Podałam Mikiemu adres i odwiesiłam słuchawkę. Pamiętam jak Maciek mi się
oświadczył. Oczywiście przy ludziach, na antenie. Zaprosił mnie do studio. Już
wtedy pisałam. Gadał ze mną o morderczych piosenkach, po czym, w pewnym
momencie powiedział:
- A teraz chcę mieć świadków na to co się stanie. - powiedział, a ja za
szklanymi drzwiami zobaczyłam wszystkich ludzi z wszystkich trzech pięter
radiostacji. Mieli miny jakbym im sto złotych za przyjście obiecała.
- Wyjdziesz za mnie Reggie? - zapytał w końcu.
Spojrzałam na tłum za szybą. Michał stojący z samego przodu machał głową jak
pies kiwaczek. Odniosłam wrażenie, że to pytanie w tych okolicznościach tylko
dla mnie jest zaskoczeniem
- Jestem zaskoczona Twoim pytaniem. - odparłam, a Macieja wryło - Bardzo nie
lubię głupich pytań. Powinieneś o tym wiedzieć jako mój Przyszły Mąż.
Szał, który nastąpił potem przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Ja nie wiem
co jest tak fantastycznego w tym, że postanowiliśmy podpisać stosowne
dokumenty. Jak ludzie są razem to są. Małżeństwo jest tylko pakietem przepisów
chroniących współmałżonków i ich potomstwo. Nie bardzo rozumiem tę wszechobecną
paranoję na temat.
W chwilę później do studia wszedł Marek, nasz tatuażysta. Mój najdroższy
zaproponował, żebyśmy sobie, może, swoje imiona wytatuowali. Tej głupoty było
dla mnie za dużo jak na jeden raz.
- Beze mnie. Ja w tym cyrku nie zamierzam brać udziału. Jak gdzieś w sobie
znajdziesz faceta, którego kocham to zadzwoń. Marek, wybacz, zapłacę Ci za
fatygę.
- Spoko, nie trzeba - wydukał zdziwiony - idę do samochodu, daję Wam pół
godziny. Potem wracam do studia.
- Wynocha! - to było do tłumu - Nie....Michale. Ty zostaniesz.
- O co Ci chodzi? - zapytał Maciej
- Zgłupiałeś? To miało być chyba romantyczne. Wiesz że dla mnie było idiotyczne!
Przy ludziach? Długo nad tym we dwóch myśleliście?
- Znaczy nie wyjdziesz za mnie?
- Cicho, kretynie, pogrążasz się. - syknął drugi geniusz
- Uwaga, geniusz się odezwał! Ale akurat tu masz rację. Same głupie pytania
dzisiaj zadajecie.
- Nie ma głupich pytań. - to mnie już wkurwiło koncertowo.
- Czy jak stanę na torowisku i złapię się trakcji to pojadę jak tramwaj? - nie
wytrzymałam.
- Co?
- Czy niebo jest zrobione z budyniu?
- Nie rozumiem.
- No właśnie ja Ciebie dzisiaj też. - wskazałam paluchem na narzeczonego - i
Ciebie też - wylecowałam w przyjaciela.
- Wychodzę. - odparł urażony i trzasnął za sobą drzwiami od newsroomu.
- A ja co mam teraz zrobić? - usłyszałam nad głową.
- Leczyć się.
- A tatuaż?
- Chcę, żebyś miał na szyi ślad moich ust.
Maciejowi zaświeciły się oczy.
- A ty?
- A ja chcę takie duże słuchawki jakie zakładasz do radia z Twoim odciskiem
kciuka. Albo odcisk dłoni na biodrze. Zastanowię się jeszcze.
- Myślałem, przez moment, mnie rzucisz.
- Masz dziś zaćmienie jak rzadko.
Zrobiłam sobie w końcu ten odcisk dłoni. Ale nie do końca na biodrze. Maciek ma
odcisk ust. Też nie do końca na szyi.
O Boże, jak ja nienawidzę publicznego okazywania sobie uczuć. Bardziej tylko
nie lubię tuneli w uszach.
Wróciłam do rzeczywistości.
Znudziło mnie oglądanie spożywczych trucizn. Przerzuciłam się na środki
odurzające i psychoaktywne. Nudne to było jeszcze bardziej niż poprzedni
artykuł. Może poza wzmianką o pseudoefedrynie oraz efedrynie i o tym jak z nich
otrzymuje się narkotyki. „Skutki uboczne: Lek Gripex może powodować napady
euforii”. Chyba sobie to gdzieś zanotuję na wypadek jakbym zły humor miała
któregoś dnia. Spodobała mi się nazwa meta amfetaminy. Crystal Method. Jak
nazwa zespołu dub-step’owego. A zaraz….jest formacja o takiej nazwie. SKUP SIĘ!
Powiedział głos we mnie. Zaczynam słyszeć głosy. Źle, niedobrze.
Zagłębiłam się w leki psychotropowe. Odczułam wielkie niezadowolenie podczas
lektury albowiem tutaj to już nudzili śmiertelnie. Jak tu kogoś zabić jak się
człowiek przez taki pseudo-naukowy bełkot musi się przebijać. Trzeba naprawdę
determinacji. Ja nie czułam się AŻ tak zdeterminowana. Niby mam umowę na
książkę, ale co tam…jak mi zaczną grozić procesem to się zabiorę za pisanie
albo wykorzystam zebraną dotychczas wiedzę, żeby ich uciszyć. Radosna tą myślą
poszłam zrobić sobie kawy. Przypomniało mi się jak kiedyś sąsiad się mnie
zapytał co z tym ciężkich workach tak pieczołowicie wynoszę do kontenera. Miałam
gruz, ale odparłam że zwłoki. Zaśmiał się, a dwie godziny później przyjechała policja.
Wkurwili mnie do tego stopnia rewidowaniem mi garażu, że za karę kazałam im te „zwłoki”
wynieść do końca. Przy okazji uprzątnęli mi podwórze z liści, Ozyrys nasikał
jednemu do buta. Mój koteczek. Od tamtego czasu jak sąsiad się pyta co wyrzucam
to mu z reguły odpowiadam „A co chce Pan napisać książkę czy wezwać policję?”. Z
reguły zamyka mu to usta. Raz odfuknął, że chce być tylko miły. To się ode mnie
dowiedział, że wystarczy przestać być wścibskim. Dobrze, że nie dodałam że tego
pożałuje bo wtedy to skończyłabym chyba na dołku. Ekspres nawrzeszczał na mnie,
więc zaczęłam szukać jakiejś substancji słodzącej. Chlup cukier w kawę….i dużo
mleka.
Powrót do dzieła techniki. Zdjęcie Ozyrysa z owego dzieła. I „śmiertelny tatuaż”
ENTER.
Jedno wspomnienie o akcji z tatuażystą-mordercą, dwa. A potem grzebanie się w
stosie zdjęć rąk ozdobionych czaszkami, kościami, nagrobkami….wytatuowanymi
oczywiście. Strasznie to głupie. Ja sobie Spongeboba, ani ciastek nie dziaram,
więc do czasek, gwiazdek czy misiów mam podobny stosunek. To może „tatuaż
rytualny”. Nie. Wszędzie Wikipedia. Ja nie wiem. No to „rytualne zdobienie
ciała”. Też nie. Cykl dokumentalny na Discovery Channel.
Poczytałam sobie na temat tego, jak gdzie i kiedy robić sobie najlepiej. Co
robić sobie najlepiej, które goją się najlepiej. Pigmenty. I wchłanialność. A
gdyby tak przeprowadzić testy jak pewne substancje zmieniają wchłanialność. No
ale bez sensu. Zabić kogoś, żeby sprawdzić czy się nie wchłonie? Głupsze niż
ustawa przewiduje. Hmmm…a może chodzi o miejsce i wzór, bo podobno miejsce i to
co się tatuuje ma znaczenie. W Internecie znalazłam tylko „poznaj znaczenie
tatuaży Mai Sablewskiej”
Kogo?!? Skoro nie znam to znaczy, że nie warto znać. Zmieniłam wpis i zaczęłam
szukać specjalistów w tej dziedzinie. Przekopałam pół Internetu aż znalazłam
kogoś interesującego. Wyciągnęłam telefon, wystukałam numer.
Po trzech sygnałach:
- Strychalski, słucham – jaki miły głos, niski. Trochę mnie zdziwiło, że siedzi
w niedzielę na Uczelni, bo chciałam mu tylko wiadomość na poczcie głosowej
zostawić. Ale skoro rozmawiam z żywym człowiekiem to kujmy żelazo.
- Dzień dobry. Moje nazwisko Dworska, Regina. Czy mam przyjemność z doktorem
Stefanem Strychalskim.
„SS” nie mogłam powstrzymać się od wrażenia, że zaraz usłyszę „Ja wohl!”. Powinnam
jednak się leczyć. W sumie dobrze się dodzwoniłam.
- Ta Regina?
- Nie wiem, zależy to słowo „TA” oznacza.
- Pisarka?
- Pisarka to duże słowo. Autorka powieści brzmi mniej zobowiązująco. Nie muszę
się obawiać, że ktoś zechce zażądać ode mnie zaangażowanej społecznie trylogii.
- Tak sobie Panią wyobrażałem!
Nie miałam wideofonu, więc chyba chodziło mu o charakter.
- W ustach eksperta tej klasy przyjmę to jako komplement
- Jak najbardziej. W czym mogę pomóc?
- Widzi pan, interesuje mnie znaczenie tatuaży. Czytałam, że Pan wypuścił
jakieś opracowanie na temat sztuki tatuażu i piercingu w świetle cech
osobowościowych i przyznam, że mnie to szalenie interesuje.
- Albowiem?
- Albowiem lubię wiedzieć. Reszta jest milczeniem lub tajemnicą śledztwa.
- Pani współpracuje z policją?
- Tylko na papierze i w stworzonej przeze mnie rzeczywistości. – takie tam,
małe kłamstwo.
- Miła Pani, czy jest Pani ze Stolicy?
- Owszem
- To może ja bym Panią zaprosił na kawę i byśmy porozmawiali na ten temat, a w
zamian dostałbym jakiś autograf lub też podobny suwenir?
Skąd ten człowiek te słowa bierze. Ile on ma lat? Tysiąc dwieście. Zawahałam
się. A co mi tam, najwyżej mnie zamorduje. Cóż mam do stracenia prócz swojego
życia. No nic.
- Chętnie. Ja mam elastyczny czas pracy, więc jakby był Pan tak łaskaw i podał
jakiś termin?
- Jutro około osiemnastej?
- Doskonale. Jakieś dogodne dla Pana miejsce?
- Ten wybór pozostawiam szacownej Pani, jako że jestem nieco staroświecki.
On ma więcej lat. Pewnie pamięta jeszcze koronację Mieszka!
- Może kawiarnia u zbiegu ulic Emilii Plater i Alej Jerozolimskich. Naprzeciwko
hotelu Marriot, w starej kamienicy. Może trochę hałaśliwie, ale za to
anonimowo.
- Oczywiście, już notuję.
NOTUJĘ?!?! Odnalazłam pra-człeka! Myślę, że może na opowiedzieć wiele o tym jak
dinozaury chodziły jeszcze po Świecie.
- Jak Pana poznam? – spytałam
- Ja poznam Panią. Proszę tylko nie przestraszyć się mojego wieku i uwierzyć w
moje zdolności. Zaręczam, że warto.
- Obiecuję. Do widzenia.
- Do zobaczenia! – trzask słuchawki.
To się na koniec wyluzował, nie ma co. Maciek się ucieszy jak mu powiem kto w
poniedziałek robi obiad. Jak mi zaserwuje kupne pierogi z mięsem lub krokiety to
go zabiję, za naleśniki też. Może lepiej pójdę już teraz, coś sama, na jutro
ugotować. I tak nic nie zwojuję.
Wyłączyłam laptop i wieżę.
Poszłam szaleć przy
garnkach.
oświadczynyyyy awww :3
OdpowiedzUsuńhaa, ale zaintrygowały mnie te tatuaże - gdzie znajduje się dłoń i usta skoro nie w miejscach pierwotnie planowych, hę?
Starszy pan się okaze pewnie bardzo pomocny :)
jak następnym razem będę chora i wezmę Gripex, to przekaże swoim bakteriom, ze ten lek powoduje napady euforii... i w bardzo wesołej atmosferze będe sobie chorować:P
OdpowiedzUsuńzaraz pra-człowiek.. bo nie ma kompa?:D bez przesadyzmu:D ja go widze.. jako.. nie wiem czemu, ale mam przed sobą twarz Lenina.. wąs, bródka, no.. samo jakoś tak wyszło:D