Ledwo weszłam do holu, a zobaczyłam uradowanego Maćka. Panowie nieco opatrznie pojmowali normalność i Maciuś się im z zakres nie mieścił, więc go skuli. A teraz histerycznie szukali kluczyka od kajdanek, który to mój ukochany wkopał pod szafę z aktami. Jeden z policjantów zrezygnował w ogóle z poszukiwań. Siedział na krześle i gapił się na ten cyrk. Miłość mojego życia poganiał trzech innych. Powinno się go zakneblować bo nadawał jak najęty.
- Słońce ty moje - zwróciłam się do niego - zawrzyj ryj, bo ludzi dekoncentrujesz.
- Tak najdroższa i zamilkł
- Aaaa...to on działa na specjalne komendy - skwitował siedzący na krześle - a nauczy mnie tak Pani posłuszeństwo egzekwować?
- Miły Panie. Nie ma Pan podstawowego argumentu - zwróciłam się do owego.
- Jakim jest?
- Argument, że seksu nie będzie. Jestem przekonana, że na kobiety to nie działa. Na niektórych facetów gorzej, bo nie lubią odmienności.
- Jakby Wacek się umalował to może by na jakiegoś podziałał - zachichotał jeden mundurowy, który podnosił właśnie szafę.
- Po ciemku to i bez tego się obejdzie - dodał drugi podnoszący.
Trzeci gmerający za kluczem wstał, otrzepał się i dodał:
- Widzisz Wacek. Kariera w obyczajówce Cię czeka. - następnie uniósł dłoń pokazując wszystkim klucz.
- Zaklaskałbym, ale jakieś barany mnie skuły - skwitował Maciej.
- Te barany zaraz mogą zgubić klucz permanentnie - podkreślił szafo-dźwigacz pierwszy
- Co się pyszczysz. To Wacek go zakuł - zauważył znalazca klucza.
- Panowie, Panowie...proszę rozkuć obywatela - wtrącił Miki.
Obywatel w postaci mojego przyszłego małżonka został rozkuty. Wyszliśmy z komendy we trójkę.
- Nie wiem na ile zdajesz sobie sprawę z genialności Reg, ale zapewniam Cię że ja tego błogosławieństwa doświadczam codziennie - skwitował wypowiedź naszego dyżurnego stróza prawa Maciej wysłuchawszy relacji z zajść całego dnia.
- Zdałem sobie dzisiaj z tego sprawę. - odparł - Widzimy się jutro o dziesiątej?
- O jedenastej - sprostowałam - muszę rano zrobić jeszcze kilka rzeczy. Liczę na nielimitowany dostęp do kawy w dniu jutrzejszym.
- Niechaj będzie i tak - Pan Władza wyszczerzył się promiennie.
Wyściskałam go po czym dałam się wciągnąć do samochodu.
- Pchnęłaś śledźctwo do przodu bardziej niż zatrudnione trzy zespoły specjalistów. Jestem dumny, że mianowałaś mnie swoim narzeczonym.
- Dziękuję. Ma się te przebłyski geniuszu. I moje nagłe natchnienie dowiodło tylko, że napadł na Ciebie jakiś zboczeniec lub łowca organów, a nie morderczy tatuażysta.
- Co średnio mnie pociesza. Dobrze, że mamy Michała. Inaczej mogło być różnie.
- Ano mogło. Ale żyję, mam obie nerki i serce po właściwej stronie - uśmiechnął się do mnie i zaczął swój monolog na temat pracy. Przerywam mu takie wypowiedzi tylko swoimi: "acha", "serio?" i "no co ty?". Komu ma się wygadać jak nie mnie? Lubiłam i lubię go słuchać. Nigdy nie zrozumiem par, które deklarując miłość ignorują potrzebę przyjaźni. Amory amorami i pożądanie pożądaniem, ale najważniejsze dla mnie to po prostu się lubić. A ja Maćka lubiłam. I to bardzo. Z zachowania wnioskując - ze wzajemnością.
- A mówiłem Ci w co ostatnio ubraliśmy Michała? Trochę będzie mi brakować go na audycji, ale trudno. Jakoś sobie poradzimy. Obawiam się niestety, że będę tym głupszym. Albo raczej tym pajacem, bo dotychczas Michał nim był...
"Bywa", "No niestety", "Serio?"
Dotarliśmy do domu po godzinie i małym postoju w celu nabycia jakiejś kolacji w wietnamskiej knajpie. Mieli pyszne jedzenie z wyjątkiem ich tofu, które podejrzewałam o bycie pomarańczowym zmywakiem do naczyń w panierce. Zjadliwym zmywakiem, ale jednak zmywakiem. Za to rybę mieli fantastyczną. Dopiero, kiedy usiadłam z pałeczkami i talerzem pełnym pyszności w rękach poczułam jak bardzo jestem zmęczona i głodna. Dwanaście godzin kryminalnych szaleństw. Chyba jutro nie wstanę.
A jednak wstałam. Mój dyżurny zombie spał obok jakby go zastrzelili. Pozycja, którą przyjął wyglądała na wyjątkowo niewygodną. Połaskotałam go po stopach wstając z łóżka. Wymamrotał coś i przewrócił się na wznak. Ozyrys zwęszył szybko wolny kawałek poduszki, wcisnął się na niego i zaczął spychać głowę Maćka łapami. Skutecznie. Nagle w kuchni zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Mamy piąte truchło do zestawu - usłyszałam głos Mikiego.
- Gówno prawda. To podróbka. - ta jego paranoja zaczynała mnie irytować. Cud, że wszystkich trupów w tym mieście mu nie przypisywał.
- A czemu niby nie?
- Za szybko. Sztuka wymaga czasu. Nie popędzaj artysty.
- Jesteś psychiczna.
- A ty normalny jak jasna cholera. Będę o umówionej godzinie!
- Umrę z nudów!
- To pójdź kup kolorowe flamastry i znajdź mi tę książkę!
- Książka....szlag....dobra to bądź o umówionej godzinie. - rzucił słuchawką.
W mojej głowie zaświtała myśl, że może on je w znak zodiaku układa, albo jakąś literę. Albo może w jakąś konstelację. Posiedzę nad tą książką to się dowiem. Mam nadzieję...
- Słońce ty moje - zwróciłam się do niego - zawrzyj ryj, bo ludzi dekoncentrujesz.
- Tak najdroższa i zamilkł
- Aaaa...to on działa na specjalne komendy - skwitował siedzący na krześle - a nauczy mnie tak Pani posłuszeństwo egzekwować?
- Miły Panie. Nie ma Pan podstawowego argumentu - zwróciłam się do owego.
- Jakim jest?
- Argument, że seksu nie będzie. Jestem przekonana, że na kobiety to nie działa. Na niektórych facetów gorzej, bo nie lubią odmienności.
- Jakby Wacek się umalował to może by na jakiegoś podziałał - zachichotał jeden mundurowy, który podnosił właśnie szafę.
- Po ciemku to i bez tego się obejdzie - dodał drugi podnoszący.
Trzeci gmerający za kluczem wstał, otrzepał się i dodał:
- Widzisz Wacek. Kariera w obyczajówce Cię czeka. - następnie uniósł dłoń pokazując wszystkim klucz.
- Zaklaskałbym, ale jakieś barany mnie skuły - skwitował Maciej.
- Te barany zaraz mogą zgubić klucz permanentnie - podkreślił szafo-dźwigacz pierwszy
- Co się pyszczysz. To Wacek go zakuł - zauważył znalazca klucza.
- Panowie, Panowie...proszę rozkuć obywatela - wtrącił Miki.
Obywatel w postaci mojego przyszłego małżonka został rozkuty. Wyszliśmy z komendy we trójkę.
- Nie wiem na ile zdajesz sobie sprawę z genialności Reg, ale zapewniam Cię że ja tego błogosławieństwa doświadczam codziennie - skwitował wypowiedź naszego dyżurnego stróza prawa Maciej wysłuchawszy relacji z zajść całego dnia.
- Zdałem sobie dzisiaj z tego sprawę. - odparł - Widzimy się jutro o dziesiątej?
- O jedenastej - sprostowałam - muszę rano zrobić jeszcze kilka rzeczy. Liczę na nielimitowany dostęp do kawy w dniu jutrzejszym.
- Niechaj będzie i tak - Pan Władza wyszczerzył się promiennie.
Wyściskałam go po czym dałam się wciągnąć do samochodu.
- Pchnęłaś śledźctwo do przodu bardziej niż zatrudnione trzy zespoły specjalistów. Jestem dumny, że mianowałaś mnie swoim narzeczonym.
- Dziękuję. Ma się te przebłyski geniuszu. I moje nagłe natchnienie dowiodło tylko, że napadł na Ciebie jakiś zboczeniec lub łowca organów, a nie morderczy tatuażysta.
- Co średnio mnie pociesza. Dobrze, że mamy Michała. Inaczej mogło być różnie.
- Ano mogło. Ale żyję, mam obie nerki i serce po właściwej stronie - uśmiechnął się do mnie i zaczął swój monolog na temat pracy. Przerywam mu takie wypowiedzi tylko swoimi: "acha", "serio?" i "no co ty?". Komu ma się wygadać jak nie mnie? Lubiłam i lubię go słuchać. Nigdy nie zrozumiem par, które deklarując miłość ignorują potrzebę przyjaźni. Amory amorami i pożądanie pożądaniem, ale najważniejsze dla mnie to po prostu się lubić. A ja Maćka lubiłam. I to bardzo. Z zachowania wnioskując - ze wzajemnością.
- A mówiłem Ci w co ostatnio ubraliśmy Michała? Trochę będzie mi brakować go na audycji, ale trudno. Jakoś sobie poradzimy. Obawiam się niestety, że będę tym głupszym. Albo raczej tym pajacem, bo dotychczas Michał nim był...
"Bywa", "No niestety", "Serio?"
Dotarliśmy do domu po godzinie i małym postoju w celu nabycia jakiejś kolacji w wietnamskiej knajpie. Mieli pyszne jedzenie z wyjątkiem ich tofu, które podejrzewałam o bycie pomarańczowym zmywakiem do naczyń w panierce. Zjadliwym zmywakiem, ale jednak zmywakiem. Za to rybę mieli fantastyczną. Dopiero, kiedy usiadłam z pałeczkami i talerzem pełnym pyszności w rękach poczułam jak bardzo jestem zmęczona i głodna. Dwanaście godzin kryminalnych szaleństw. Chyba jutro nie wstanę.
A jednak wstałam. Mój dyżurny zombie spał obok jakby go zastrzelili. Pozycja, którą przyjął wyglądała na wyjątkowo niewygodną. Połaskotałam go po stopach wstając z łóżka. Wymamrotał coś i przewrócił się na wznak. Ozyrys zwęszył szybko wolny kawałek poduszki, wcisnął się na niego i zaczął spychać głowę Maćka łapami. Skutecznie. Nagle w kuchni zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Mamy piąte truchło do zestawu - usłyszałam głos Mikiego.
- Gówno prawda. To podróbka. - ta jego paranoja zaczynała mnie irytować. Cud, że wszystkich trupów w tym mieście mu nie przypisywał.
- A czemu niby nie?
- Za szybko. Sztuka wymaga czasu. Nie popędzaj artysty.
- Jesteś psychiczna.
- A ty normalny jak jasna cholera. Będę o umówionej godzinie!
- Umrę z nudów!
- To pójdź kup kolorowe flamastry i znajdź mi tę książkę!
- Książka....szlag....dobra to bądź o umówionej godzinie. - rzucił słuchawką.
W mojej głowie zaświtała myśl, że może on je w znak zodiaku układa, albo jakąś literę. Albo może w jakąś konstelację. Posiedzę nad tą książką to się dowiem. Mam nadzieję...
przeczytano :)
OdpowiedzUsuńjak nie lubie kotów to Ozyrys jest moim Mistrzem! :D
OdpowiedzUsuńOzyrys jest wzorowany na moim kociątku, bo moje kociątko jest urocze i bezczelne. Jak Ozyrys:)
OdpowiedzUsuń