poniedziałek, 12 listopada 2012

W paszczy Lwa

Dość szybko dotarliśmy do domu Księcia Mroku, jak sobie już w myśli nazwałam naszego mafioso.
Zadzwoniliśmy. Odezwał się domofon i zaświeciła dioda na kamerze przy bramie.
- W czym mogę Państwu służyć? - odezwał się z głośniczka zabójczy, niski głos.
- Dzień Dobry - zaczął Mikołaj.
- Ja będę mówić - przepchnęłam go i wlazłam z kadr - Dobry Wieczór. Przepraszam za kolegę, ale amputowali mi ostatnio pół mózgu.
- SŁUCHAM PANIĄ? - głos zabrzmiał tak jakbym miała trzy sekundy na odpowiedź
"Ta informacja ulegnie samozniszczeniu za trzy, dwa, jeden...."
- Proszę Pana, mam na imię Regina. Mieszkam kilka domów dalej. Piszę powieści kryminalne. A oto mój kolega z policji - wskazałam Mikiego - mamy dość poważną sprawę do Pana Domu.
- Jak Pani godność, raz jeszcze? - dopytywał głos
- Na okładkach każę drukować REGINA MORTEM. Ale wolę nie zdradzać swojego prawdziwego nazwiska.Cenię sobie swoją prywatność.
- Proszę chwilę poczekać. - głos zmienił konsystencję z kamiennej na okolice budyniu.
- Oczywiście, dziękuje - odparłam 
- Co ty robisz - wysyczał do mnie Mikołaj.
- Nie przeszkadzaj mi jak Ci pomagam, dobrze?!?
- Ale on morduje ludzi.
- Zaraz mu ujmę roboty. - pogroziłam palcem Mikiemu.
- Zapraszam Państwa! - odezwał się głos w głośniku, zabrzęczało coś i furtka się sama otworzyła.
- Uła... - powiedziałam z podziwem - Ameryka.
- Weź się ogarniaj - zniesmaczyłam Pana Władzę - Ja nawet broni nie mam.
- A co? Miałeś zamiar tam wpaść i zacząć strzelać. Weź się Rumcajs sam ogarnij.
Dom stał na małym podniesieniu, zaczęliśmy wspinać się schodkami ku górze.
- O matko! - powiedział Mikołaj pokazując palcem na zmierzający w naszą stronę kształt - szczują nas psami.
Zmarszczyłam brwi, żeby przyjrzeć się galopującemu ku nam stworowi.
- Tak, oczywiście - postukałam palcem w czoło - od dzisiaj napuszcza się na ludzi bernardyny...
- Co?!?!
- Cześć Lewciu! - wrzasnęłam do psa i rozłożyłam ręce kucając.
Wielki bernardyn podleciał do mnie i zaczął się łasić jak miniaturowy kot. Duża wersja mojego Ozyrysa.
- Znasz to bydle? - spytał zaskoczony przedstawiciel władzy.
- No. Przecież mamy psa. Sigma uwielbia bawić się z Lwem. Prawda śliczny? - zwróciłam się do psa.
- Znasz właścicieli?
- Nie...oni mają taką kobietkę co im psa wypasa na pobliskiej łączce w lesie.
- O matko!
- Dobry Wieczór - podeszła do nas jakaś kobieta.- Pani zna naszego Lewcia?
- Dobry Wieczór - odpowiedziałam - Oczywiście, że znam. Jest ulubieńcem mojej psicy. Zawsze jak się spotykają świetnie się bawią. Ja trochę mniej.
- A jakiej rasy jest Pani piesek?
- Sigma to suka malamuta.
- Sama słodycz.
- Ale lepiej tej mojej słodkiej dziewczyny nie denerwować. Podobno malamuty mają stu procentową skuteczność w ataku.
- Nie wiedziałam. Zapraszam Państwa do środka. Przyjaciele Lwa są naszymi. - wskazała drzwi, w których stał wielki, łysy facet.
Podeszlismy nieco bliżej.
- Zapraszam. Pan Domu Państwa oczekuje.
"Witaj Large...gdzie rąsia?"
Posłusznie poszliśmy za naszym Mrocznym Przewodnikiem. Wprowadził nas do pokoju, gdzie za biurkiem siedział starszy facet.
- To on? - szepnęłam konspiracyjnie, a Miki pokiwał głową.
- Dobry wieczór - rozpoczął rozmowę miły Pan - cóż Państwa do mnie sprowadza?
- Dobry wieczór - zaczęłam - A jakbym powiedziała, że chęć podpisania Panu wszystkich moich książek to czy to by coś zmieniło?
- To, moja miła Pani, zmienia wszystko - powiedział - Zapraszam. Proszę siadać.
Usiadłam w fotelu stylizowanym na wieku osiemnasty i poczułam się jak na chmurce.
- Może się czegoś Państwo napijecie? Kawa, herbata, a może wino?
- Ja wino chętnie, ale jest nas dwoje - pogłaskałam się po brzuchu - więc może coś czego mój lekarz nie uznałby za niezdrowe.
- Oczywiście, a Pani niemy kompan?
- Mikołaj weźmie herbatę z cytryną i miodem, jeśli byłby Pan tak łaskaw.
- Oczywiście. - Pan pokiwał głową, podszedł do interkomu, wystukał coś, wyszeptał i wrócił.
- Pani Regino, co Panią sprowadza z naszym nowym Władcą Warszawy? - wskazał Mikołaja
- Chcieliśmy sobie trochę ponarzekać.
- Chyba nie rozumiem - uśmiechnął się uroczo Szef.
- Już śpieszę wyjaśniać.
Opowiedziałam całą historię od początku, w dość telegraficznym skrócie. Mikołaj krzywił się przy tym niesamowicie, bo ujawniałam jakieś sekretne sekrety. Formalnie nie istniały, ja bredziłam jak poparzona, a Warszawski Książę Mroku słuchał. Lokaj wniósł napoje. Spojrzałam na swój i oniemiałam z zachwytu.
- Widzę, że wybór Pani przypadł do gustu - powiedział Szef
- Owszem, uwielbiam Mohito Virgin. A to wygląda wyjątkowo. I ta dekoracja z karamboli. Niesamowite!
- Pani kolega pewnie nie będzie chciał pić herbaty, jak mniemam. - spojrzał na mojego kompana
- Paranoik - wzruszyłam ramionami.
- Być może. - zerknął na zawartość stojącego obok mnie fotela - No historia jest fantastyczna, ale co ja mam zrobić Pani zdaniem? Biegać po dzielnicy i łby potencjalnym konkurentom ukręcać?
- Wybaczy Pan, ale od podejrzewania Pana o debilizm, jestem daleka.
- Dziękuję. To mi schlebia.
- Bądźmy realistami. Kretyni, w Pana fachu, kończą szybko i mało efektowanie.
- W większości zawodór kretyni kończą kiepsko. No chyba, że mowa o wysokich stanowiskach Państwowych. - dodał i zaśmialiśmy się oboje
- Trochę śmieszne, trochę straszne.
- Ale dzięki temu mój interes kwitnie.
- Mój też! - uśmiechnęłam się - I  kolegi!
- Wnoszę przewrotny toast za zbrodnię. - wzniósł swój kieliszek, a ja wraz z nim moją szklankę. Mikołaj podejrzliwie łypnął jak herbatę.
- Powiem Panu szczerze..nie spodziewałam się, że niedaleko mnie takie fascynujące osoby jak Pan mieszkają!
- Dziękuję Pani. To szalenie miłe.
- Zwłaszcza, że mam ostatnio straszliwą blokadę pisarską. Wszelkie pomysły na książki i morderstwa to kompletna klapa. - zasępiłam się nieco.
- Ja myślę, że ta z tym tatuażem byłaby świetna do opisania. Trochę Pani doda od siebie, trochę wrzuci prawdy i wyjdzie jak zwykle. Genialnie!
- Pan jest stanowczo zbyt uprzejmy. Rumienię się.
- Ja Pani nawet spotkanie z seryjnym mordercą mogę załatwić. On siedzi. Bo to idiota, ale umiałbym Panią nakierować i wiem, że on by Pani chętnie opowiedział o swojej pracy.
- On taki płatny?
- Tak mówią.
Poczułam się zachwycona i uszło, kompletnie, mojej uwadze że rozmawiam z szefem mafii.
- Ojej... - zerknęłam na Mikiego, którego twarz wyglądała jakby miała za chwilę implodować -....ale kolega?
- Panie Kolego - zwrócił się do policjanta - Chyba nie będzie Pan przyjaciółce robił wyrzutów czy problemów?
Mikołaja w sekundę rozkrochmaliło.
- Jej się nie da nie pomóc. Ona jest tak szalona, że wszelki opór jest bezcelowy - odpowiedział.
- Wychodzi na to, że działa Pani sprawniej niż mafia. - uśmiechnął się do mnie Szef
- Jeszcze mnie Pan na wyprzedaży obuwia nie widział - dodałam - Jestem gorsza niż SS i KGB razem wzięte.
-  Dobrze, wierzę - zaśmiał się na głos - Jest Pani taka urocza, że...niech stracę. Postraszę kogo trzeba i się dowiem o co chodzi. Wici się rozejdą, że się wtrącam to będziecie mieli z miesiąc spokoju. Ale to jednak zadziwiające, że komuś udało się Komendanta straszyć. I trochę bezczelne.
- Nie tylko Pana to dziwi - dodał Miki popijając, już spokojnie, herbatę.
- Drogi kolego, ja jestem człowiekiem biznesu. Mnie walenie maczugą po łbach i ciąganie za włosy nie interesuje. To nie są metody nacisku charakterystyczne grupom przestępczym. To jakaś tragiczna amatorszczyzna. Świadkowie? Jacy świadkowie. Nikt nic by nie widział i nie wiedział.
- A jakby wiedział, to by się dowiedział przed pierwszym kontaktem z władzami, że nic nie wie - westchnął Pan Władza.
- Owszem. Przedstawiciel Władz zna system.
- To każdy wie. Po co komu problemy? - skwitowałam
- Otóż to. Lepiej prowadzić sieć restauracji albo mieć firmę ochroniarską.
- Pan ma firmę? - zapytałam
- Owszem - odparł - Pani posesję monitorujemy bezpłatnie.
- Serio? - zdębiałam.
- Oczywiście! - zapewnił mnie. - My się o sąsiadów troszczymy.
- Ja dziękuję Panu za to. I za pomoc przy sprawie. A teraz proszę o książki...czas się choć troszkę odwdzięczyć. Podeszliśmy do biblioteczki i w każdym swoim wydawnictwie umieściłam autograf oraz dedykację.
Zawsze wyobrażałam sobie szefów mafii jako łysych debili. Albo kogoś w stylu Ala Capone. A tutaj, niespodzianka, zastałam miłego Pana około pięćdziesiątki. I nie zauważyłam, żeby trzymał granaty w kieszeniach marynarki. Poczułam się nawet lekko rozczarowana.
- Miła Pani - zwrócił się do mnie, kiedy skończyłam podwyższać wartość jego biblioteczki - Doszły mnie słuchy, że Pani mama startuje na radną. Czy to prawda?
- A owszem - spojrzałam podejrzliwie - A czemu Pan pyta?
- Bo moim zdaniem trzeba na stanowiskach ludzi, którzy się znają. Takich co wniosą odrobinę rozsądku w to głąbowisko w radzie dzielnicy.
- Uhum - zmarszczyłam brwi.
- Macie Panie moje pełne poparcie! - uśmiechnął się szeroko - Pani mama po jakich studiach?
- Technicznych. Architekt i inżynier-konstruktor.
- I takich ludzi mi trzeba. - spojrzał z uśmiechem - bo widzi Pani, ja startuję na stanowisko burmistrza.
- Acha - pokiwałam głową i rozprasowałam twarz.
- I ja sobie tak myślę, że dobry zespół to podstawa. Ktoś umie utrzymać tych na stołkach w ryzach, a ktoś wie co robić żeby zostać na kolejne kadencje.
- Rozumiem.
- A więc przyjmie Pani moje zaproszenie na sobotni obiad?
- A co na to Pańska małżonka?
- Myślę, że wraz z córkami chętnie do nas dołączą. Zwłaszcza, jeśli przyprowadzi Pani swojego narzeczonego i młodsze rodzeństwo.
- Muszę omówić to z rodziną.
- Oczywiście.
- Jak się zdecyduję to wrzucę Państwu liścik do skrzynki.
- Świetnie! - ucieszył się.
- Na nas już chyba czas - powiedział Mikołaj
- Racja - pokiwałam głową.
- Odprowadzę Was. - podniósł się z fotela i poszedł za nami do drzwi.
Kiedy już stałam w progu do głowy wpadło mi bardzo głupie pytanie.
- Przepraszam, a czy w książce mogłabym nazwać Pana Skipper?
- Niczym szefa Pingwinów z Madagaskaru? - uśmiechnął się szeroko
- Dokładnie tak.
- Haha! - zaśmiał się - Silna osobowość i do tego zawsze we fraku. Będę zachwycony!
Uśmiechnęłam się głupkowato w odpowiedzi na durnawy dowcip. Rzuciłam jakąś pożegnalną formułkę,  Mikołaj dygnął jak pensjonarka i wyszliśmy za bramę.
Przez pół drogi milczał jak zaklęty, aż w końcu nie wytrzymał
- Idziesz na obiad do NIEGO?!?
- A co? - spytałam - Podejrzewasz, że poda mi ludzkie mięso ze swojej ostatniej ofiary czy ziemniaki nadziewane arszenikiem?
- On sobie z mojej obecności nic nie robił.
- A co miał robić, wyjść ze śrutówką i urządzić na Ciebie polowanie?
- A ty z nim tak swobodnie rozmawiałaś. Jak z normalnym facetem!
- A jak miałam z nim rozmawiać. Jak z debilem?
"Uuu...jaki Pan mafioso dzisiaj miły. No, dobry mafioso, dobry. A teraz pójdzie postraszyć konkurencję...no pójdzie. Regina będzie z Niego dumna. No hop-siup. Już!"
- Nie żartuj sobie, dobra?
- Oj Mikołaj, Mikołaj.
- No co?!?
- Dziewica Orleańska była mniej niewinna i naiwna niż ty.

2 komentarze:

  1. noooo nieeeee, napisałam taaaakiiii koment i się nie dodaaaał .....

    w każdym bądz razie - NADROBIŁAM ZALEGŁOŚCI!
    A tyle się dzialło - ciąża, awans, mafia... :p
    teraz postaram się być na bieżąco!

    fajny myk z tymi myślami ( pisane kursywą) , a porównania do spongeBoba i Skippera hahahah

    jak zwykle wszystko okraszone genialnym językiem i świetnymi tekstami

    OdpowiedzUsuń
  2. jaki uroczy Pan Mafiozo! doprawdy! nic tylko wziąć i sie przytulić. aaaaw:) Skipper chyba też jest strzałem w 10!

    OdpowiedzUsuń