piątek, 21 września 2012

XIV

Dawno nie widziałam mojej przyjaciółki tak zadowolonej z życia. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuje tęczą albo zacznie tańczyć na stole. Bogu dzięki musiała zająć się knajpą. Więc wycałowałam jej policzki jakby miała siedem lat i dwa warkoczyki, a potem wyszłam.
Magdę znałam krócej niż Michała, ale o to akurat nie trudno skoro jego znałam jeszcze licealistką będąc. Kiedy ją poznałam pracowała w Subwayu i miała świra na punkcie jeżdżenia po świecie, najlepiej na koncerty. I tatuażu. Poznałyśmy się przez internet, spotkałyśmy na jakiejś akcji promocyjnej i okazało się, że się świetnie dogadujemy. Była, jest i będzie ode mnie młodsza. Ale nigdy tej różnicy nie czułam. Do 10 lat różnicy to dla mnie zakres tolerancji. Mieści się w nim. Była i jest osobą pogodną i szalenie zdeterminowaną. Cenię w niej nieustępliwość i odwagę.  Ale z facetami u niej - porażka. Albo zajęty i do tego gej, albo z narzeczoną psychopatką, albo singlo-fob dla którego masz być strefą buforową między jednym a drugim związkiem. I oby tym razem Mikołaj się pechowym wyborem nie okazał. Bo będzie na mnie. A tego wolałabym uniknąć.
Zawsze mi się wydawało, że mam oko do par. Jak ja komuś nie błogosławię to, z reguły, z tego nic nie wychodzi. Moje koleżanki nazywają to intuicją. Ja wierzę w spostrzegawczość. Mentalistą nie jestem, ale widzę więcej niż inni. Pierwsze wrażenie nigdy mnie nie zawiodło. To jest kwestia wyrazu twarzy, ruchów, mikro-skurczy i ogólnego napięcia mięśniowego.
Wyszłam na świeże powietrze, westchnęłam nad wszelkim złem i wróciłam do radia.
Magda zaopatrzyła mnie w pierogi dla Michała i Maćka, bo wiedziała, że im powiedziałam gdzie idę i że za brak wiktu odpowie. Wolała nie ryzykować. Weszłam do budynku i zapytałam recepcjonistę:
- Pan Krzyżowski odebrał swoją kartę?
- Nie...a idzie Pani do niego?
- Tak.
- To ja ją Pani dam i tak by Panią na swoją wpuścił.
- Dzięki wielkie. Ma Pan złote serce. - położyłam na kontuarze małą paczuszkę z pierogiami - to dla Pana, koleżanka która niedaleko ma restaurację kazała mi dać okup, a ja jej rad słucham.
- Pani Magda jest niemożliwa, proszę jej podziękować - uśmiechnął się portier. Znał naszą czwórkę aż za dobrze. Nie ze względu na częstość moich i Magdy wizyt, ale ze względu na ich egoztyczność. Kradłyśmy kubki, nalepki, karty do wejścia. Tańczyłyśmy w windzie pogo do muzyki klasycznej. Raz nawet śpiewałyśmy kołysanki w holu budynku. Jedzenie dziwnych dań od Magdy nie było niczym niespotykanym, w naszym wykonaniu. Raz zasmrodziliśmy studio nagraniowe potrawami kuchni indyjskiej na dwa dni. Podobno ludzie w trakcie audycji się ślinili. Bywa.
Wzięłam kartę zapewniając, że przekaże, piknęłam kartą i weszłam. Wjechałam na stosowne piętro, weszłam do pomieszczeń radiowych i dałam chłopakom jedzenie.
- Pędzę na rozpędzie - z pełnymi ustami wyznał nagle Michał
- Szo? - Maciek z równie sporą porcją w ustach.
- Pędzi na rozpięcie - przetłumaczyłam.
Radio, w którym nadawali moi Panowie było ogólnopolską radiostacją. Nadawało jednak reklamy i pewne audycje lokalnie, więc podczas bloku reklamowego, rozpoczynającego się zawsze pięć minut przed pełną godziną, następowało rozpięcie i należało dopilnować czy wszystko jest w porządku.
- Nie zdążyłem. Trudno. Jesteśmy dziś ostatni. Została godzina. Chcecie kawy?
- Zawsze. - oświadczyłam
- To zrób i dla mnie - usłyszałam od kumpla
- Ucz się! - dodał ukochany
- Idę coś potłuc. - oświadczyłam w desperacji
- Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz - pomachał mi Pan Rozpięcie-Na-Czas.
Zdjęłam buty, bo miałam dość chodzenia na wysokim obcasie i dotykając gołą stopą wykładziny poczyniłam odkrycie. Dywan był mokry
- Wyprali wam podłogi?
- Taki facet z taką wielką machiną był jak wyszłaś.
- I nie zobaczyłam jego sprzętu. Szkoda
Moje kochanie zaczęło spoglądać na mnie z mordem w oczach, więc poszłam do socjalnego włączyć ekspres. Po chwili przyszłam z kawą.
- Chcesz pogadać chwilę na antenie? - zaczepił mnie przyjaciel.
- A dasz mi wcisnąć jakiś guzik?
- Nawet wszystkie naraz. Najwyżej Cię wyrzucą z pracy, w końcu jesteś tu zatrudniona.
Poszłam. Pogadałam. Powciskałam. Wróciłam. Maciek podsłuchiwał.
- Dasz radę - oświadczył.
- Jakbym miała nie dać to bym się za to nie brała.
- Trzeba ci kartę wyrobić, maila założyć i biureczko załatwić.
- Spoko, nie wiem czy chcę, po co mi biurko?
- Czemu nie chcesz maila?
- Kremowy dotyk mitycznego olbrzyma!?!
- Ale z drugiej strony....masz o czym ludziom opowiadać.
- No dobra.
- Wtrącę się....chodź do studia to poklikasz - zawołał Michał.
- Tak jest kapitanie! - poczułam się jak dziecko, któremu obiecano lizaka.
Pobiegłam do pomieszczenia obok. Trochę było mi mokro w nogi. "Przynajmniej nie będę musiała ich dziś myć" - pomyślałam - "Zawsze to oszczędność". Przez głowę przefrunęła mi myśl, żeby przyjść tu w stroju kąpielowym i wytarzać się po tych wykładzinach. W upał w ogóle genialna koncepcja! I nagle zrozumiałam czemu Jego Wielkość Naczelny chciał mnie. Bo ja nie jestem normalna. Pasuje jako zastępstwo doskonale. Gdzie on drugiego takiego psychola znajdzie? No sądzę, że byłoby ciężko.
Wyszliśmy z radia o jakiejś irracjonalnej, jak dla mnie, godzinie.
- Idealna pora na piwo. - oświadczył Michał.
- Jak Anka? - jego propozycje na wyjścia i dyspozycyjność zaczęły mnie niepokoić
- To idziemy? - dopytywał się.
- Ooooo nie....wytłumacz się.
- Nie rozumiem.
Spojrzałam na Maćka, zrozumiałam że wie mniej niż ja.
- Co się odwlecze. - odparłam - nie powiesz teraz, to Cię upijemy i powiesz za dwie godziny. Poczekam.
- Jest chora i nie do zniesienia! Wracam o dziewiątej wieczór i usługuję jej do pierwszej w nocy. A potem po szóstej rano mnie budzi i marudzi, żebym je podał to czy tamto. Mam dość. Ona mnie wykończy.
- To idźcie, a ja skoczę po kanapki do subwaya i pojadę do niej. - zaproponowałam
- A samochód? - to mój PM
- Zostawisz tu. Nie zjedzą Ci. Wrócimy taryfą.
- Dla mnie bomba.
- Piąteczka, koleżanko! - Michał okazał uczucia.
- Spadaj z piąteczką. Liczę na uścisk.
- Ty mi tu z algebrą, pani inżynier, nie wyjeżdżaj.
- WON na to piwo!
Poszli. Wybrałam numer do Anki, zapytałam jakie kanapki jada, jakie lubi dodatki i czy chce ciastko.
Była nieco zdziwiona, ale nawet się nie zająknęła przy odpowiedzi. Pojechałam do niej autobusem.
Obładowana jak wielbłąd, bo laptopa i torby nie zostawię w samochodzie na noc dotarłam do niej. Zadzwoniłam domofonem, zabrzęczało coś i  pierwszą przeszkodę na drodze do mieszkania przeszłam lekko. Ponieważ po drodze prócz kanapek kupiłam też kawę i wino, więc liczyłam że nie będę musiała sama wejściowych drzwi otwierać. Nawet z klamki. Bo nie dam rady. Nie musiałam. Alleluja. Anka wypełzła w gustownym dresie i mi pomogła. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zasunęłam zasuwkę i poszłam do kuchni.
- Kanapki do piekarnika, kawa do mikrofali - poinstruowałam
- Na relaksie - uśmiechnęła się.
- Podobno jesteś obłożnie chora? Michał i Maciek poszli na piwo.
- Podobno? Nie wiem. Dzisiaj już mi lepiej, ale nie dziwię się Michałowi, że Cię przysłał do wczoraj czułam się tragicznie.
- Narzekał.
- Ale znosił dzielnie.
- Mówiłam.
- I dlatego Cię tu dziś przysłał?
- Sama chciałam. Niech ma dzień odpoczynku. Jutro i Tobie i Jemu będzie lepiej.
- No nie wiem. Jak wypije za dużo to śpi na kanapie, bo ja gorzelni do łóżka nie wpuszczę.
- Ja wpuszczam, chyba, że chrapie.
- To wylatuje do piwnicy? - zaśmiała się jeszcze nieco chrypliwie Anka. Widać, że odzyskiwała siły po lekkim resecie związanym z chorobą.
- A żebyś wiedziała. Na okazje jak on chrapie to ja schron przeciwlotniczy powinnam szykować. On wtedy wszystko zagłusza! Masakra. Mówię Ci.
- Kawa już, kanapki jeszcze chwilę.
- Oj tam...dawaj już. Oglądamy Star Treka i zachwycamy się aktorami.
- Ale Original Series! I SG-1!
- Tylko!
Razem z Magdą miałyśmy słabość do Star Trek: Original Series  i Star Gate:  SG-1. Jak tylko naszych ukochanych nie było w pobliżu to oglądałyśmy powtórki tego. W nieskończoność. Zawsze poprawiało nam to humor. Jak znam chłopaków to okaże się, że zapomnieli o mnie i pojadą do nas do domu, a mnie porzucą na pastwę Anki. Nie mam im tego za złe. Zupełnie.
Komandor Spocki Teal'c przez całą noc? Nie narzekam!

1 komentarz: