kto to mógł być?
- Odburknął, że miał ale tamten był zszedł.
- A sam nie mógł wtedy odcisków sprawdzić?
- Niby mógł, ale baza była żadna, na wszystko patrzyła władza wyższa i ciągnęło by się to miesiącami. Podejrzewał każdego, więc nawet oddać te papiery, do analizy się bał.
- A ty się nie boisz?
- Ja to robię bardzo dyskretnie. Może na to nie wyglądam, ale wiem co robię.
- Mam nadzieję.  - powiedziałam lekko krzywiąc się do słuchawki. - Najgorsze to te dowody. Jakbyś je miał to pół biedy.
- Wacek już szuka dziur we wskazanych przez byłego sprawach. Jak coś dostaniemy to jego zeznania mam nagrane, oświadczenie podpisane i potwierdzone notarialnie. A potem wsadzę swojego obecnego i go przycisnę najwyżej. Bo już po tym co przejrzeliśmy widzę, że Piotruś mistrzem kamuflaż i subtelności nigdy nie był. Z tydzień się nam zejdzie.
- Tak naprawdę wystarczą Wam dwa epickie potknięcia i możecie lecieć do prokuratury.
- Jedno już mamy. - usłyszałam niemalże ten uśmiech na twrzy Mikiego.
- Tylko wszystko po cichu. Pamiętaj.
- Tak jest, matko chrzestna - zaśmiał się - wpadnę wieczorem z Magdą. Na razie!
- Paaaa.... - rzuciłam do słuchawki i się rozłączyłam.
Smród będzie niesamowity jak wszystko wyjdzie na jaw. Lepiej niech go nie zabijają, bo Magda mi tego nie daruje. Telefon zadzwonił ponownie.
- Słucham - spytałam
- Zostaw to. - usłyszałam w słuchawce, spojrzałam na wyświetlacz.
- Ale zdajesz sobie sprawę Piotruś, że mi się Twój numer wyświetlił.
- Piotr, a nie Piotruś! - głos poczuł się wyraźnie urażony.
- Piotruś, Piotruś...Piotr by dzwonił z zastrzeżonego.
- Było trzeba z tej roboty wcześniej, kurwa, zrezygnować. Mam dość. Rezygnuję. Powiedz mi Mikołajowi żeby do mnie przyszedł.
- Sam mu powiedz, nie jestem Twoją sekretarką. A ode mnie się odpimpaj, bo wiem o tym tyle co o balecie współczesnym. - wrzasnęłam i rzuciłam słuchawką.
Dziwne...
Wzięłam komórkę do ręki i napisałam sms treści: "Nie idź do Piotrusia dzisiaj. Dzieje się coś dziwnego.
Pożyjemy, zobaczymy.
Zadzwoniłam do Magdy.
- Cześć Słońce - usłyszałam wściekły głos w słuchawce - Miałam dzwonić. Bo są dwie opcje: albo jestem debilem i mów mi Stefan albo u mnie w knajpie ktoś kradnie.
- Dobra Stefan, wpadnę po szóstej bo mam przegląd podwozia!
- Idziesz w absurd. Dowiem się w końcu czy będę ciotką? To napisz czy pijemy do kolacji wino czy sok winogronowy.
- Spoko Stefan. Się zrobi.
- Nie denerwuj mnie, bo zacznę na Ciebie Ziutek wołać.
Wyobraziłam sobie siebie w kombinezonie roboczym, z bułką, kiełbasą oraz tak zwaną ćwiarą i zabulgotałam do słuchawki starając się zdusić w zarodku rechot.
- Spoko Stefciu. Podpisano Twój Ziutek - wydusiłam przez łzy śmiechu napływające mi do oczu.
- Słyszę Twój wyraz twarzy.
- Spadaj. Widzimy się wieczorem.
- Paaaa.... - usłyszałam w telefonie zanim się rozłączyłam.
Usiadłam przy biurku i spojrzałam na Michałowy kącik chwały. Wysyłałam mu te paczki trzy razy w tygodniu w różnych poczt w mieście zmuszając różne osoby na pocztach różnymi metodami do adresowania ich i pisania liścików. Wmawiałam ludziom miłość i połamane kończyny. Ciche wielbicielstwo wygrywało. Dorabiałam do tego takie historie, że scenarzyści telenowel to, przy mojej chorej fantazji, mróweczki.
Wykonałam 70% planu. Jako ostatni przyjdzie list ze mną i każdym z tych cudów, a każda fotogrfia wklejona będzie na stronie w gwiezdnym zeszycie od Mikiego.
- Co się gapisz jakbym Ci pięć złotych obiecał? - jak zwykle subtelnie zwrócił się do mnie Michał.
- Patrzę nie na Ciebie, bo to grozi ślepotą lub trwałym kalectwem, ale na te gwiazdki. Nie masz co z gotówką robić? Chętnie przyjmę w ilości każdej!
- Nie kupiłem tego. Dostałem.
Skrzywiłam się teatralnie.
- Mam takie świecące gwiazdki przyklejane na ścianę. Mogę Ci odstąpić jeśli chcesz - powiedziałam ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Też takie mam. Nie imponujesz mi - zrobił ruch głową mający imitować modelkę odrzucającą włosy na plecy. Wyglądał jakby miał zaraz dostać ataku padaczki. Ponownie się skrzywiłam, ale tym razem uniosłam przy tym prawą brew.
- Masz minę jakby Ci się srać chciało - zauważył subtelnie.
- Ty się, z kolei, tak ruszasz.
- Ha-ha-ha - wykrzywił twarz w udawanym uśmiechu.
- Uważaj, bo ci tak zostanie. - powiedziałam, pokazałam mu język i wyszłam z pokoju.
Wkroczyłam na korytarz mało nie zderzając się z kobietą ciągnącą za sobą potwornie dziwaczny odkurzacz piorący i przepraszając ją weszłam do studia. Maciek siorbał herbatę do mikrofonu.
- Co ty robisz? - spytałam
- Czekam aż skończą się reklamy.
- Idę do lekarza potwierdzić Twój strzał i potem do Magdy. Przyjedziesz nam potowarzyszyć?
- Tylko jak Miki da się przekonać, bo tak to zaczniecie o hormonach i wrastających włoskach, a ja tego nie przeżyję.
- Jesteś pewien, że mnie z kimś nie mylisz?
- Przykład dałem. Chodzi o to, że wy zawsze na jakieś babskie tematy zejdziecie.
- Oj tam, oj tam
- Jak skończę i ogarnę nową ramówkę to się zgłoszę - Maciek wstał, pocałował mnie i pokazał palcem drzwi. Zasalutowałam i wyszłam. Znowu wjechałam na kurs kolizyjny z kobietą i odkurzaczem. Przeprosiłam, choć Pani miała minę jakby oczekiwała, że padnę przed nią i pokłony zacznę jej bić.
Poszłam do Pana specjalisty, który na moje pytanie o diagnozę odparł: "To teraz zagramy w grę o enigmatycznej nazwie Czy Ktoś Mnie Zapłodnił?". Nie zrozumiem nigdy ginekologów ani ich kloaczno-waginalnego poczucia humoru. Jest to o tyle zabawne o ile niezręczne. Zaśmiałam się głupkowato i spojrzałam na lekrza wyczekującym wzrokiem.
- Ja bym to ujął tak: płci jeszcze nie podam, ani ilości ale z Pani kartu wróżę bliźniaki płci męskiej za jakieś osiem miesięcy. Będzie Pani płakać?
- Czemu miałabym płakać.
- Proszę Pani. Ja jestem ginekologiem, nie takie rzeczy widywałem w swojej lekarskiej karierze.
Ubrałam się, odbyłam pouczającą pogaduszkę. Dostałam uroczą rozpiskę co, kiedy i jak badać, jak się odżywiać i list dziękczynny od Państwa z zapewnieniem urlopów, pomocy przy opiece i tym podobnych pustych obietnic bez pokrycia. To się, bodjaże, polityka prorodzinna nazywa. Generalnie wyszło na to, że od dziś moje potrzeby są nieistotne i na kolejne kilka miesięcy staję się żywym inkubatorem. Wszystko we mnie się skrzywiło z niesmakiem i odetchnęło z ulgą na myśl o tym, że mam pieniądze i dzięki nim staję się także bankomatem. A bankomaty trzyma się przy życiu bardziej.
Wyszłam z gabinetu, zapłaciłam za poradę i pognałam do Magdy przeliczyć jej pieniądze. Dla mojej przyjaciółki matematyka to niebezpieczna broń obosieczna. A czułam, że dzisiaj była bliska wydłubania sobie nią oka.

niedziela, 14 października 2012

Oddech

Przez kolejne kilka dni nie działo się nic. Ja się wdrażałam do pracy w radio. Szło mi to opornie, bo tak między Bogiem a prawdą to wcale nie miałam ochoty pracować z Maciejem. Jak będę z nim przebywać dwadzieścia cztery na dobę to oszaleję. Niby audycja jest raz w tygodniu, ale należy ją przygotować. A ja mam manię kontroli i jak się czymś zajmuję to całą sobą, może i szybko się nudzę i zmieniam obiekt zaangażowania, ale i tak mamy problem. Biorąc pod uwagę moje humory związane z tym co mnie czeka za trzy kwartały było mi strasznie szkoda Macieja. W związku z moim zaciążeniem postanowiliśmy wziąć ślub możliwie szybko, żebym wystąpiła jeszcze bez zbędnego bagażu lub tuż po wypluciu obcego. Wszystko zależy od terminów. Osobiście wolałabym w ogóle z tego, póki co zrezygnować, i zacząć się tym martwić jak dziecko zacznie raczkować. Albo pójdzie na studia.
Mikołaj dzwonił po kilka razy dziennie informując mnie o postępach w śledztwie. Przestałam odbierać telefon. Syla usiłowała mnie namówić na kabałę w sprawie przyszłości mojego potomstwa. Magda zaczęła mnie prawidłowo odżywiać. A Michał z Maćkiem stali się moimi osobistymi ochroniarzami. Jedynie moja matula zachowała resztki rozsądku.
- Kiedy idziesz do lekarza - spytała któregoś wieczoru
- Jutro - westchnęłam - I modlę sie o to, żeby test był przeterminowany
- Nie chcesz swojej starej matki wnukiem uszczęśliwić?
- Mamo! Oni mnie zamęczą. Jedno mnie karmi, drugie kupuje śpiochy, trzecie pilnuje, czwarte głaszcze. Mam ochotę wysłać ich wszystkich na księżyc. I niech wrócą jak dzieciak skończy dwudziesty piąty rok życia.
- Muszą się oswoić z myślą, że powijesz potomka
- Co to właściwie miało znaczyć? - skrzywiłam się nad doborem słownictwa - Może w ogóle zaczniesz mi tu waćpannami rzucać. Powić? Potomka?!? To nie średniowiecze!
Moja mama zachichotała.
- Kochana. Największy cyrk dopiero przed Tobą. Teraz nie ważne co powiesz i tak zostaniesz potraktowana jako humorzasta ciężarna.
- Zabiję ich.
- Ja z nimi pogadam. - zaoferowała się.
- Słusznie. Magda Cię posłucha, Mikołaj i Syla się Ciebie boją, Maciej uważa Cię za najmądrzejszą na planecie....
- Zmiłuj się. Mi się mądrość ze starym dziadem z brodą do pasa kojarzy. Czy ja Ci na druida wyglądam?
Rozbawiła mnie.
- Tak z profilu...- zaczęłam i oberwałam za karę jaśkiem. - Dobrze przynajmniej, że Ty i Młody traktujecie mnie normalnie.
- Nie jesteś niepełnosprawna. Jesteś w ciąży.
- O ile w ogóle.
- O ile w ogóle - potwierdziła. - To co kawy?
- Tylko nie inki!
- Mam taką bezkofeinową z M&S. Nie wiem jak oni to robią, ale to usuwają kofeinę z normalnych ziarenek. Magia - zamachała niby-mistycznie rękami.
- Jak tak mielisz powietrze to wyglądasz bardziej jakbyś nie umiała makareny tańczyć... - znów dostałam jaśkiem.
Wypiłyśmy i wróciłam do mojego gniazdka. Pierwszy raz od dłuższego czasu usiadłam do komputera i zaczęłam pisać. Postanowiłam, że skoro rozwiązujemy sprawę tak abstrakcyjną to być może moje fikcyjne rozwiązanie jakie zastosowałabym w książce byłoby tym właściwym. Siedziałam ze cztery godziny przy klawiaturze. Napisałam ze 100 stron i stanęłam w miejscu w którym obecnie się znajdowałam. Spojrzałam na tekst na monitorze. Nigdy bym nie przypuszczała, że uda mi się napisać coś co będzie mieć jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistego, mojego życia. Z reguły pisałam zmyślone rzeczy budując pokręcone osobowości moich bohaterów na podstawie pokręconych osobowości moich znajomych.
"Z pamiętnika wariatki. Misja: Morderca"
- Jestem genialna - powiedziałam do siebie i poszłam do kuchni po puszkę Coli.
Michał zabronił mi jej pić, ale litrowa butelka zawiera tyle co jedna kawa. W tych tańszych wersjach jeszcze mniej. Niech mnie pocałują w d...uży pokój. Nie zamierzam rezygnować z tej pyszności na rzecz domniemanej ciąży. W końcu porcja tego napoju to nie jest pół litra wódki. Nic się nie stanie.
Wróciłam do pokoju, zadzwonił telefon. Zignorowałam to. Wiedziałam że dzisiaj przekroczę bezkarną ilość nieodebranych połączeń i czeka mnie nalot. Mieszkanie miałam sprzątnięte, kota nakarmionego a lodówkę wypełnioną po brzegi. Nie myliłam się. O osiemnastej z hakiem przyjechał tercet egzotyczny czyli Anka, Michał i Maciek. O dwudziestej dojechała jej wysokość restauratorka. A chwilę po niej podjechali radiowozem Miki z Wackiem i Sylwią. Jedyną zaletą mojego domniemanego stanu błogosławionego był fakt, że ktoś mnie wiecznie w czymś wyręczał. To wygodniejsze i tańsze niż kamerdyner. - I jak tam Twoje dochodzenie? - spytałam Mikiego łypiąc chciwie na przyniesione przez Magdę pyszności - Magda, o Boże....kocham Cię. Trzymałam w ręku moją ulubioną kanapkę. Moja przyjaciółka nie robiła tego typu kanapek od lat, od czasu jak rzuciła pracę w subwayu. - I nawet maszs te swoje zielone oliwki, i chleb sama robiłam. Niech moje chrzestne wie, że ciotka się troszczy. - Ale wiesz, że my nie będziemy chrzcić? - spytał Maciek - Będę honorową chrzestną. Taką od prezentów, tuczenia za plecami rodziców i robienia głupich dowcipów.  
"Taram taram! Super Ciotka w natarciu" 
- Spoko - odparłam - To Michał? Honorowy chrzestny?
- Zgadzam się - odpowiedział - Będę od demoralizowania, tatuaży, koncertów i dobrej muzyki.
- A ja? - zapytała Sylwia robiąc smutną minkę.
- Ty zostaniesz tą ekscentryczną ciotką, której każde spotkanie to przeżycie większe niż koncert Metallici. - Wacek bluźnił.
Ja, Adam i Maciek spojrzeliśmy na niego takim wzrokiem jakby powiedział, że to on ukrzyżował Chrystusa 2000 lat temu.
- Jak nie wiesz o czym mówisz to się nie odzywaj - ponuro podsumował mój młodszy brat.
- Miki, to jak śledztwo - szturchnęłam policjanta.
- Jak przełknie to Ci pewnie odpowie - pouczyła mnie Magda.
- Okey. Więc...miałaś rację. Ten nasz żyjący chłopak znał tego zaginionego. Oni się z trzecim takim zadawali jeszcze. - Mikołaj mówił jedząc z takim zapałem jakby nie miał nic w ustach od miesiąca. Co najmniej. - Ten trzeci, siedział w pierdlu.
- Zabił kogoś? - nie udało mi się ukryć radości w głosie.
- A gdzie tam? - odparł - Fałszerz. Bardzo zdolny. Świetnie malował.
- A jak pobyt? - spytała Sylwia wyczuwając mojej myśli
- Wzorowo. Podobno bardzo aktywnie uczestniczył w zajęciach dodatkowych. - Miki niewzruszony wcinał tartę z malinami.
- Czyli się zgadza - powiedziałam - Tam się nauczył tatuażu. I mamy zabójców.
- Czyli teraz tylko ich złapać. - Pan Władza był zadowolony.
- Tak uważasz? A jak ty ich powiążesz z tym wszystkim? No znali się, no jeden umie tatuować, no ma maszynkę, no zakrwawioną...a jak inaczej. Nie odda bo czym będzie tatuował. On tak zarabia. A ty? - wskazałam na mojego głównego rozmówce palcem - jak mu to udowodnisz i skąd nakaz wytrzaśniesz.
- Zabijasz wszelką radość życia we mnie - skrzywił się popijając ciasto mlekiem Mikołaj.
- Taka prawda. Mamy ich tak samo jak oni mieli zabójców tej skrzypaczki. Wiedzą o tym. I co z tego? - podsumowałam nieco sceptycznie.
- Ja bym tropem tego aptekarza i jego leków podążała - wtrąciła Syla. - On nie bez powodu przyszedł na komisariat. Chciał, żebyśmy to wiedzieli. Może to jest jakiś punkt zaczepienia? Niby po co by się fatygował? - To czemu wcześniej sam dupy nie ruszył? - wtrącił się Michał - A co? Miał przyjść i oznajmić "Bry! Bo ja bym chciał o takich lekach opowiedzieć..."? Akurat by go wysłuchali! Nie myśl czasem. Oni tam na Policji mają tyle do roboty, że potrzeba nimi czasem wstrząsnąć - skwitowałam. - No to im chłopaki załatwili wstrząs.
- Fajnie Wam tak gadać, ale do aptekarza to muszę dokopać się Ja. - przedstawiciel aparatu porządku był wyraźnie niezadowolony.
"Jak na gatunek posiadający zorganizowane grupy zajmujące się utrzymaniem porządku społecznego to mamy wyjątkowy pierdolnik w tej materii."

czwartek, 11 października 2012

Duchota

Poranek był jakiś dziwny. Wstaliśmy, zjedliśmy, pojechaliśmy do radia. Raptem kilka godzin i udało się. Nagraliśmy dżingiel. Wobec moich wątpliwości i żądań w jednym kawałku. Nie będę potem siedzieć z panem od cięcia i klejenia ścieżek dźwiękowych w celu ustalenia co i jak pokroić i posklejać.
Potem zakupy, przygotowanie całego cyrku na przyjazd znajomych i krótka drzemka. Wstałam przed osiemnastą, ogarnęłam siebie i swojego Przyszłego Męża. Ludzie przyjechali. A ja czułam się nadal jakoś dziwacznie z tą całą konspiracją. Michał od samego wejścia oświadczył, że musi się z moją mamą i bratem przywitać. Popędził po schodach mało nie wybijając sobie zębów. Zaczynałam podejrzewać, że się zakochał. Albo w Adamie albo w mojej mamusi. Obie perspektywy wydały mi się równie przerażające.
Po pół godzinie ściągnął siebie i Młodego na dół.
- Gramy - oświadczył, kiedy pomógł zainstalować na stole bilardowym blat.
Młody przytaszczył ze spiżarni kilogramowy pojemnik makaronu.
- W co gracie? - dopytywał się Mikołaj.
- Poker na makaron. - odparł Michał.
Mikołaja zatkało, a na mnie nie zrobiło to wrażenia. Grywali jeszcze na cukierki. Nigdy na pieniądze.
- Wchodzę w to.
- To ja też - powiedziała Anka.
Zaczęli grać.
- Ja się strasznie zastanawiam nad całą tą sprawą - powiedziała Syla - Niby fajnie wszystko, ale pytań za dużo. Co ona takiego wiedziała. I kto się mści
- Może rodzice - podsunęła Magda
- Nie miał rodziców. - sprostował Miki
- Jak to? - zatkało mnie.
- No wychował się w domu dziecka. - z każdym słowem Mikołaja czułam jak agresja we mnie narasta.
- Kolegów musiał tam mieć, nie? - powiedziałam - Z kim się trzymał? Zadawał?
- Co? - zapytał ale czułam, że mnie nie słucha.
- Jesteś idiotą - nie wytrzymałam - Jak można nie sprawdzić koneksji w domu dziecka?!? Wiadomo, że takie znajomości utrzymują się bardzo długo.
- No tak, tak - machnął na mnie zapatrzony w karty Miki
Nie wytrzymałam. Wstałam, podeszłam do niego i wrzasnęłam "WYNOCHA! WON! WYJDŹ". Pan Władza wstał, a ja dosłownie, wystawiłam go za drzwi. Byłam tak wściekła, że kompletnie uszło mojej uwadze, że wystawiłam za drzwi człowieka bez butów i kurtki. Moi przyjaciele patrzyli na mnie w milczeniu. Nawet szafę grającą zatkało. Wedle mojej najlepsze kreskówkowej wiedzy powinnam teraz usłyszeć cykanie świerszcza. Zabrakło. Zamiast tego Maciek wstał, podszedł do mnie, wziął za rękę i przepraszając gości zaciągnął mnie na piętro.
- Widziałam jak pokazałeś Magdzie żeby wzięła Mikołaja z dworu. - powiedziałam z pretensją
- Przecież nie będzie sam tak tam siedział. Bez butów odarł.
- Gdzie ty mnie ciągniesz - próbowałam się szarpać.
- Idziemy nasikać na patyk - Maciek nie puszczał mojej ręki.
- Chcesz sikać ze mną?
- Przestaniesz? Idź - wprowadził mnie do łazienki. Był śmiertelnie poważny. I zdeterminowany.
"Co za szczęście, że zakochana jestem w swoim najlepszym przyjacielu"
Posiedziałam gapiąc się na patyk tyle ile kazali. Wyszłam i zastałam przy drzwiach Mojego Ukochanego z miną jakbym mu sto tysięcy złotych obiecała.
- I co? - spytał - Dobre czy złe wiadomości?
- Chyba dobre.
- A jak definiujemy dobrą wiadomość?
- Czeka Cię dziewięć miesięcy gehenny.
Trzeci raz z życiu widziałam go płaczącego.
- A ty? Nie cieszysz się? - spytał mnie
- Nie postrzegam tego w tych kategoriach. - powiedziałam i się rozpłakałam
- Nie wiem czy to dobrze czy źle, że płaczesz ale zaczynasz wyglądać jak Joker z Batmana.
- Dzięki o subtelny.
- Chyba jednak się cieszysz skoro się uśmiechasz.
- Nie wiem. Muszę się z tą myślą oswoić.
- Powiemy im?
- Nie, po co? Sami się za kilka miesięcy zorientują - zrobiłam głupią minę i pokazałam mu język.
Zeszliśmy na dół. Na kanapie siedział już Miki, a jego mokre skarpety suszyły się na zimnym kaloryferze. Wstał.
- Słuchaj, ja... - zaczął
- Zamilcz. Już wiesz do czego zdolna jest kobieta w furii. Nigdy tego numeru więcej nie powtórzę o ile ty swojego też nie.
- Zgoda - podszedł i uścisnął mnie serdecznie.
- A teraz cisza albowiek chcemy Wam coś ogłosić. - powiedział Maciek
- Ja wiem co. Ja wiem - wrzasnęła Syla.
- Tak Twoim zdaniem wygląda cisza? - warknęłam
- Dobra już - zakończył Maciek - Mów.
- Kochani. Forma zalana. Jestem w ciąży.
Wrzask który wyindukowali po tej informacji moi znajomi przyomniał mi, że nie mieszkam sama. Usłyszałam łomot na schodach i o chwili w drzwiach sali objawiła się moja rodzicielka.
- Co wy wyczyniacie?!? Zapytała z cechującą ją, porażającą subtelnością w głosie
- Zostaniesz babcią! - wrzasnął mój brat - Cieszysz się?
- Pogłaskać Cię, Młody, po głowie - wrzasnęłam - KRZESŁEM?!?
Moja mama dobiła do mnie poprzez mój podręczny wściekły tłum, pogratulowała i zabrała siebie oraz Adama na górę. Moi znajomi wespół z ojcem dziecka usiłowali nadal mnie udusić.
"Hura...Maciek Cię zapłodnił. Chyba, że jesteś wiatropylna?"
- Koniec tej fety na cześć mojej macicy. - odepchnęłam prących na mnie ludzi - Siadać.
Usiedli.
- Dobra to trzeba sprawdzić z kim on się w bidulu trzymał - rozkazałam Mikiemu
- Dobrze by było wiedzieć co ona takiego wiedziała, że ją usunięto. - odpowiedział mi przedstawiciel ramienia sprawiedliwości.
- A pamiętacie, że oni się z niej śmiali, że ją syn ówczesnego premiera ubiera. NO CO?!? Oglądam informacje. Tyle - Maciek i jego bezcenna pomoc.
- Zawsze jakiś trop. - przytaknął Mikołaj - Czekam teraz na jakieś szalone teorie na temat.
- Może ona odkryła, że syn-projektant to gej? - zaoponowała Anka
- Bo to JEST gej - zwrócił jej uwagę Michał
- No teraz to już wszyscy o tym wiedzą - odpysknęła z nadzieją na nasze poparcie.
Jaka szkoda że go jej nikt nie udzielił.
- Wiem! - Magda postanowiła nas skąpać w promieniach swojego geniuszu. - On jest gejem a ma trójkę nieślubnych dzieci z jednoręką bezdomną.
- Magda, jesteś niespożytym źródłem wszelkich debilizmów. Ale spokojnie nie jesteś sama. Chętnie i dzielnie dotrzymam Ci towarzystwa. - uśmiechnęłam się do koleżanki.