sobota, 12 stycznia 2013

Panie Naczelniku

Nie minął kwadrans a usłyszałam głos Wacka dochodzący z ulicy:
- Panie Naczelnikuuuu....
- Noooo....- odwrzasnął Miki
"Jaka elokwencja, jaki dziejowy dobytek leksykalny. Słowacki się chowa"
- Jakiś kolo. Wygląda jak ten nieboszczyk. Twierdzi, że go jakaś wariatka sprowadziła, bo podobno nie żyje i zaczyna już lekko śmierdzieć. Wpuścić wariata? Przekonujący jest.
- Noooo!
"Bogactwo słownictwa Twego, mój miły Mikołaju, Reja mi na myśl przywodzi"
- Puszczam dziada. - uroczo wydarł ryja Wacuś.
- Ja Ci dam dziada ty zatroskany i inteligentny funkcjonariuszu służb porządku publicznego. - warknął mój naczelny na odźwiernego.
- Pan wybaczy tego palanta, każę mu skopać dupsko - powiedział Miki wyciągając rękę na przywitanie.
- Chłopcze, policja dzięki Tobie, odzyskała twarz. - odzwajemnił gest mój przełożony.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Szefie, daj spokój Wackowi. To taki szczeniak trochę: fiu-bździu w głowie pstro. - wtrąciłam się słodko
- Jak ty, słodka tak mówisz, to masz zapewne rację. - uśmiechnął się do mnie - a teraz pokażcie mi moje własne truchło.
Mikołaj podszedł i odsłonił nieco zwłoki. Mój szef zbaraniał do reszty.
- O Jezusie najsłodszy...ja go znam.
- Wacek, dawaj stoł i krzesła - wrzasnął Mikołaj - i ściągnij nam prokuratora.
- Się wkurwi, bo już tu był. - wrzasnął Wacek niosąc meble.
Ja nie wiem czy on jakieś składane przy sobie nosił czy czekał tylko aż mu Miki każe jakiś mebel przytachać, ale tempo w którym załatwił siedziska i stolik było porażające. Potem przyniósł jeszcze kawę i zdążył mnie wypytać o Sylwię. Mikołaj zniknął mi w tajemniczych okolicznościach. Burdel panował taki, że raczej trudno było się nie zgubić.
- Niby pyskaty, ale swoją robotę robi dobrze - popatrzył z aprobatą na uwijającego się Wacusia Naczelny - zupełnie jak Ty - dodał i wskazał na mnie palcem.
- Taaaa? - zrobiłam minę głupszą niż mi się wydawało, że potrafię.
- Michałek opowiadał. A swoją drogą to aż dziw bierze, że się nie domyślił że te wszystkie "gwiezdne" prezenty są od Ciebie.
- A Szef skąd wie? - zatkało mnie
- Szef nie był by dobrym szefem jakby nie wiedział co się z jego pracownikami dzieje. 
- No, ale to... - zająknęłam się
- A widzisz. Już ja Was znam.  - pokiwał na mnie karcąco palcem.
- Prokurator już jest - podbiegł do nas Pan Władza - ej...skąd macie kawę?
- Wacek. - odpowiedział Naczlny zaznajomiony już z imionami, chyba wszystkich kręcących się po terenie osób.
- Łe...bez sensu - wrócę za kwadrans - prokurator zaraz przyjdzie Was przepytać.
- A mnie z jakiej okazji?
- Bo rozpoznałaś ofiarę.
- Przecież źle rozpoznałam.
- Ale rozpoznałaś.
- Sprawiedliwość - westchnął mój Szef - ma być zgodnie z przepisami, a nie z logiką. Nic nie poradzisz.
Do holu wpadła mała kobietka w czapce z misiowymi uszami i eleganckim, ale nie krepującym ruchów kostiumie.
- Witam, Państwo wybaczą, ale bycie prokuratorem w tym kraju to jest udręka. Idź na prawo mówili. Będziesz mogła walczyć ze złem mówili. - usiadła na krześle, po czym wstała - Przepraszam najmocniej, gdzie moje maniery? - zdjęła czapkę - Antonina Barska, prokurator - wyciągnęła rękę do mnie, a potem do mojego przełożonego.
- Mikołaj - zwróciłam się do kolegi - miałeś, zdaje się zabrać tego nieboszczyka.
- Biorę, już biorę.
- Pannnnn....? - prokurator wskazała na mojego szefa
- Ja - odpowiedział
- Skąd ja Pana znam? I Panią chyba też.
- Mnie z radia, bo mam urodę radiową. A ją z książek. - odparł.
- Ale książkowej urody nie mam - dodałam.
Uśmiechnęła się, rozłożyła swoje graty na stole.
- Państwo wolą zeznawać osobno czy razem? - spytała
- Bez różnicy - odpowiedziliśmy równocześnie.
- Jako, że Państwa zeznania dotyczą czego innego to mogę Was przesłuchać tu razem, tylko proszę żeby jedno nie przerywało drugiemu i się nie wtrącało. Pobawimy się w szkołę, czyli jak ktoś chce coś powiedzieć to ręka w górę.
- Ja bym tam w lekarza wolał - uśmiechnął się zalotnie Naczelny.
- To potem - ku jego zaskoczeniu odparła prokurator.
Wyglądali na zadowolonych. Lekko mnie zemdliło na myśl o tym doktorze. Przełknęłam ślinę
- Dobrzeeee....- zaintonowała jak ksiądz w kościele Pani Antonina - zacznę od Pani.
I zaczęła, pytaniem czy znam denata. A niby skąd. A proszę odpowiadać na pytania. A co ja robię. A odpowiada Pani pytaniem na pytanie. A to tak nie można. A no nie. A no to przepraszam, nie znałam bo skąd miałam znać...z moimi zdolnościami trochę potrwało to odpowiadanie. Same pierdoły. Nie lubię jak się mnie pyta o pierdoły, więc mimowolnie stawiałam opór. Prokurator się spociła jakby usiłowała jakiś parowóz dźwignąć.
- O matko - powiedziała po skończonym przesłuchaniu -  najchętniej bym Panią o utrudnianie śledztwa oskarżyła, bo to przesłuchanie to było wyzwanie.
- Może Pani próbować - uśmiechnęłam się - byłoby zabawnie.
- Pani uważa sądy za zabawne? - zapytała z lekkim oburzeniem
- Ja uważam, że Ja kontra Sąd to mogłoby być zabawne. Jestem ciekawa ile osób w skład komisji by weszło, żeby to moje bełkotanie pojąć. Hmmm...
- Przpraszam - uniósł rękę Naczelny.
- Tak proszę - zarządziła przedstawicielka karcącego ramienia prawa.
- Możemy jechać z tym koksem, bo muszę do pracy wracać?
- Proszę - przytaknęła.
Zaczęła pytać. Szef zaczął odpowiadać. A mi zaczęły otwierać się coraz szerzej.

1 komentarz:

  1. "Witam, Państwo wybaczą, ale bycie prokuratorem w tym kraju to jest udręka. Idź na prawo mówili. Będziesz mogła walczyć ze złem mówili", you made my day! :D

    OdpowiedzUsuń