środa, 26 września 2012

19

Weszłam za piętnaście jedenasta na komendę i spojrzałam na biurko dyżurnego. Wacek.
- Cześć Wacek - powiedziałam takim tonem jakbym znała go ze dwadzieścia lat.
- A witam! - uśmiechnął się szeroko - kogo dzisiaj mam skuć?
Wacek luźny chłopak, jak widać, był. Odpowiadało mi to.
- To jest jakaś konkretna propozycja czy tylko mnie tak kokietujesz - odparłam.
- Ach ten cięty język pisarza, co? - zaczął się śmiać - już wzywam Mikołaja. - podniósł słuchawkę i wezwał Mikiego
- Dzięki!
- Jeszcze chwila i rozkochasz w sobie pół posterunku, chłopaki wczoraj gadali o tej akcji do północy. - zaczepił mnie na odchodne
- To nie we mnie tylko w moim narzeczonym, chyba, powinni się kochać.
- O przewrotny losie! - zadziwił mnie Wacuś swoim bogactwem leksykalnym - Wolą Ciebie.
Uśmiechnęłam się, pokiwałam głową i poszłam w stronę kraty w której stał machający do mnie pan Podkomisarz.
- Mam dla Ciebie tę skarbnicę wiedzy wszelakiej - oświadczył, kiedy byłam odpowiednio blisko aby nie drzeć do mnie gęby - przejrzałem to-to. Ty to kiedyś widziałaś?
- Widziałam - przecież mu się nie przyznam, że sama dysponuję jednym egzemplarzem. Mój był ostro sfatygowany, więc wolałam się nim nie chwalić - A czemu się tak dopytujesz?
- A czarnego kota i magiczną kulę chcesz?
- Nie zamierzam Ci wróżyć. Zresztą, i tak pewnie okrągłego stolika i czerwonego obrusu nie dostanę, więc sam rozumiesz.
Miki zdębiał i patrzył na mnie jakbym mu oświadczyła, że zaraz mi skrzydła z tyłka wyrosną i na nich odlecę na  drugi koniec tęczy szukać garnca złota.
- Ty umiesz wróżyć? - wydukał
- I zawsze się sprawdza. - dodałam.
- Powinnaś mieszkać w zamku jakimś i nosić długi, czarny płaszcz.
- I umieć przemieniać się w nietoperza - skomentowałam - pamiętaj o nietoperzu.
Mojemu rozmówcy zupełnie ręce opadły. Zrezygnował z dyskusji ze mną, otworzył drzwi do swojego gabinetu i zaprosił mnie gestem do środka. Całe pomieszczenie pachniało kawą i wanilią. Na stole stał dzbanek pełen zacnego, czarnego trunku, karton mleka, cukiernica i butelka z syropem waniliowym. Obok, na różowej paterze leżał stos ciasteczek z marmoladą. Poznałabym te pyszności wszędzie. Robił je Jacek, najlepszy z zatrudnionych przez Magdę cukierników. Ciastka te były niedostępne w regularnej sprzedaży. Spojrzałam na Mikołaja, potem znów na wypieki.
- Magda kazała mnie pozdrowić? - spytałam
- Skąd wiesz? - zapytał przerażony. Miał minę jakby uwierzył, że faktycznie mam kontakt z duchami. Postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu.
- Mówiłam, że jestem niezła. - puściłam mu oko i pomyślałam sobie, że jeśli on mi daje się tak podchodzić to genialny przestępca ma z górki.
- Pokaż mi to kompendium ezoteryczności - rozkazałam - a ja sobie naleję kawy.
Skrzywił się i sięgnął po książkę. Zaczęłam się przyglądać zawartości "Sztuki Wróżenia" popijając kawę. Znałam to szczególne dzieło bardzo dobrze. Wiedziałam doskonale gdzie szukać konkretnych informacji, ale postanowiłam się nie wygłupiać i udawać, że szukam. Przeglądałam strony, po woli, okazując im więcej zainteresowania niż niejeden mężczyzna swojej kobiecie w ciągu całego jej życia. Po kilku minutach dotarłam do celu.
- Mam. Strona pięćdziesiąt osiem. – oświadczyłam spoglądając na drepczącego niespokojnie przedstawiciela władz – Kartkę i długopis poproszę.
Dostałam.Podziękowałam. Mama mnie uczyła, żeby dziękować. Podobno ludzie to lubią.
- I mamy tak – zaczęłam wypisywać – Starszy mężczyzna o włosach jasnych, siwych lub kasztanowych to król karo, królowa karo analogicznie. Król i królowa kier to młodsi o jasnych lub kasztanowych włosach. Ciemnowłosi, starsi to pik. Ciemne włosy i młody wiek to trefle.
- To skąd ten walet?
Przewróciłam stronę. Moim oczom ukazały się tablice opisujące znaczenie poszczególnych kart. Zaczęłam ponownie notować i mruczeć ni to do siebie, ni to do Mikołaja.
- Walet kier to bliski przyjaciel, trefl to przyjaciel na którym można polegać, karo to krewny na którym niezbyt można polegać, z kolei pikowy walet to poczciwy acz leniwy znajomy.
Zasępiłam się lekko.
- Ułóżmy może taką oś czasu – zaproponował mój kompan.
- Jestem za! Najpierw kropnął blondynkę. Damę Kier. Potem tego chłopaczka. Czy chłopaczek wypowiadał się na temat znajomości z blondynką?
- Tak.
- I co?
- Twierdzi, że jej nie zna, więc te walety nie mają nic do rzeczy. Zgadza się?
- Ty wszystko bierzesz zbyt wprost. Jedziemy dalej. – dopisałam do listy chłopaczka – potem Dama treflowa to ta od galerii. A potem…właśnie? Nie wiem nic o ostatniej ofierze.
- Starszy facet, pod pięćdziesiątkę. Znaleźliśmy u niego tatuaż z kartą króla karo. Przypuszczam, że tego szukaliśmy. I jeszcze miał wytatuowaną ósemkę pik.
Jakby mnie piorun trzasnął. Zaczęłam przetrząsać książkę w poszukiwaniu kolejnego spisu znaczeń. Potem spojrzałam na teczkę pierwszej ofiary i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Znalazłam to czego mi brakowało. Na nadgarstku miała wytatuowany numer 32, w kółeczku.
- Wróżymy z kart Mikołaju.
- Słucham? – Pan Podkomisarz  o mało nie zachłysnął się kawą.
- On nam wróży z kart. Patrz – wskazałam pozycje w książce. – król karo obok ósemki pik: „niespodziewana podróż”.
- Czyli co mamy?
Doznałam kolejnego olśnienia.
- Nie wierzę. – złapałam za marker, podbiegłam do planu miasta i zaczęłam kreślić na nim linie. – No, nie wierzę. Wachlarz. - postukałam mazakiem w mapę i zaczęłam tłumaczyć - Wachlarz to, w skrócie, układ kart w półkolu odczytywany od prawej do lewej. Leży w nim 13 kart w równych odstępach. Pod nimi rozłożonych jest jeszcze pięć dodatkowych kart. Odległości nie pamiętałam, ale książka wszystko opisywała. Były też ryciny i ilustracje.
Mikołaj patrzył na mnie zadziwiony. Podeszłam ponownie do biurka, wzięłam książkę i wróciłam do mapy. Stanęłam obok swoich kresek i pokazałam mu rycinę. Wgapiał się to w książkę to w mapę.
- Wszystko się zgadza – jęknął, a ja przytaknęłam.
 - Pierwsza reprezentuje osobę której wróżysz. Wiemy, ze nasz zbrodniarz pieje do jakiejś młodej blondynki.
- No dobrze, ale te punkty są nie po kolei. Na moje oko to tutaj byłby numer pięć, a tu znaleźliśmy tego prawie martwego. -  Miki machał rękoma jak wściekły
- Bo jako drugą w kolejności interpretuje się kartę piątą! – wzniosłam triumfalnie wskazujący palec ku górze.
- A potem się co piątą interpretuje? Bo tak z tych Twoich bazgrołów wynika.
- Tak, co piątą. Aż zinterpretujesz wszystkie i dojdziesz do punktu wyjścia. I to jest klucz moim zdaniem: ten facet opowiada nam czyjąś historię. Teraz jest problem, bo trzeba znaleźć wszystkie powiązania i ustalić o kim on mówi. Może to ktoś bliski, a może jakaś nierozwiązana sprawa sprzed lat?
- Ta teoria tłumaczy wszystko w tak prosty, logiczny i niezaprzeczalny sposób. Ja się na tym interpretowaniu nie znam, nie wiem jak ty, ale ja czuję że technicy tego nie będą w stanie ogarnąć.
- Ja sama średnio to rozumiem, ale znam kogoś kto się zna – pomyślałam o Sylwii, która pół życia ekscytowała się życiem innych ludzi, aż doszła do wniosku, że czas jakoś tę ciekawość przekuć na sukces finansowy i została najbardziej znaną polską tarocistką. Jej wróżby spełniały się zawsze. Osobiście uważałam, że to nie zasługa kart czy magii, ale jej niesamowitych zdolności. Była niewątpliwie mentalistą, choć się nie przyznawała. Ale karty tarota oraz zwykłe wraz ich znaczeniem miała opanowane. A tutaj nie chodziło tyle o wróżby co o poznanie właśnie znaczenia bazgrołów.
- Masz dziwnych znajomych. – skwitował złośliwie, co było o tyle zaskakujące że sam był jeden z tych dziwolągów.
- Znam szefa kuchni, dwóch radiowców, prezentera telewizji, właściciela firmy kosmetycznej, dwóch pisarzy, kilku policjantów, patologa sądowego, tłumaczkę przysięgłą, wróżbitkę, panią psycholog, zawodowego snookerzystę i organizatora tour de Pologne. Moje życie to ruletka, której się w pełni poddaję ze świadomością konsekwencji. Dzięki temu jest ciekawe. I dlatego dziś tu jestem.
- Imponujesz mi – uśmiech – Mówię całkiem serio.
- Wolałabym inspirować, ale w porządku. Mogę imponować. Jedziemy do Sylwii? Kilka razy współpracowała z policją.
- TA SYLWIA?!?! Wróżka Sylwia?
- A co z nią?
- Ona z Nami nie raz już współpracowała w naprawdę ciężkich przypadkach. Nigdy się jeszcze nie pomyliła. I zawsze robiła to nieodpłatnie!
- Czyli, że na sygnale pojedziemy?
- Skoro już zostałaś moją boginią to nawet konwój i wóz pancerny dla Ciebie załatwię!
Zebrałam potrzebne mi notatki i zdjęcia, wzięłam książkę oraz plan miasta. Miki zabrał ode mnie wszystkie papiery, włożył je do walizki, zamknął na zamki i wyszliśmy. Zanim wsiedliśmy do samochodu ja zdążyłam zadzwonić do Syli, a on upchnąć pod siedzeniem rzeczoną walizkę.
- Dowody – skwitował moje dziwne spojrzenie. – Z dowodami nigdy nie wiadomo.
- Zawsze mogę chcieć wyjść, aby się przewietrzyć – dodałam – Lekka paranoja, ale niech będzie.
Wsiedliśmy i na ryczącym sygnale ruszyliśmy ku przedmieściom.
Jadąc miałam dziwne wrażenie, że ten cholerny kogut wyje głośniej niż sześć bojowych wozów strażackich jadących do pożaru. Chciałaś to masz głupia babo – skarciłam się w duchu. Jazda w godzinach szczytu na sygnale to, mimo tego ogłuszającego ryku, świetna sprawa. Korki Cię nie dotyczą. Można też być daltonistą, bo kolory świateł są nieistotne. Poczułam się przez chwilę jak skrzyżowanie Madonny z Kubą Rozpruwaczem. Dobrze, że nie zabrał innego typu wozu, bo jakby mi wozem do transportu zatrzymanych kazał jechać to bym wskoczyła na tył i udała Hanibala Lectera. Byłam tego pewna. Potem, wiedziona skrzyżowaniem gwiazdy pop z psychopatą, pomyślałam o co kiedyś powiedziałam na temat klasztorów. Uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Co Cię tak raduje, księżniczko? – spytał mój szofer
- Myśl o mojej teorii opactwa.
- Opactwa?
- Tak. Wiesz co to jest opactwo?
- Klasztory i te klimaty. Zgadza się?
- Mniej więcej. A ja kiedyś miałam taką myśl mijając jakiś dziwny para-chrześcijański konglomerat czy inną plebanio-podobny twór, że od czasu jak przeczytałam „Imię Róży” opactwo i klasztor kojarzą mi się z ponurą fortecą będącą skrzyżowaniem Malborka z zamkiem Hrabiego Draculi.
Mikołaj zerknął na mnie i zaczął się śmiać.
- Jednak ty to masz pomysły. - skwitował
- Ale wiesz – dodałam – po głębszym przemyśleniu zagadnienia dochodzę do wniosku, że zapomniałam o witrażach.
- Proszę?!?
- No to jest takie skrzyżowanie Malborka z zamkiem Hrabiego Draculi – znowu śmiech na siedzeniu obok – ALE z witrażami w oknach.
Do dziś nie rozumiem co go to tak rozbawiło, ale ryknął jakby zmysły postradał. Zmienił pas ruchu, wjechał na pobliski chodnik mało nie przejeżdżając jakiejś starszej Pani, wyłączył silnik i zaczął ocierać z łzy, któe ciekły mu po policzkach. Cały ten czas rżał jak koń.
- Ty mnie kiedyś wykończysz. – oświadczył
- Dziękuję, postoję.
- Magda miała rację – mówił jakby usiłował się nie zadławić kolejnym słowem – sprowadziłem sobie na komendę źródełko szczęśliwości.
„Dzień Dobry proszę Państwa. Dzisiaj w programie z cyklu „Teatr Jednego Idioty Zaprasza” materiał akustyczny pod tytułem „Jak wokalnie zabić policjanta””
- Rozumiem, że to komplement? – spytałam
- Ni mniej ni więcej.
- Dziękuję. Odmawiam dalszych zeznań. Czy możemy jechać? To raptem trzy ulice stąd.
- Możemy!
Ponownie usłyszałam warkot silnika. Ruszyliśmy. To była najgłośniejsza i najdziwniejsza podróż w moim życiu, ale w końcu po 25 minutach od wyjścia z komendy, dotarliśmy na miejsce.
- Spodziewałem się jakiegoś zamczyska czy coś – skwitował Pan Władza widząc siedzibę mojej znajomej wróżki. Normalny, jasnożółty dom z brązowym dachem.
- A dookoła fosa z krokodylami? Zlituj się! – podeszłam do domofonu i nacisnęłam guzik z napisem „Gabinet „SYLWIA””.
- Gabinet SYLWIA, słucham, w czym mogę pomóc?
- Dzień Dobry. Na imię mam Regina i byłam umówiona.
- Tak, oczywiście. Zapraszam.
Dźwięcznie ozwał się automatyczny głos "drzwi otwarte, proszę wejść", furtka ustąpiła i weszliśmy. Przywitał nas śliczny, czarny kotek.
Miki wlókł się za mną jak cień. W ręku miał walizkę z dowodami, którą wyciągnął z radiowozu sama-nie-wiem-kiedy. Podeszłam do kota, wyciągnęłam rękę i dałam się obwąchać. Zwierzak podszedł do mnie, zwęszył znajomy aromat i otarł się o dłoń.
- Witaj I-Ching, jaki jesteś dzisiaj uroczy – pogłaskałam kocie futerko które lśniło w słońcu. Zauważyłam, że I-Ching zaaprobował naszą obecność i zaczął prowadzić nas do drzwi.
- Czy to zwierzę nas pilotuje? – spytał zbaraniały do reszty mój towarzysz.
- To zwierzę zawsze, wszystkich pilotuje od furtki do drzwi. Chyba, że pada. Wtedy pilotuje od drzwi wejściowych do gabinetu Sylwii.
- To jest dziwne.
- To ma tworzyć nastrój.
- Oj tworzy, tworzy…a wydawało mi się, że widziałem już wszystko.
- Miałeś rację.
- Jak to? – zdziwił się.
- No miałeś rację: wydawało Ci się. – nie umiem się nigdy powstrzymać w takich sytuacjach.
Dotarliśmy pod drzwi wejściowe domu. Wyciągnęłam rękę i zastukałam bogato zdobioną kołatką aż echo poszło.
- Jesteś pewna, że tutaj jednak nie ma tej fosy? – zamruczał Mikołaj.
Był coraz bardziej zdziwiony.
Jak zobaczy Sylwię to się dopiero zdziwi.

5 komentarzy:

  1. po pierwsze : Wacek luźny chłopak, jak widać, był.

    hahahah, luźny Wacek made my day xD bawi mnie to nie wiedząc czemu :p

    kobieto! Ty się powinnaś poważnie zastanowić nad wydaniem tego :o

    a w ogóle, Syla się pojawiła <3 awwww

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem, owszem...jej osobowość dedykuję Tobie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja Cie!! Faktycznie dobrze ze przeczytałam to dziś, bo na zmęczony umysł to nie.przystoi takie hity czytać!:) to teraz ja się stałam Twoją wierną czytelniczka:p

    OdpowiedzUsuń