Gdzieś w okolicy czternastej mózg Słońca Mojego Życia zatrybił. Tak powiedział Michał. Wierzę mu, bo wtedy już jechali do pracy. Podziękowałam losowi za jego niestacjonarną pracę. On się na korporacyjnego robaczka chyba nie nadawał, ale z drugiej strony był konformistą. Zawsze porównywałam go do mleka: biały, dostosowuje się do zastanego kształtu świata no i jego matka jest krową. Nic nie poradzę na to, że jak o niej myślę to mam ochotę kogoś pobić.
Posprzątałam po późnym śniadaniu i usiadłam do laptopa. Od kiedy mam kota nauczyłam się nie zostawiać otwartej klapy od przenośnego komputera. Procesory i płyty główne się grzeją...a nie znam sierściucha, który by nie lubił leżeć w ciepłym miejscu. A że przy okazji swoimi małymi łapkami jest w stanie skomponować e-mail o treści: "sbfkdbnszhduja" i wysłać do wydawcy. Efekty uboczne. Bywa.
Wklepałam w wyszukiwarkę słowo "trucizna" i rozpoczęłam doszkalanie się. Wciągnęło mnie. Niczym chodzenie po bagnach. Nie miałam pojęcia, że można kogoś otruć na tyle sposobów. Arszenik i rycyna wydały mi się teraz jakieś banalne. Poza tym ten cały cyrk z badaniem włosów i ustalaniem w jaki sposób i w jakich odstępach czasu dawki były podawane. W zasadzie nie zostawianie śladów było awykonalne. Może i zbrodniarza nie można było odszukać, ale zbrodnia niewykrywalna - jako taka - nie istniała. No chyba, że umiesz kogoś zmusić, żeby sam się unicestwił. Mimo to tyle zbrodni nie znajduje finału w sądzie. Paradoks? Im więcej technicy mają do powiedzenia, tym szare komórki detektywów mniej. Herkules Poirot byłby zawiedziony. Podobnie jak Pan Holmes. Pomyślałam o Mikołaju. Na pewno był przystojniejszy od swoich poprzedników pokroju Herkulesa, ale porażającym intelektem jeszcze nikogo, nigdy nie opromienił. Coś za coś. Był za to, jak to mówiła Magda, cudny. Szeroki w ramionach, wąski w pasie. Śliczny jak z żurnala. Przypominał mi Paula Walkera. Miał ciemną karnację i brązowe włosy, których odcień zależał od pory roku. Miki nie dbał o nie zbytnio i zawsze latem płowiały od słońca. Nosił lekki, trzydniowy zarost i pachniał piżmem. Tak zwany "prawdziwy mężczyzna". Ubierał się tylko w koszule i spodnie najlepszego gatunku. Nawet jeśli były to spodnie jeansowe i flanelowa koszula. Prawy nadgarstek owinięty miał rzemykiem, a na lewym ręku nosił zegarek, jak na moje oko, za minimum cztery stówki. Nienagannie uczesany. Czysty i schludny. Miał tak z natury. Jak to kiedyś powiedział: myję się, golę i umiem obsłużyć dezodorant. Marzenie każdej babci. Podobno. I Magdy. Ona zawsze miała słabość do tych cudnych. Maciek natomiast ich nie lubił. A Mikołaja w szczególności. Na moje pytanie, czemu, odpowiedział kiedyś "Bo się nie mogę przyczepić - miły, przystojny, sympatyczny i niegłupi. Nienawidzę go!". Z satysfakcją patrzyłam jak mojego Przyszłego Męża irytuje "absolutna fantastyczność" Pana Podkomisarza. Bywał o niego zazdrosny. Nie wiem czemu, bo nie patrzyłam na tamtego maślanymi oczyma, a on na mnie tym bardziej. Traktował mnie raczej jako "zjawisko". Czułam się jak coś pomiędzy zielonym śniegiem a tęczowym jednorożcem. Być może, mój ukochany, miał kompleksy. Nie wiem. Ja jednak pytana, w stanach trzeźwych i mniej, odpowiadałam że "wolę Pięknego Macieja". Słowo PIĘKNY było częściej używane w stanach bardziej ograniczonej świadomości. Ale prawda jest taka, że nie wymieniłabym go nawet za braci Leto. W sumie miał zapewne więcej rozumu jako jednostka niż oni w duecie.
Koniec głupot, pomyślałam, i spojrzałam na ekran laptopa. Google rządzi. Zainteresował mnie artykuł o trującej żywności. Skierowałam swoje myśli na tor, gdzie mniej było mężczyzn o imionach zaczynających się na M. Phi...jad kiełbasiany. Bez sensu. Kobiety sobie to teraz pod skórę wstrzykują. Lecytyna sojowa? O na rany Chrystusa. To podane podskórnie usuwa tłuszcz. Lipoliza iniekcyjna inaczej. Orzechy brazylijskie. Było! Gronkowiec złocisty znam. Salmonella. Mało śmiercionośna. O...nadymki. Teraz to już nawet one jakoś specjalnie mnie nie ruszają. Zaczęłam przypuszczać, że jedyny sposób na śmierć związaną z jedzeniem to wskoczyć do basenu wypełnionego krokodylami, w sukience z mięsa. Dalej było. O szaleju i cykucie. O! Arszeniku używano do produkcji kropli do oczu i....wypieku ciastek. Ciekawe. Pasożyty roślin i grzyby halucynogenne. Rdza zbożowa? Odpada, za dużo frajdy. Chociaż. Doznałam nagle niemego olśnienia, odnalazłam swoją komórkę i zadzwoniłam:
- Halo? - usłyszałam po drugiej stronie głos Magdy
- Cześć to ja!
- Jakie ja? - a podobno jest farbowaną blondynką.
- Żartujesz?
- Skoro tak twierdzisz.
- Druga baza zaliczona?
- Siedem razy po dwa razy. Daj żyć. Litościii..
- A co?
- Kulturalny się znalazł! Też bym chciała bym, od czasu do czasu, być ogarniania po dwa razy pod rząd - "Maciek...kiedyś zrobię Ci jajecznicę ze śmierdzącego jajka." pomyślałam i o mały włos nie zaczęłam się nad potencjałem morderczym takiego dania zastanawiać.
- To mit, Meg. Nie wierz mu! Ale co zrobił? Dał buziaka i uciekł?
- Tak. Dodał, że chce być "wtedy" trzeźwy.
- Ogarnę go...w znaczy w sensie. No wiesz?
- Wiesz, wiesz...znasz długo to wiesz. Spoko. Kopnij go w dupę może sam da radę. Czy on musi być taki....cudny?!?
Cudny. Jedno z dwóch słów zarezerwowanych dla Magdy. Rzeczy były cudne lub godne LITOŚCI. Ja nadużywałam słowa masakra i nie wierzę. Na temat chłopaków z radia nic nie powiem, bo mi wstyd, po prostu. Mikołaja zasób słów pozostawiał co nieco do życzenia, ale przynajmniej nie maltretował żadnych zwrotów.
- Masz ochotę ze mną przejść się po sklepach? - wiedziałam, że moja propozycja się jej spodoba - Jutro na przykład.
- Jestem za. A potem kawa. O drugiej tam gdzie zawsze?
- Okey. Buźka.
- No to, pa!
Rozłączyłam się. Zerknęłam na zegar i wystukałam numer do Mikołaja:
- Witam moją nową doradczynię kreatywną! - odezwał się głos w słuchawce.
- Słuchaj, baranie, bo nie będę powtarzać. Weź sobie do serca tę radę, oszczędź problemu wszystkim i na poważnie zajmij się z Magdą.
- Jak to?
- Srak to. Mama Ci na głowę żelazko upuściła jak byłeś mały?
- Myślisz, że mam szanse?
Żartował chyba. Musiał.
- Jakie szanse?!? Ty masz zielone światło. Jakby mogła to by karteczkę z napisem "zjedz mnie" na tyłku sobie przykleiła specjalnie dla Ciebie! Z taką spostrzegawczością nigdy mordercy nie złapiesz. Mistrz dedukcji, cholera, jasna. Bystrzacha...trzymajcie mnie!
Pozabijam ich. Gorzej niż Michał z Anką. Ja z Moim jakoś tak bez problemów zaliczyliśmy wszystkie etapy znajomości. Może dlatego, że byliśmy pewni. Nie wiem. Nigdy nie będę w stanie pojąć miłości. Na mnie to chyba nie działa.
- Dzwonić do niej?
- Jechać! Jesteście umówieni na jutro, na czternastą. Dam ci adres. To Twoja ostatnia szansa!
- Ona tak powiedziała?
- Debil! Ona o niczym nie wie!
- Wyzwanie?! Super. Jestem gotów na ten kremowy dotyk mitycznego olbrzyma.
Wolałam nie wiedzieć co to miało oznaczać w tym kontekście. Był to tekst wyjęty z jednego z e-maili jakie słuchacze kierowali, swego czasu, do audycji Michała. Pan Zenek czy inny Zdzisio przewodził prym tym bredniom. Olbrzym był jego dziełem i wszedł do naszego słownika na stałe. Konteksty miewał różne. Po prostu są w życiu takie momenty, kiedy to sformułowanie jest jedynym, który przychodzi Ci do głowy.
- Jesteś jednak idiotą. - skwitowałam, bo wypadało coś powiedzieć, a nic lepszego w danej chwili nie wpadło mi do głowy. Chłopaki mnie tego nauczyli. Pierwsza zasada radiowca na antenie: mów, nie zastanawiaj się. Albo zastanawiaj się bardzo szybko, bo eter nie lubi ciszy. Słuchacze jeszcze mniej.
- Jestem, po prostu zakochany, Panie Spock.
Posprzątałam po późnym śniadaniu i usiadłam do laptopa. Od kiedy mam kota nauczyłam się nie zostawiać otwartej klapy od przenośnego komputera. Procesory i płyty główne się grzeją...a nie znam sierściucha, który by nie lubił leżeć w ciepłym miejscu. A że przy okazji swoimi małymi łapkami jest w stanie skomponować e-mail o treści: "sbfkdbnszhduja" i wysłać do wydawcy. Efekty uboczne. Bywa.
Wklepałam w wyszukiwarkę słowo "trucizna" i rozpoczęłam doszkalanie się. Wciągnęło mnie. Niczym chodzenie po bagnach. Nie miałam pojęcia, że można kogoś otruć na tyle sposobów. Arszenik i rycyna wydały mi się teraz jakieś banalne. Poza tym ten cały cyrk z badaniem włosów i ustalaniem w jaki sposób i w jakich odstępach czasu dawki były podawane. W zasadzie nie zostawianie śladów było awykonalne. Może i zbrodniarza nie można było odszukać, ale zbrodnia niewykrywalna - jako taka - nie istniała. No chyba, że umiesz kogoś zmusić, żeby sam się unicestwił. Mimo to tyle zbrodni nie znajduje finału w sądzie. Paradoks? Im więcej technicy mają do powiedzenia, tym szare komórki detektywów mniej. Herkules Poirot byłby zawiedziony. Podobnie jak Pan Holmes. Pomyślałam o Mikołaju. Na pewno był przystojniejszy od swoich poprzedników pokroju Herkulesa, ale porażającym intelektem jeszcze nikogo, nigdy nie opromienił. Coś za coś. Był za to, jak to mówiła Magda, cudny. Szeroki w ramionach, wąski w pasie. Śliczny jak z żurnala. Przypominał mi Paula Walkera. Miał ciemną karnację i brązowe włosy, których odcień zależał od pory roku. Miki nie dbał o nie zbytnio i zawsze latem płowiały od słońca. Nosił lekki, trzydniowy zarost i pachniał piżmem. Tak zwany "prawdziwy mężczyzna". Ubierał się tylko w koszule i spodnie najlepszego gatunku. Nawet jeśli były to spodnie jeansowe i flanelowa koszula. Prawy nadgarstek owinięty miał rzemykiem, a na lewym ręku nosił zegarek, jak na moje oko, za minimum cztery stówki. Nienagannie uczesany. Czysty i schludny. Miał tak z natury. Jak to kiedyś powiedział: myję się, golę i umiem obsłużyć dezodorant. Marzenie każdej babci. Podobno. I Magdy. Ona zawsze miała słabość do tych cudnych. Maciek natomiast ich nie lubił. A Mikołaja w szczególności. Na moje pytanie, czemu, odpowiedział kiedyś "Bo się nie mogę przyczepić - miły, przystojny, sympatyczny i niegłupi. Nienawidzę go!". Z satysfakcją patrzyłam jak mojego Przyszłego Męża irytuje "absolutna fantastyczność" Pana Podkomisarza. Bywał o niego zazdrosny. Nie wiem czemu, bo nie patrzyłam na tamtego maślanymi oczyma, a on na mnie tym bardziej. Traktował mnie raczej jako "zjawisko". Czułam się jak coś pomiędzy zielonym śniegiem a tęczowym jednorożcem. Być może, mój ukochany, miał kompleksy. Nie wiem. Ja jednak pytana, w stanach trzeźwych i mniej, odpowiadałam że "wolę Pięknego Macieja". Słowo PIĘKNY było częściej używane w stanach bardziej ograniczonej świadomości. Ale prawda jest taka, że nie wymieniłabym go nawet za braci Leto. W sumie miał zapewne więcej rozumu jako jednostka niż oni w duecie.
Koniec głupot, pomyślałam, i spojrzałam na ekran laptopa. Google rządzi. Zainteresował mnie artykuł o trującej żywności. Skierowałam swoje myśli na tor, gdzie mniej było mężczyzn o imionach zaczynających się na M. Phi...jad kiełbasiany. Bez sensu. Kobiety sobie to teraz pod skórę wstrzykują. Lecytyna sojowa? O na rany Chrystusa. To podane podskórnie usuwa tłuszcz. Lipoliza iniekcyjna inaczej. Orzechy brazylijskie. Było! Gronkowiec złocisty znam. Salmonella. Mało śmiercionośna. O...nadymki. Teraz to już nawet one jakoś specjalnie mnie nie ruszają. Zaczęłam przypuszczać, że jedyny sposób na śmierć związaną z jedzeniem to wskoczyć do basenu wypełnionego krokodylami, w sukience z mięsa. Dalej było. O szaleju i cykucie. O! Arszeniku używano do produkcji kropli do oczu i....wypieku ciastek. Ciekawe. Pasożyty roślin i grzyby halucynogenne. Rdza zbożowa? Odpada, za dużo frajdy. Chociaż. Doznałam nagle niemego olśnienia, odnalazłam swoją komórkę i zadzwoniłam:
- Halo? - usłyszałam po drugiej stronie głos Magdy
- Cześć to ja!
- Jakie ja? - a podobno jest farbowaną blondynką.
- Żartujesz?
- Skoro tak twierdzisz.
- Druga baza zaliczona?
- Siedem razy po dwa razy. Daj żyć. Litościii..
- A co?
- Kulturalny się znalazł! Też bym chciała bym, od czasu do czasu, być ogarniania po dwa razy pod rząd - "Maciek...kiedyś zrobię Ci jajecznicę ze śmierdzącego jajka." pomyślałam i o mały włos nie zaczęłam się nad potencjałem morderczym takiego dania zastanawiać.
- To mit, Meg. Nie wierz mu! Ale co zrobił? Dał buziaka i uciekł?
- Tak. Dodał, że chce być "wtedy" trzeźwy.
- Ogarnę go...w znaczy w sensie. No wiesz?
- Wiesz, wiesz...znasz długo to wiesz. Spoko. Kopnij go w dupę może sam da radę. Czy on musi być taki....cudny?!?
Cudny. Jedno z dwóch słów zarezerwowanych dla Magdy. Rzeczy były cudne lub godne LITOŚCI. Ja nadużywałam słowa masakra i nie wierzę. Na temat chłopaków z radia nic nie powiem, bo mi wstyd, po prostu. Mikołaja zasób słów pozostawiał co nieco do życzenia, ale przynajmniej nie maltretował żadnych zwrotów.
- Masz ochotę ze mną przejść się po sklepach? - wiedziałam, że moja propozycja się jej spodoba - Jutro na przykład.
- Jestem za. A potem kawa. O drugiej tam gdzie zawsze?
- Okey. Buźka.
- No to, pa!
Rozłączyłam się. Zerknęłam na zegar i wystukałam numer do Mikołaja:
- Witam moją nową doradczynię kreatywną! - odezwał się głos w słuchawce.
- Słuchaj, baranie, bo nie będę powtarzać. Weź sobie do serca tę radę, oszczędź problemu wszystkim i na poważnie zajmij się z Magdą.
- Jak to?
- Srak to. Mama Ci na głowę żelazko upuściła jak byłeś mały?
- Myślisz, że mam szanse?
Żartował chyba. Musiał.
- Jakie szanse?!? Ty masz zielone światło. Jakby mogła to by karteczkę z napisem "zjedz mnie" na tyłku sobie przykleiła specjalnie dla Ciebie! Z taką spostrzegawczością nigdy mordercy nie złapiesz. Mistrz dedukcji, cholera, jasna. Bystrzacha...trzymajcie mnie!
Pozabijam ich. Gorzej niż Michał z Anką. Ja z Moim jakoś tak bez problemów zaliczyliśmy wszystkie etapy znajomości. Może dlatego, że byliśmy pewni. Nie wiem. Nigdy nie będę w stanie pojąć miłości. Na mnie to chyba nie działa.
- Dzwonić do niej?
- Jechać! Jesteście umówieni na jutro, na czternastą. Dam ci adres. To Twoja ostatnia szansa!
- Ona tak powiedziała?
- Debil! Ona o niczym nie wie!
- Wyzwanie?! Super. Jestem gotów na ten kremowy dotyk mitycznego olbrzyma.
Wolałam nie wiedzieć co to miało oznaczać w tym kontekście. Był to tekst wyjęty z jednego z e-maili jakie słuchacze kierowali, swego czasu, do audycji Michała. Pan Zenek czy inny Zdzisio przewodził prym tym bredniom. Olbrzym był jego dziełem i wszedł do naszego słownika na stałe. Konteksty miewał różne. Po prostu są w życiu takie momenty, kiedy to sformułowanie jest jedynym, który przychodzi Ci do głowy.
- Jesteś jednak idiotą. - skwitowałam, bo wypadało coś powiedzieć, a nic lepszego w danej chwili nie wpadło mi do głowy. Chłopaki mnie tego nauczyli. Pierwsza zasada radiowca na antenie: mów, nie zastanawiaj się. Albo zastanawiaj się bardzo szybko, bo eter nie lubi ciszy. Słuchacze jeszcze mniej.
- Jestem, po prostu zakochany, Panie Spock.
nieee, nieeee :p jak on musi wyglądać skoro nawet Leto bros by poszli w odstawkę przy nim :p to jest po prostu niemożliweee ;)
OdpowiedzUsuńkolejne sposoby na ukatrupienie kogoś huehuehue :]
"Zawsze porównywałam
go do mleka: biały, dostosowuje się
do zastanego kształtu świata no i
jego matka jest krową." hahaahhaahaahahahahahahha
Mordowanie na wesoło....a co;P
OdpowiedzUsuń