piątek, 14 września 2012

Strzał w dziesiątkę

Tylko skończyłam robić bałagan w kuchni, a wrócił mój osobisty bałwan.
- Jedzenie...myślałem, że tam umrę w studio. Michał śmierdział obok mnie bardziej niż zwykle. Jak wyszliśmy po audycji to pomieszczenie waliło nie gorzej niż gorzelnia. Dobrze, że dopiero po dwóch godzinach przyszedł ktoś na audycję. Bo zdążyliśmy załatwić odświerzacz powietrza....taki brzoskwiniowo-waniliniowy. Lepsze to.
Przed oczami stanął mi Michał biegający po domu z odświeżaczem w sprayu. Dorwał kiedyś, na jakiejś imprezie takowy. Psiukał cokolwiek się nie zrobiło. Jak chciał kogoś uciszyć, jak wchodził do pomieszczenia, jak opuszczał pomieszenie, jak kończył zdanie i jak je zaczynał... Od tamtego czasu zapach brzoskwiniowo-waniliowego odświeżacza to, dla mnie, zapach Michała. 
- O Boże... - westchnęłam.
- No wiem, wiem. Tacy starzy a tacy durni. Ale co poradzisz.
- Kocham Cię.
- Ktoś umarł?
- Nie. Po prostu chciałam Ci powiedzieć, że Cię kocham.
- Jesteś w ciąży?
- Chyba urojonej.
- To czemu ty tak do mnie mówisz?
- Bo właśnie zdałam sobie sprawę, że mi się trafiło jak ślepej kurze ziarno.
- Dzwoniłaś do Magdy!
- I do Mikołaja. I nawet do psychiatry zadzwoniłam.
- Też Cię kocham. - buziak w policzek - ale jestem głodny - i nos w garnek - daj mi jeść. Czekaj...do psychiatry?!?
Opowiedziałam Maćkowi o rozmowie. Trochę się pośmialiśmy i jeszcze szybciej trafiliśmy do łóżka. Spać. Oczywiście śniły mi się głupoty. Kocham te noce, kiedy zasypiam i nie ma mnie do rana. Ale zdarza się to rzadko, bo jak twierdzi moja matka, jestem jedynym człowiekem na planecie który umie wyspać się na zapas. W związku z niskim poziomem zapotrzebowania na sen budzę się w nocy pamiętając sny. A ponieważ potrafił mi się przyśnić koncert Stinga, na którym Sting rzucał w publiczność słoikami z makaronem. Słoiki były śliczne, takie stare, do weków...a każdy wypełniony innym rodzajem suszonych klusków. Mam fantazję, jednym słowem. Tym razem śniło mi się, że jadę czerwonym porshe autostradą do macicy i pędze ku wątrobie. Źle zjechałam w okolicy wejścia do jelita i trafiłam do żołądka. Tam prawie wywołałam wrzody i już po dobrej godzinie błądzenia trafiłam do trąbki słuchowej. Wyjechałam prawym uchem i wjechałam ponownie lewym. Miałam wrażenie, że to ciało nie ma wątroby lub ona się przemieszcza, bo nie potrafiłam jej odszukać. Obudziłam się. Spojrzałam na sufit jakbym oczekiwała ujrzeć tam Chrystusa Zbawiciela. Eli Lamma Sabachtani? Spojrzałam na zegarek. Była siódma. Za oknem było jasno. Maciek spał. Byłby uroczy gdyby się tak nie ślinił. Co oni mają z Michałem? Zaraźliwe to jest może? Zaczęłam się zastanawiać czy na mnie się to nie rzuci. Wstałam, bo na dalsze spanie nie było szans. Ubrałam się w długi sweter i leginsy. Moje stopy same poniosły mnie do kuchni. Włączyłam ekspres. Poszłam się trochę obmyć ze snu.
Zaczęłam się zastanawiać o co dzisiaj zapytam pana doktora. Doszłam do wniosku, że jest to bez sensu. Mogę najwyżej zrobić założenia dotyczące tego, czego chciałabym się dowiedzieć. Rozmowa ma to do siebie, że ciężko przewidzieć jej przebieg, jeśli się kogoś nie zna. Jest to twór szalenie plastyczny. Odpuściła sobie profesjonalizm. Nadrobię urokiem osobistym.
Zauważyłam jak Ozyrys przemyka między pokojem a łazienką. Idzie sobie potrzaskać szotką od kuwety. Moje kociątko uwielbiało sobie czyścić łapki z resztek żwirku łapiąc trzonek wystającej zza kuwety szufelki, ciągnąc do siebie, a następnie puszczając. Przynajmniej miałam nadzieję, że to wynika z chęci wygrzebania resztek piasku. W alternatywie była tylko zwykła złośliwość. Lubię wierzyć jednak, że mój kot mnie kocha...
Maciek jak zjawa przemknął przez korytarz. Doznałam szoku, bo dla niego taka godzina to środek nocy. Zniknął w odmentach łazienki. Siedział tam podejrzanie długo. Wyszedł i uśmiech miał conajmniej podejrzany.
- Kupa z rana lepsza niż śmietana - oświadczył obscenicznie.
- Czemu ty nie śpisz i chodzisz po domu opowiadając o defekacji.
- Defe-kacja....hahahaha - podjerzewałam już nawet chorobę psychiczną - kupa, kupa, kupa!
- Wracasz spać - to zabrzmiało bardziej jak rozkaz niż pytanie.
- Nie! Zrób mi kawę, idę się ubrać - zrobił piruet - kupa, kupa, kupa - zanucił do jakiejś melodii.
"Halo, serwis? Narzeczony mi się popsuł"
Wrócił, dostał kawę, zaproponował mi żebym o poranku gotowała nago, zdjął koszulkę, założył koszulkę, zatańczył i rzucił się robić tosty francuskie.
"Witamy miła Pani, a co się narzeczonemu stało? Może wystarczy restart? Należy wlać o obiekt butelkę półlitrową wódki, ale niezbyt szybko"
Podał mi talerz z tostami, powalczył z lodówką, podał dżem, wyciągnął serek capri, zrobił z niego twarożek, pocałował mnie, znów zatańczył i usiadł.
"Resetowałam, ale chcę wymienić system operacyjny"
- Maciek!
- Co?
- Uspokój się.
- Tak mamo - zaczął bujać się na krześle - kurdeeee, nie wytrzymam.
- Puszczaj.
- Dostałem program w TV - powiedział i zrobił minę jakbym zaproponowała, że rozbiorę się do naga, wysmaruję czekoladą i oddam mu do dyspozycji.
- Muzycznej?
- Tak! - zaczął się kiwać jakby miał chorobę sierocą, włożył sobie palce w usta. Miał wyraz twarzy jak ktoś kto właśnie oodkrył, że wygrał milion euro.
- Od kiedy wiesz o tej pracy? - popiłam te słowa kawą
- Nie cieszysz się?
- A ty otwierasz szampana jak wydają moją książkę?
- Zacznę!
- Co będziesz prowadził?
- Zapytaj Michała!
- Razem?
- Tam, tak, tak!
Aż mi się odbiło
- Chyba trochę zwymiotowałam. - skwitowałam dziwny wzrok Przyszłego Męża
- Nie rozumiem.
- Lista odpada, kretynów już mają. Dostaliście program autorski? Nie wierzę.
- Cykl o muzyce. Makak miał taki. Niedźwiedź też.
- No to faktycznie. Gratuluję!
- Michał Cię wkręcił?
- Tak....a resztę sam Ci dzisiaj opowie. Będzie o 18.
- No to ma pecha, bo ja się umówiłam z Panem doktorem. Nie wiem ile mi się zejdzie. Nie będę nic przekładać.
- Ale jak to?
- Srak to. Normalnie.
- Nic nie mówiłaś.
- Mówiłam, że dzwoniłm do psychiatry.
- Myślałem, że żartujesz.
- A co jest zabawnego w telefonie do psychiatry.
- No nic, ale ty czasem miewasz skrzywione poczucie humory, którego nie ogarniam.
I vice versa, kochanie.
- No nieistotne. W każdym razie jestem już umówiona. Facet łyknął moją propozycję i z chęcią mi pomoże. Nie mogę wyjść na ignorantkę i osobę niesłowną. Po rozmowie z nim wnioskuję, że ma ze sto trzydzieści lat i wolałabym tej szansy nie zmarnować.
- Ale Michał...
- To niech przed audycją niech wpadnie.
- Ale mnie nie będzie.
- I co? Nie poradzę sobie z rozmową z Nim. Apeluję do Twojego mózgu: niech zacznie działać.
- Zostawisz mój mózg w spokoju, kobieto?
- Ale to jest najseksowniejszy organ każdego faceta.
- I jak mój wypada?
- Ma dużo seksownych fałd!
- Zaraz zacznę, chyba, chichotać jak gimnastyczka. Chcesz tego?
- Grunt, żebyś nie pląsał.
Maciek wstał i zaczął podskakiwać jak baletnica trzydzieści kilo później.
Zamknęłam oczy, bo przypomniał mi się Michał. Dziękuję Ci Boże za pełne wrażeń życie, masz bardziej oszczędny pakiet?

2 komentarze:

  1. a już myślałam, ze poczytam o rozmowie z psychiatrą - Leninem:D:D

    OdpowiedzUsuń
  2. qpa z rana lepsza niż śmietana - true story!

    OdpowiedzUsuń