Weszłam za piętnaście jedenasta na komendę i spojrzałam na biurko dyżurnego.
Wacek.
- Cześć Wacek - powiedziałam takim tonem jakbym znała go ze dwadzieścia lat.
- A witam! - uśmiechnął się szeroko - kogo dzisiaj mam skuć?
Wacek luźny chłopak, jak widać, był. Odpowiadało mi to.
- To jest jakaś konkretna propozycja czy tylko mnie tak kokietujesz - odparłam.
- Ach ten cięty język pisarza, co? - zaczął się śmiać - już wzywam Mikołaja. -
podniósł słuchawkę i wezwał Mikiego
- Dzięki!
- Jeszcze chwila i rozkochasz w sobie pół posterunku, chłopaki wczoraj gadali o
tej akcji do północy. - zaczepił mnie na odchodne
- To nie we mnie tylko w moim narzeczonym, chyba, powinni się kochać.
- O przewrotny losie! - zadziwił mnie Wacuś swoim bogactwem leksykalnym - Wolą
Ciebie.
Uśmiechnęłam się, pokiwałam głową i poszłam w stronę kraty w której stał
machający do mnie pan Podkomisarz.
- Mam dla Ciebie tę skarbnicę wiedzy wszelakiej - oświadczył, kiedy byłam
odpowiednio blisko aby nie drzeć do mnie gęby - przejrzałem to-to. Ty to kiedyś
widziałaś?
- Widziałam - przecież mu się nie przyznam, że sama dysponuję jednym
egzemplarzem. Mój był ostro sfatygowany, więc wolałam się nim nie chwalić - A
czemu się tak dopytujesz?
- A czarnego kota i magiczną kulę chcesz?
- Nie zamierzam Ci wróżyć. Zresztą, i tak pewnie okrągłego stolika i czerwonego
obrusu nie dostanę, więc sam rozumiesz.
Miki zdębiał i patrzył na mnie jakbym mu oświadczyła, że zaraz mi skrzydła z
tyłka wyrosną i na nich odlecę na drugi koniec tęczy szukać garnca złota.
- Ty umiesz wróżyć? - wydukał
- I zawsze się sprawdza. - dodałam.
- Powinnaś mieszkać w zamku jakimś i nosić długi, czarny płaszcz.
- I umieć przemieniać się w nietoperza - skomentowałam - pamiętaj o nietoperzu.
Mojemu rozmówcy zupełnie ręce opadły. Zrezygnował z dyskusji ze mną, otworzył
drzwi do swojego gabinetu i zaprosił mnie gestem do środka. Całe pomieszczenie
pachniało kawą i wanilią. Na stole stał dzbanek pełen zacnego, czarnego trunku,
karton mleka, cukiernica i butelka z syropem waniliowym. Obok, na różowej paterze
leżał stos ciasteczek z marmoladą. Poznałabym te pyszności wszędzie. Robił je
Jacek, najlepszy z zatrudnionych przez Magdę cukierników. Ciastka te były
niedostępne w regularnej sprzedaży. Spojrzałam na Mikołaja, potem znów na
wypieki.
- Magda kazała mnie pozdrowić? - spytałam
- Skąd wiesz? - zapytał przerażony. Miał minę jakby uwierzył, że faktycznie mam
kontakt z duchami. Postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu.
- Mówiłam, że jestem niezła. - puściłam mu oko i pomyślałam sobie, że jeśli on
mi daje się tak podchodzić to genialny przestępca ma z górki.
- Pokaż mi to kompendium ezoteryczności - rozkazałam - a ja sobie naleję
kawy.
Skrzywił się i sięgnął po książkę. Zaczęłam się przyglądać zawartości
"Sztuki Wróżenia" popijając kawę. Znałam to szczególne dzieło bardzo
dobrze. Wiedziałam doskonale gdzie szukać konkretnych informacji, ale
postanowiłam się nie wygłupiać i udawać, że szukam. Przeglądałam strony, po
woli, okazując im więcej zainteresowania niż niejeden mężczyzna swojej kobiecie
w ciągu całego jej życia. Po kilku minutach dotarłam do celu.
- Mam. Strona pięćdziesiąt osiem. – oświadczyłam spoglądając na drepczącego
niespokojnie przedstawiciela władz – Kartkę i długopis poproszę.
Dostałam.Podziękowałam. Mama mnie uczyła, żeby dziękować. Podobno ludzie to lubią.
- I mamy tak – zaczęłam wypisywać – Starszy mężczyzna o włosach jasnych, siwych
lub kasztanowych to król karo, królowa karo analogicznie. Król i królowa kier
to młodsi o jasnych lub kasztanowych włosach. Ciemnowłosi, starsi to pik.
Ciemne włosy i młody wiek to trefle.
- To skąd ten walet?
Przewróciłam stronę. Moim oczom ukazały się tablice opisujące znaczenie
poszczególnych kart. Zaczęłam ponownie notować i mruczeć ni to do siebie, ni to
do Mikołaja.
- Walet kier to bliski przyjaciel, trefl to przyjaciel na którym można polegać,
karo to krewny na którym niezbyt można polegać, z kolei pikowy walet to
poczciwy acz leniwy znajomy.
Zasępiłam się lekko.
- Ułóżmy może taką oś czasu – zaproponował mój kompan.
- Jestem za! Najpierw kropnął blondynkę. Damę Kier. Potem tego chłopaczka.
Czy chłopaczek wypowiadał się na temat znajomości z blondynką?
- Tak.
- I co?
- Twierdzi, że jej nie zna, więc te walety nie mają nic do rzeczy. Zgadza się?
- Ty wszystko bierzesz zbyt wprost. Jedziemy dalej. – dopisałam do listy
chłopaczka – potem Dama treflowa to ta od galerii. A potem…właśnie? Nie wiem
nic o ostatniej ofierze.
- Starszy facet, pod pięćdziesiątkę. Znaleźliśmy u niego tatuaż z kartą króla karo.
Przypuszczam, że tego szukaliśmy. I jeszcze miał wytatuowaną ósemkę pik.
Jakby mnie piorun trzasnął. Zaczęłam przetrząsać książkę w poszukiwaniu
kolejnego spisu znaczeń. Potem spojrzałam na teczkę pierwszej ofiary i zaczęłam
przeglądać zdjęcia. Znalazłam to czego mi brakowało. Na nadgarstku miała
wytatuowany numer 32, w kółeczku.
- Wróżymy z kart Mikołaju.
- Słucham? – Pan Podkomisarz o mało nie zachłysnął się kawą.
- On nam wróży z kart. Patrz – wskazałam pozycje w książce. – król karo obok
ósemki pik: „niespodziewana podróż”.
- Czyli co mamy?
Doznałam kolejnego olśnienia.
- Nie wierzę. – złapałam za marker, podbiegłam do planu miasta i zaczęłam
kreślić na nim linie. – No, nie wierzę. Wachlarz. - postukałam mazakiem w mapę i zaczęłam tłumaczyć - Wachlarz to, w skrócie, układ kart w półkolu odczytywany od prawej do lewej.
Leży w nim 13 kart w równych odstępach. Pod nimi rozłożonych jest jeszcze pięć
dodatkowych kart. Odległości nie pamiętałam, ale książka wszystko opisywała.
Były też ryciny i ilustracje.
Mikołaj patrzył na mnie zadziwiony. Podeszłam ponownie do biurka, wzięłam
książkę i wróciłam do mapy. Stanęłam obok swoich kresek i pokazałam mu rycinę.
Wgapiał się to w książkę to w mapę.
- Wszystko się zgadza – jęknął, a ja przytaknęłam.
- Pierwsza reprezentuje osobę której
wróżysz. Wiemy, ze nasz zbrodniarz pieje do jakiejś młodej blondynki.
- No dobrze, ale te punkty są nie po kolei. Na moje oko to tutaj byłby numer pięć, a tu
znaleźliśmy tego prawie martwego. - Miki machał rękoma jak wściekły
- Bo jako drugą w kolejności interpretuje się kartę piątą! – wzniosłam
triumfalnie wskazujący palec ku górze.
- A potem się co piątą interpretuje? Bo tak z tych Twoich bazgrołów wynika.
- Tak, co piątą. Aż zinterpretujesz wszystkie i dojdziesz do punktu wyjścia. I
to jest klucz moim zdaniem: ten facet opowiada nam czyjąś historię. Teraz jest
problem, bo trzeba znaleźć wszystkie powiązania i ustalić o kim on mówi. Może
to ktoś bliski, a może jakaś nierozwiązana sprawa sprzed lat?
- Ta teoria tłumaczy
wszystko w tak prosty, logiczny i niezaprzeczalny sposób. Ja się na tym
interpretowaniu nie znam, nie wiem jak ty, ale ja czuję że technicy tego nie będą w stanie ogarnąć.
- Ja sama średnio to rozumiem, ale znam kogoś kto się zna – pomyślałam o Sylwii, która pół życia
ekscytowała się życiem innych ludzi, aż doszła do wniosku, że czas jakoś tę
ciekawość przekuć na sukces finansowy i została najbardziej znaną polską
tarocistką. Jej wróżby spełniały się zawsze. Osobiście uważałam, że to nie
zasługa kart czy magii, ale jej niesamowitych zdolności. Była niewątpliwie
mentalistą, choć się nie przyznawała. Ale karty tarota oraz zwykłe wraz ich
znaczeniem miała opanowane. A tutaj nie chodziło tyle o wróżby co o poznanie
właśnie znaczenia bazgrołów.
- Masz dziwnych znajomych. – skwitował złośliwie, co było o tyle zaskakujące że sam był jeden z tych dziwolągów.
- Znam szefa kuchni, dwóch radiowców, prezentera telewizji, właściciela firmy
kosmetycznej, dwóch pisarzy, kilku policjantów, patologa sądowego, tłumaczkę
przysięgłą, wróżbitkę, panią psycholog, zawodowego snookerzystę i organizatora
tour de Pologne. Moje życie to ruletka, której się w pełni poddaję ze
świadomością konsekwencji. Dzięki temu jest ciekawe. I dlatego dziś tu jestem.
- Imponujesz mi – uśmiech – Mówię całkiem serio.
- Wolałabym inspirować, ale w porządku. Mogę imponować. Jedziemy do Sylwii?
Kilka razy współpracowała z policją.
- TA SYLWIA?!?! Wróżka Sylwia?
- A co z nią?
- Ona z Nami nie raz już współpracowała w naprawdę ciężkich przypadkach. Nigdy się jeszcze nie pomyliła. I
zawsze robiła to nieodpłatnie!
- Czyli, że na sygnale pojedziemy?
- Skoro już zostałaś moją boginią to nawet konwój i wóz pancerny dla Ciebie załatwię!
Zebrałam potrzebne mi notatki i zdjęcia, wzięłam książkę oraz plan miasta. Miki
zabrał ode mnie wszystkie papiery, włożył je do walizki, zamknął na zamki i
wyszliśmy. Zanim wsiedliśmy do samochodu ja zdążyłam zadzwonić do Syli, a on
upchnąć pod siedzeniem rzeczoną walizkę.
- Dowody – skwitował moje dziwne spojrzenie. – Z dowodami nigdy nie wiadomo.
- Zawsze mogę chcieć wyjść, aby się przewietrzyć – dodałam – Lekka paranoja, ale
niech będzie.
Wsiedliśmy i na ryczącym sygnale ruszyliśmy ku przedmieściom.
Jadąc miałam dziwne wrażenie, że ten cholerny kogut wyje głośniej niż sześć
bojowych wozów strażackich jadących do pożaru. Chciałaś to masz głupia babo –
skarciłam się w duchu. Jazda w godzinach szczytu na sygnale to, mimo tego
ogłuszającego ryku, świetna sprawa. Korki Cię nie dotyczą. Można też być
daltonistą, bo kolory świateł są nieistotne. Poczułam się przez
chwilę jak skrzyżowanie Madonny z Kubą Rozpruwaczem. Dobrze, że nie zabrał innego typu wozu, bo jakby mi wozem do transportu zatrzymanych kazał jechać to bym wskoczyła na tył i udała Hanibala Lectera. Byłam tego pewna. Potem, wiedziona skrzyżowaniem gwiazdy pop z psychopatą, pomyślałam o co kiedyś powiedziałam na temat
klasztorów. Uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Co Cię tak raduje, księżniczko? – spytał mój szofer
- Myśl o mojej teorii opactwa.
- Opactwa?
- Tak. Wiesz co to jest opactwo?
- Klasztory i te klimaty. Zgadza się?
- Mniej więcej. A ja kiedyś miałam taką myśl mijając jakiś dziwny para-chrześcijański
konglomerat czy inną plebanio-podobny twór, że od czasu jak przeczytałam „Imię
Róży” opactwo i klasztor kojarzą mi się z ponurą fortecą będącą
skrzyżowaniem Malborka z zamkiem Hrabiego Draculi.
Mikołaj zerknął na mnie i zaczął się śmiać.
- Jednak ty to masz pomysły. - skwitował
- Ale wiesz – dodałam – po głębszym przemyśleniu zagadnienia dochodzę do
wniosku, że zapomniałam o witrażach.
- Proszę?!?
- No to jest takie skrzyżowanie Malborka z zamkiem Hrabiego Draculi – znowu
śmiech na siedzeniu obok – ALE z witrażami w oknach.
Do dziś nie rozumiem co go to tak rozbawiło, ale ryknął jakby zmysły postradał. Zmienił
pas ruchu, wjechał na pobliski chodnik mało nie przejeżdżając jakiejś starszej
Pani, wyłączył silnik i zaczął ocierać z łzy, któe ciekły mu po policzkach.
Cały ten czas rżał jak koń.
- Ty mnie kiedyś wykończysz. – oświadczył
- Dziękuję, postoję.
- Magda miała rację – mówił jakby usiłował się nie zadławić kolejnym słowem –
sprowadziłem sobie na komendę źródełko szczęśliwości.
„Dzień Dobry proszę Państwa. Dzisiaj w
programie z cyklu „Teatr Jednego Idioty Zaprasza” materiał akustyczny pod
tytułem „Jak wokalnie zabić policjanta””
- Rozumiem, że to komplement? – spytałam
- Ni mniej ni więcej.
- Dziękuję. Odmawiam dalszych zeznań. Czy możemy jechać? To raptem trzy ulice
stąd.
- Możemy!
Ponownie usłyszałam warkot silnika. Ruszyliśmy. To była najgłośniejsza i
najdziwniejsza podróż w moim życiu, ale w końcu po 25 minutach od wyjścia z komendy, dotarliśmy na miejsce.
- Spodziewałem się jakiegoś zamczyska czy coś – skwitował Pan Władza widząc
siedzibę mojej znajomej wróżki. Normalny, jasnożółty dom z brązowym dachem.
- A dookoła fosa z krokodylami? Zlituj się! – podeszłam do domofonu i nacisnęłam
guzik z napisem „Gabinet „SYLWIA””.
- Gabinet SYLWIA, słucham, w czym mogę pomóc?
- Dzień Dobry. Na imię mam Regina i byłam umówiona.
- Tak, oczywiście. Zapraszam.
Dźwięcznie ozwał się automatyczny głos "drzwi otwarte, proszę wejść", furtka ustąpiła i weszliśmy. Przywitał nas
śliczny, czarny kotek.
Miki wlókł się za mną jak cień. W ręku miał walizkę z dowodami, którą wyciągnął z radiowozu sama-nie-wiem-kiedy.
Podeszłam do kota, wyciągnęłam rękę i dałam się obwąchać. Zwierzak podszedł do mnie,
zwęszył znajomy aromat i otarł się o dłoń.
- Witaj I-Ching, jaki jesteś dzisiaj uroczy – pogłaskałam kocie futerko które
lśniło w słońcu. Zauważyłam, że I-Ching zaaprobował naszą obecność i zaczął prowadzić nas do
drzwi.
- Czy to zwierzę nas pilotuje? – spytał zbaraniały do reszty mój towarzysz.
- To zwierzę zawsze, wszystkich pilotuje od furtki do drzwi. Chyba, że pada.
Wtedy pilotuje od drzwi wejściowych do gabinetu Sylwii.
- To jest dziwne.
- To ma tworzyć nastrój.
- Oj tworzy, tworzy…a wydawało mi się, że widziałem już wszystko.
- Miałeś rację.
- Jak to? – zdziwił się.
- No miałeś rację: wydawało Ci się. – nie umiem się nigdy powstrzymać w takich
sytuacjach.
Dotarliśmy pod drzwi wejściowe domu. Wyciągnęłam rękę i zastukałam bogato
zdobioną kołatką aż echo poszło.
- Jesteś pewna, że tutaj jednak nie ma tej fosy? – zamruczał Mikołaj.
Był coraz bardziej zdziwiony.
Jak zobaczy Sylwię to się dopiero zdziwi.
po pierwsze : Wacek luźny chłopak, jak widać, był.
OdpowiedzUsuńhahahah, luźny Wacek made my day xD bawi mnie to nie wiedząc czemu :p
kobieto! Ty się powinnaś poważnie zastanowić nad wydaniem tego :o
a w ogóle, Syla się pojawiła <3 awwww
Owszem, owszem...jej osobowość dedykuję Tobie:)
OdpowiedzUsuń<3
UsuńJa Cie!! Faktycznie dobrze ze przeczytałam to dziś, bo na zmęczony umysł to nie.przystoi takie hity czytać!:) to teraz ja się stałam Twoją wierną czytelniczka:p
OdpowiedzUsuńDzięki:) :*
Usuń